— Nie sadze, by istnialy podstawy do przetrzymywania mnie w areszcie — odezwal sie natychmiast Blaine. — Co by bylo, na przyklad, gdybym teraz, ot tak, po prostu, wzial i wyszedl sobie na zewnatrz?

— Nic nie moglbym zrobic — wzruszyl ramionami szeryf. — Nie moge pana formalnie zatrzymac. Lecz prosze mi wierzyc, nie uszedlby pan daleko.

— A samochodem?

— Synu — szeryf potrzasnal glowa i rozlozyl rece w szerokim gescie. — Synu, znam tych ludzi. Wychowalem sie z nimi. Jestem jednym z nich i wiem; jak daleko moge sie posunac. Te kobiete bylem w stanie uwolnic, ale was obojga — nigdy. Czy widzial juz pan kiedys tlum w akcji?

Blaine potrzasnal przeczaco glowa.

— Wiec niech mi pan wierzy, ze nie jest to przyjemny widok.

— No dobrze, a co w takim razie z Sara? Przeciez ona rowniez jest dewiatem.

— Powiem ci, moj przyjacielu, ze ona, wbrew pozorom, pochodzi z bardzo dobrej rodziny, ktora podupadla w zlych czasach. Przodkowie starej Sary osiedlili sie tutaj juz ponad sto lat temu i miasto Sare toleruje.

— Jest niewatpliwie uzyteczna — odrzekl z ironia Blaine. — Uzyteczna jako lokalizator.

Szeryf zachichotal cicho i pokiwal glowa.

— Nie ma nikogo, kto umknalby uwadze naszej starej Sary — rzekl z duma mieszkanca miasteczka. — Ona caly swoj czas poswieca na sledzenie przybywajacych do nas obcych ludzi.

— Wielu dewiatow odkryliscie w ten sposob?

— Tak sobie, w miare — szeryf, nie wiadomo czemu skrzywil sie, po czym wskazal reka na biurko:

— Prosze oproznic kieszenie… przepraszam, ale takie sa przepisy. Zaraz wystawie panu pokwitowanie.

Blaine bez slowa zaczal wyjmowac zawartosc kieszeni: portfel z wizytowkami, chusteczke do nosa, kolko z kluczami, zapalki i na koncu rewolwer. Bron polozyl delikatnie obok innych przedmiotow i katem oka spojrzal na szeryfa. Ten na widok pistoletu zatrzymal na Blainie zdezorientowany wzrok.

— Mial to pan caly czas przy sobie? — zapytal troche bez sensu.

Blaine pokiwal glowa.

— Ze tez potrafil pan nie siegnac po ten pistolet — z mimowolnym uznaniem w glosie odezwal sie szeryf.

— Zapomnialem… — baknal pod nosem Baline.

— Czy posiada pan zezwolenie?

— To nie moja bron.

Szeryf gwizdnal lekko przez zeby. Podniosl pistolet do oczu i zlamal go. Blysnal miedzia pelny magazynek. Ponownie zlozyl bron, otworzyl szuflade i wsunal przedmiot do srodka.

— W porzadku — szepnal. — Zapalki moze pan legalnie zabrac ze soba do celi. — Podniosl z biurka kartonik i podal go Blaine'owi. — Jesli nie ma pan papierosow, moge dac paczke.

— Nie, dzieki. Prawie w ogole nie pale. Czasami tylko. Szeryf zdjal z gwozdzia plik kluczy:

— No, to chodzmy.

Szli korytarzem, w ktorym rzad drzwi wyznaczal poszczegolne cele. Przy jednych szeryf zatrzymal sie i zaczal manipulowac kluczem w zamku.

— Bedzie pan sam — rzekl — Ostatniego wypuscilem wczoraj wieczorem. Mlodziak przeszedl granice i popil sobie zdrowo. W pijackim zwidzie zaczelo mu sie wydawac, ze jest rowny bialym chlopakom.

Blaine nie odparl nic. Wkroczyl do celi, a drzwi zatrzasnely sie za nim. Po chwili rozlegl sie metaliczny szczek i w judaszu pokazala sie twarz szeryfa.

— Gdyby pan czegos potrzebowal, prosze tylko zawolac. Bede u siebie w biurze.

8.

W historii mialo to wiele nazw.

Raz okreslano to mianem postrzegania pozazmyslowego, kiedy indziej psioniki — krocej: „psi” — czy tez kinetyki paranormalnej zdolnosci parapsychicznych lub zjawisk paranormalnych. Lecz na samym poczatku byla to najczystsza magia.

Praktykowal te wiedze szaman z grzechotkami magicznymi i sakwami pelnymi wstretnych talizmanow i fetyszow. Czarownik z Konga i kaplan w Egipcie potrafili wykorzystac ow dar natury, ktorym zostali obdarzeni. Medrzec tybetanski w zaciszu himalajskiego klasztoru usilowal zglebic tajemnice postrzegania pozazmyslowego. Nigdy jednak nie poznali istoty tego zjawiska, nigdy nie potrafili go w pelni wykorzysta w taki sposob, na jaki zaslugiwalo.

A potem, gdy nastala era rozumu i naukowej interpretacji swiata, zjawiska paranormalne zostaly ostatecznie zdyskwalifikowane, uznane za czary i nikt juz prawie nie wierzyl w ich istnienie. W swiecie stworzonym przez oficjalna nauke nie bylo miejsca na czary. Nie dawaly sie bowiem wlaczyc w zaden istniejacy system; wymyka sie wszelkim definicjom i rownaniom naukowym, trudno bylo ustalic metody ich badania. W kazde ze zjawisk parapsychicznych wiazalo sie ze swoistym poznaniem dokonywanym bez udzialu zmyslow, a wiec przebiegalo w sposob nie dajacy sie wyjasnic i uzasadnic naukowo. W taki sposob, tkwiace w czlowieku zdolnosci paranormalne, wraz z calym istniejacym dotychczas arsenalem przesadow, wierzen i zabobonow pojec i zjawisk magicznych, potraktowano jako stek horrendalnych bzdur i nikt juz, kto posiadal choc odrobine zdrowego rozsadku, nie poswiecal im chwili uwagi.

Ow los zjawisk paranormalnych podzielily rowniez osoby obdarzone tymi zdolnosciami. Na osoby takie — okreslane otocznie mianem dewiatow — skierowano caly lek i nienawisc. Ludzi tych mordowano bezlitosnie lub — w najlepszym przypadku — wsadzano do wiezien.

Lecz, o ironio losu — myslal Blaine — przeciez wlasnie nauce, oficjalnej nauce, ktora byla sprawca cierpien tysiecy niewinnych dewiatow, kinetyka paranormalna zawdziecza swoje ostateczne, oszalamiajace zwyciestwo.

Gdyz to wlasnie rozwoj nauki stanowil konieczny warunek, by Czlowiek mogl uwolnic swoj umysl z krepujacych go wieki kajdanow, by przelamac wszelkie uprzedzenia, bariery i przerzucic most nad otchlania, ktora dzielila nauke oficjalna od zjawisk paranormalnych. Dzieki nauce mozna bylo dopiero dotrzec do sedna owej poteznej energii drzemiacej w ludzkim mozgu. Studia nad tym zagadnieniem wymagaly specjalnych metod, ktore tylko nauka mogla wypracowac.

Mowilo sie, ze w zamierzchlej przeszlosci droga rozwoju ludzkosci rozwidlila sie, tworzac dwie sciezki prowadzace w przeciwnych kierunkach: „Magie” i „Nauke”. Czlowiek wybral te ostatnia. twierdzono rowniez, ze popelnil wowczas wielki blad, czyniac ten wybor, bo bylo to zejsciem na manowce. Spojrzcie tylko, lak daleko moglibysmy zajsc — argumentowano — gdyby ludzkosc na samym poczatku wybrala „Magie”.

Nikt z nich nie mial racji — myslal Blaine. Caly szkopul tkwi bowiem w tym, ze Czlowiek nie mial zadnego wyboru. Zawsze istniala tylko jedna droga: „Nauka”. Gdyz aby stac sie wladca „Magia', najpierw trzeba bylo poradzic sobie z „Nauka”.

I rzeczywiscie, niewiele brakowalo, by nauka wywarla calkowicie magie, odzierajac tym samym Czlowieka z tego, co bylo w nim najcenniejsze. Istniala jednak na szczescie grupka upartych ludzi gotowych na wszystko, by tylko ziscic odwieczny sen o gwiazdach.

Blaine z najwyzszym trudem potrafil sobie wyobrazic czasy, gdy Fishhook byl zaledwie niesmiala, pelna uroku nadzieja, ekscytujaca fantazja, przedmiotem goracej i zarliwej wiary nielicznej garstki owych upartych ludzi, ktorych prosby o wsparcie swiat zbywal smiechem, szyderstwem i znaczacym pukaniem sie w czolo.

Byli jednak wystarczajaco uparci. Pewnego dnia zjawili sie w Waszyngtonie z apelem o poparcie finansowe. Pomocy tej naturalnie im odmowiono; rzad absolutnie nie byl zainteresowany ich awanturniczymi — jak to okreslono — planami. Jakze ta grupa entuzjastow i szalencow zdola siegnac do gwiazd, skoro wszechpotezna nauka nie byla w stanie tego dokonac?

Pracowali wiec dalej w osamotnieniu i izolacji, wspierani niewielkimi zasilkami plynacymi z Indii, Filipin i Kolumbii, drobnymi datkami towarzystw metafizycznych oraz darami swych sympatykow.

Az nadszedl ow pamietny dzien w ktorym fortuna usmiechnela sie wreszcie do owych upartych, nie do pokonania ludzi. Oto Meksyk — wielki kraj z jeszcze wiekszym sercem — zaprosil ich do siebie, zaopatrzyl niezwykle sowicie w srodki finansowe, zbudowal i oddal im do dyspozycji gigantyczne centrum badawcze

Вы читаете Czas jest najprostsza rzecza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату