— OCZYWISCIE… DLACZEGO NIE? (SZEREG PULSLJJACYCH ZNAKOW ZAPYTANIA). SADZISZ, ZE TYLKO TY WIFSZ, CO W TRAWIE PISZCZY? TAJEMNICA? ZGODA, ALE JA ROWNIEZ MAM DO NICH DOSTEP. W JAKIZ INNY SPOSOB DOBRY DZIENNIKARZ MOGLBY UTRZYMAC SIE W BRANZY? (STERTY POROZWIEWANYCH WIATREM SMIECI, NIE KONCZACE SIE KOLUMNY JAKICHS TABEL STATYSTYCZNYCH, OGROMNE UCHO Z PARA PORUSZAJACYCH SIE BEZGLOSNIE UST). Och, przenigdy nie opuscilabym przyjecia u Charline — mowila Harriet swoim slodkim, lekko spiewnym glosem. — Gdziez indziej moglabym spotkac tak interesujacych ludzi?

— ALE TY MASZ MANIERY! — wykrzyknal telepatycznie Blaine, gdyz tylko w wyjatkowych przypadkach wolno bylo poslugiwac sie telepatia. A juz nigdy w zyciu codziennym.

— DO DIABLA Z TYM — odpowiedziala Harriet. — ODSLANIAM SWA DUSZE PRZED TOBA (JEGO CHARAKTERYSTYCZNA TWARZ I SPOCZYWAJACA NA NIEJ DROBNA, OZDOBIONA PIERSCIONKAMI KOBIECA DLON). PRZEWROCILI JUZ MIASTO DO GORY NOGAMI I WIEDZA, ZE TUTAJ JESTES. ZJAWIA SIE WKROTCE; JESLI JESZCZE ICH NIE MA. PRZYBYLAM, GDY SIE TYLKO DOWIEDZIALAM… MOW COS, DURNIU! KTOS MOZE NAS PODGLADAC.

— Marnujesz czas — odparl natychmiast lekko schrypnietym glosem Blaine. — Nikogo ciekawego tu dzisiaj nie spotkasz. To najgorsze przyjecie, jakie kiedykolwiek zorganizowala Charline. SZPERACZE!!!

— BARDZO MOZLIWE. ALE MAMY JESZCZE SZANSE. MUSISZ PRYSKAC STAD JAK NAJSZYBCIEJ. JAK STONE. JAK WSZYSCY INNI. JA CI W TYM POMOGE.

— Rozmawialem z takim jednym finansista. Byl koszmarnie, ale to koszmarnie nudny. Urwalem sie, by zaczerpnac haust swiezego powietrza. STONE! CO O NIM WIESZ!

— NIE CZAS TERAZ O NIM MOWIC. Uciekam w takim razie, skoro twierdzisz, ze nic ciekawego sie nie dzieje. Szkoda mojego czasu. MOJ SAMOCHOD STOI PRZED DOMEM, ALE NIE MOZEMY WYJSC RAZEM. WYJDE PIERWSZA I ZABIORE AUTO SPRZED FRONTU. TY POSZWENDAJ SIE JESZCZE TROCHE0 PO POKOJACH, A POTEM IDZ DO KUCHNI (PLAN DOMU Z DROGA DO KUCHNI OZNACZONA CZERWONA LINIA).

— WIEM GDZIE JEST KUCHNIA.

— TYLKO NICZEGO NIE SPARTACZ. MASZ BYC NATURALNY; OT, ZWYKLY, SMIERTELNIE ZNUDZONY PRZYJECIEM GOSC (RYSUNEK MEZCZYZNY Z ZACZERWIENIONYMI SENNYMI OCZYMA, Z PRZYLEPIONYM DO WARG POLUSMIESZKIEM. SYLWETKA OKLAPLA, LEKKO ZATACZAJACY SIE OD NADMIARU WYPITEGO ALKOHOLU, SZKLANKA W DLONI). GDY JUZ BEDZIESZ W KUCHNI, WYJDZ TYLNYMI DRZWIAMI NA ULICE. BEDE TAM CZEKALA.

— Ale czemu tak od razu uciekasz? Moge sie mylic. Wiesz, ze nie umiem oceniac wlasciwie tego typy przyjec. ALE DLACZEGO TO ROBISZ? JAKI MASZ W TYM CEL? (ZMIESZANA, ROZEZLONA OSOBA Z PUSTYM WORKIEM W REKACH)

— KOCHAM CIE (PLOT Z DESEK Z WYRYT'YMI NA NIM DWOMA SPLECIONYMI SERCAMI).

— NIE WIERZE CI (KOSTKA MYDLA ZMYWAJACA ENERGICZNIE USTA).

— Nie mow nikomu, ze tu bylam. Charline nie wybaczylaby mi tego. JESTEM DZIENNIKARKA I PRACUJE NAD KOLEJNYM TEMATEM. TY JESTES CZESCIA TEGO TEMATU.

— ZAPOMNIALAS, ZE FISHHOOK MOZE NAS OCZEKIWAC U WYLOTU KANIONU?

— SHEP, NIE PRZEJMUJ SIE WSZYSTKO OBMYSLILAM. ZROBIMY Z NICH DURNIOW.

— Okay, nie powiem ani slowa. Trzymaj sie. I DZIEKI.

Otworzyla drzwi i wyszla. Slyszal odglos jej krokow, gdy przemierzala patio, a nastepnie stukot pantofli na schodach.

Wolnym krokiem skierowal sie do pokoju pelnego gosci. Z chwila przekroczenia progu porazil go jazgot i halas, o istnieniu ktorych zdazyl juz zapomniec. Zgielkliwy szum wielu rozmawiajacych jednoczesnie osob. Gwar nic nie znaczacej pogawedki, nie posiadajacej ani tresci, ani sensu. Po prostu trajkotania dla samego trajkotania. Jedno wielkie, przepastne morze belkotliwego dzwieku.

Czul cos w rodzaju podziwu dla Harriet, dla jej zimnej krwi i opanowania. Czul rowniez wdziecznosc za przyjazna pomocna dlon wyciagnieta w chwili, gdy tak jej potrzebowal. Jednoczesnie uswiadamial sobie, ze Harriet, jeszcze bardziej niz kobieta, jest dziennikarka. Jednym z najlepszych pismakow, jakich znal.

Zatrzymal sie przy barze. Wzial czysta szklanke, nalal sobie duza porcje szkockiej, wsypal lod. Stal chwile bezczynnie, pociagajac drobnymi lykami alkohol. Nie wolno mu okazywac pospiechu, nie moze pokazac, ze zmierza w jakims okreslonym kierunku. Jednoczesnie nie mogl sobie pozwolic na przylaczenie sie do ktorejs z rozgadanych grup ludzi. Na to nie mial czasu.

Stal chwile przy drzwiach prowadzacych do pokoju, gdzie miescilo sie dimensino, ktorym po chwalila sie Charline. W pierwszej chwili chcial wejsc do srodka. Bylo to jednak ryzykowne, gdyz czlowiek zbyt latwo mogl tam stracic poczucie czasu i rzeczywistosci. Poza tym Blaine zawsze odczuwal niechec do tego typu rozrywki.

Nie, to stanowczo glupi pomysl — mruknal do siebie, odwracajac sie plecami do sali z dimensino. Skierowal sie w glab kipiacego goscmi pokoju. Wymienil kilka zdawkowych uwag ze znajomym malzenstwem, poklepal przyjacielsko po plecach zawianego dzentelmena, ktorego poznal na jednym z poprzednich przyjec, wysluchal dwoch zupelnie nie smiesznych dowcipow, poflirtowal chwile z efektowna wdowa, zdradzajaca wobec niego wyraznie uwodzicielskie zamiary. Ale caly czas konsekwentnie przemieszczal sie w strone drzwi wiodacych na dol, do kuchni. Gdy dotarl do nich byl kompletnie mokry od potu. Rozejrzal sie dyskretnie i przekonany, ze nikt nie zwraca na niego uwagi wymknal sie za drzwi i ostroznie zaczal schodzic po schodach.

W kuchni bylo pusto i chlodno. W jaskrawym swietle wypelniajacym pomieszczenie lsnily metalicznie chromowane okucia urzadzen kuchennych. Na scianie naprzeciw drzwi wisial duzy zegar z sekundnikiem, wypelniajac dzwiecznym chrobotem mechanizmu panujaca w kuchni cisze.

Postawil nie dopita szklanke whisky na stole i rozejrzal sie: od drzwi wyjsciowych dzielilo go szesc metrow lsniacej, czystej posadzki. Bez zastanowienia ruszyl w ich strone, gdy bezglosny, ostrzegawczy krzyk porazil jego mozg. Zamarl, a nastepnie blyskawicznie obejrzal sie za siebie.

Obok olbrzymiej lodowki stal Freddy Bates. Prawa reke trzymal gleboko w kieszeni kurtki.

— Shep — odezwal sie cicho Freddy Bates. — Nie masz szans. Nie probuj uciekac. Dom jest obstawiony. Powtarzam, nie masz najmniejszych szans.

6.

Blaine stal oslupialy a zdumienie bralo w nim gore nad gniewem i strachem. Posrod wielu ludzi wobec ktorych zywil jakies podejrzenia i uprzedzenia, Freddy Bates byl tym ktorego w ogole nie bral pod uwage. Nigdy nawet nie przyszlo mu do glowy ze wlasnie Freddy, najbardziej zblazowany playboy w miescie moze byc tajnym agentem Fishhooka i podwladnym Randa.

I jeszcze sam Kirby Rand; kiedy zapraszal Blaine'a do pokoju, znal juz cala prawde. Mimo to pozwolil mu odejsc. Natychmiast jednak po wyjsciu Blaine'a siegnal po telefon i wlaczyl do akcji Freddy'ego Batesa. Scigany musial sam przyznac, ze bylo to bardzo chytre posuniecie. Chytre i inteligentne. Madrzejsze od wszystkiego, czego dotychczas dokonal on sam. Niczego nie podejrzewal, cieszac sie w duchu, ze zmylil czujnosc Randa, przechytrzyl Fishhooka, oszukal Freddy'ego. No i teraz ma za swoje.

Stopniowo jednak oslupienie mijalo, przemieniajac sie w gniew. W dziki gniew, ze dal sie tak glupio podejsc wystrychnac na dudka temu frajerowi Freddy'emu.

— Wychodzimy — syknal Freddy Bates — Wracamy do Randa. Tam sobie wszystko wyjasnimy. Ale pamietaj, zadnych gwaltownych ruchow. Bez awantur. Nikt z nas nie pragnie chyba robic tutaj zamieszania. To mogloby narazic Charline na nieprzyjemnosci.

— Masz racje — mruknal przez zeby Blaine. — Nikt z nas nie chce sciagac na nia klopotow.

Myslal goraczkowo jak wyrwac sie z matni, wyplatac z pulapki tak sprytnie zastawionej przez Randa i Freddy'ego. Wiedzial jedno: nie moze wrocic do pokoju Randa i cokolwiek by sie mialo stac on, Blaine — nie wroci tam.

I poczul w mozgu ruch, jak gdyby Rozowa Istota. probowala ponownie wydostac sie na zewnatrz.

— Nie!!! — wrzasnal. — Nie!!!

Bylo jednak za pozno. Rozowosc wypelzla juz bowiem ze swej kryjowki, wypelniajac soba swiadomosc czlowieka, ktory ponownie stal sie podwojna osobowoscia: soba i kims jeszcze. A ponadto dziac sie zaczelo cos nieslychanie dziwnego.

Вы читаете Czas jest najprostsza rzecza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату