swiadczacego o obecnosci intruza pod jego czaszka A przeciez w chwilach zagrozenia, jak wskazywaly ostatnie doswiadczenia Blaine'a, w krytycznych momentach obcosc uaktywnila sie. Teraz wiec, nie czujac w sobie intruza, Blaine zastanawial sie, czy nalezy sie cieszyc czy tez martwic tym faktem. I nagle — jakby w odpowiedzi na wolanie czlowieka — obce dalo znac o sobie, wypelzajac ze swej nory umiejscowionej w ktoryms z zakatkow mozgu. Blaine, mimo woli, odetchnal, odprezyl sie i czekal na dalszy bieg wypadkow. Nic godnego uwagi sie jednak nie wydarzylo. Obca istota przypomniala mu tylko, ze jest, ze czuwa, ze czeka na wezwanie czlowieka. I ponownie odpelzla do swojej kryjowki.
Zajety dziwacznymi myslami Blaine stracil na chwile poczucie rzeczywistosci, zapomnial o otaczajacym go tlumie i podzegajacej ludzi wiedzmie. Dopiero gwaltowne nasilenie sie wrzawy wyrwalo go z zamyslenia i zmusilo do skupienia uwagi na motlochu, klebiacym sie zaledwie kilkanascie metrow przed nim i przed Harriet. Obrzuciwszy szybkim spojrzeniem wzburzonych spoconych ludzi o twarzach wykrzywionych grymasem nienawisci i trwogi, poczul zimny dreszcz biegnacy po krzyzu. Przez tych kilka chwil jego duchowej nieobecnosci w nastrojach tlumu zaszla zasadnicza zmiana. W oczach ludzi malowal sie teraz wyraz nieprzytomnej furii i determinacji. Nie bylo to juz zbiegowisko rozgniewanych, zdenerwowanych gapiow, lecz wyjaca ochryple horda wilkow osaczajacych ofiare. Przewodzila im stara wiedzma oskarzycielsko wskazujac paluchem Blaine'a.
— Stoj spokojnie — szepnal do Harriet. — Spokoj to nasza jedyna i ostatnia szansa.
Zdawal sobie sprawe, ze tajone, trzymane wciaz jeszcze na wodzy uczucia namietnosci tlumu moga w kazdej chwili znalezc ujscie w bezprzytomnym, niemozliwym do opanowania ataku agresji. Najlzejszy ruch Blaine'a lub Harriet jakas niekontrolowana reakcja, wypowiedziane slowo lub niebaczny ruch moga skrzesac iskre, ktora podpali te beczke prochu. Blaine wiedzial, ze w ostatecznosci wyszarpnie z kieszeni pistolet i zacznie strzelac. Nie dlatego, by tego pragnal, by uwazal, ze to przyniesie im ratunek. Po prostu otworzy do tlumu ogien w gescie rozpaczy kogos komu nie pozostawiono innego wyboru.
Z tylu, wciaz jeszcze na poly ostroznego, na poly bojazliwego tlumu rozlegl sie nagle tupot szybkich, energicznych krokow. Blaine katem oka spostrzegl, ze przez tlum przepycha sie wysoki mezczyzna o kanciastej sylwetce i niezwykle bladej twarzy Czlowiek ow, przedostawszy sie na czolo zgromadzenia, stanal obok Blaine'a. Zwrocil swa nieruchoma twarz w kierunku napierajacych. Nie odzywal sie ani slowem, lecz ludzie — jakby pod wplywem jego wzroku — zatrzymali sie. Tylko ze srodka cizby dobiegl meski glos:
— Witaj szeryfie!
Ten jakby nie doslyszal powitania. Stal nieporuszony niczym posag, swidrujac ludzi twardym wzrokiem.
— To dewiaci! — wykrzyknal ten sam meski glos z tlumu.
Kto wam to powiedzal?
— Tak mowi stara Sara.
— Ty, Saro? O co chodzi? — szeryf zwrocil twarz w strone staruchy.
— Tom mowi prawde — zaskrzeczala w odpowiedzi. — Ten tam… — wskazala znow palcem na Blaine'a. — Ten tam posiada zabawny umysl: odbija cudze mysli.
— A kobieta?
— Sa przeciez razem, no nie?
— Wstyd mi za was — odezwal sie szeryf tonem nauczyciela strofujacego nieposluszne dzieci. Macie sie natychmiast rozejsc. Natychmiast. Co do jednego.
— Alez to dewiaci, szeryfie! — dobiegl z tlumu czyjs urazony glos. — My nie chcemy ich w naszym miescie.
— Wracajcie do swoich zajec — powtorzyl szeryf. — Juz ja sie tym zajme.
— Obojgiem?
— Nie widze powodu, by zajmowac sie ta pania — odparowal szeryf. — Jej umysl jest w porzadku. Ona nie jest dewiatem, Wiec po prostu opusci nasze miasteczko. To powinno wam wystarczyc.
I zatrzymujac wzrok na Harriet, spytal:
— Jestescie razem, prawda?
— Tak. I nie mamy wcale zamiaru sie rozlaczac.
— NIE! — przekazal do dziewczyny Blaine. — (ZNAK MILCZENIA: PALEC NA USTACH).
Zrobil to bardzo szybko, aby nikt z tlumu nie przechwycil mysli. Najwidoczniej w tym miescie telepata mogl sobie napytac biedy. Ale musial to przekazac Harriet.
— Czy to jest pani samochod? — ignorujac odpowiedz dziewczyny zapytal szeryf wskazujac na auto.
Harriet spojrzala pytajaco na Blaine'a.
— Tak, nasz — odparl za nia.
— To swietnie. Prosze mnie posluchac. Wsiadzie teraz pani grzecznie do tego samochodu i natychmiast opusci miasto. Oni pania przepuszcza — przy ostatnich slowach szeryf wskazal glowa przysluchujacych sie z uwaga mieszkancow miasta.
— Alez my wcale nie mamy zamiaru…
— Zrobisz, jak ci radzi szeryf — przerwal dziewczynie Blaine. Harriet zawahala sie. — Tak bedzie lepiej. Odjedz, prosze powtorzyl z naciskiem.
Harriet troche zbyt gwaltownym ruchem oderwala sie od sciany i szybkim krokiem przebyla odleglosc dzielaca ich od samochodu. Tam odwrocila sie i spojrzala na Blaine'a.
— Bede czekala na ciebie. Do zobaczenia.
I kierujac pelen pogardy wzrok w strone szeryfa, parsknela:
— Kozak.
Na twarzy przywodcy miasteczka nie drgnal zaden muskul; pierwszy raz w zyciu slyszal to slowo. Spojrzal na dziewczyne niemal przyjaznie.
— No, niech pani juz zmyka.
Tlum, mruczac gniewnie, drgnal i opornie zaczal sie rozstepowac przed ruszajacym autem. Harriet pomachala jeszcze w strone Blaine'a wystawiona za okno reka i wlaczyla silniki. Samochod uniosl sie na poduszce powietrznej, po czym gwaltownie ruszyl do przodu. Tlum, oslepiony tumanami piasku wzbitymi przez odrzutowe silniki pojazdu, rzucil sie w poplochu na boki, wydajac okrzyki przestrachu.
Szeryf obserwowal cale zajscie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Gdy auto skrylo sie juz za zakretem, odwrocil sie w strone tlumu.
— Widziales szeryfie sam — dobiegl go ze srodka gniewny glos. — Czemu pozwolil jej odjechac?
— Dobrze wam tak. Samiscie zaczeli cala drake — pogodnym glosem odrzekl szeryf. — Myslalem, ze bede mial spokojny dzien, a tymczasem…
Lecz nie sprawial wrazenia osoby specjalnie czyms zmartwionej. Tlum zaczal glosno i gwaltownie protestowac, ale szeryf machnieciem reki uciszyl gwar.
— No, zabierac mi sie stad. Juz po zabawie. Kazdy z was ma swoja robote. Ja rowniez. I zwracajac sie do Blaine'a dodal:
— Prosze isc za mna.
Ruszyli zgodnie obok siebie w dol ulicy w strone biura szeryfa. Miescilo sie ono w budynku sadowym.
— Powinniscie byc bardziej rozwazni — odezwal sie cierpko szeryf. — To bardzo zle miejsce dla dewiatow. Pieklo!
— A skad mialem to wiedziec? — wzruszyl ramionami Blaine. — Nigdzie nie bylo znaku ostrzegawczego.
Byl. Ale obsunal sie jakis rok czy dwa temu. Nikomu nie chcialo sie go poprawic. Fakt, ze ktos to jednak powinien zrobic. Niemniej, gdybyscie sie baczniej i dokladniej rozgladali, dostrzeglibyscie te tablice. Mimo ze jest ona zwichrowana, a litery zatarte przez lotne piaski, mozna jeszcze cos odczytac.
— Co zamierzasz ze mna zrobic, szeryfie? — zmienil temat Blaine.
— Mam nadzieje, ze nic nie bede musial robic. Przeczekamy az w miescie opadnie goraczka i wypuszcze pana.
Zamilkl, najwyrazniej zastanawiajac sie nad czyms co bylo dla niego przykre. Po chwili dodal:
— Nic innego nie moge zrobic. Oni sa bardzo czujni i beda mi patrzec na rece.
Dotarli do celu. Wspieli sie po stromych, wydeptanych schodach i szeryf otworzyl drzwi.
— Prosze prosto tym korytarzem — ruchem reki wskazal Blaine'owi dalsza droge.
Weszli do biura. Szeryf dokladnie zamknal drzwi i odwrocil sie w strone klopotliwego goscia.