Pomimo stosunkowo wczesnej pory przyjecie bylo juz niezwykle ozywione. Caly dom wypelnial trudny do zniesienia halas: dzwieki muzyki, szum rozmow, szuranie dziesiatkow stop, glosne wybuchy smiechu. Jak wszystkie tego typu imprezy w miescie, bankiet bardzo szybko przeksztalcil sie w jarmark jalowych spekulacji, plotek i blahego paplania. Mimo otwartych na osciez okien, przez ktore naplywalo z kanionu chlodne, zywiczne powietrze, panowal tu ciezki zaduch dymu papierosowego wymieszanego z zapachem kanapek, perfum, alkoholu i ludzkiego potu.
Herman Dalton, rozparty niedbale w fotelu, wyciagnal nogi na cala ich dlugosc. W kaciku ust tkwilo mu ogromne cygaro, wlosy mial lekko zwichrzone, a wasy sterczaly mu czupurnie jak twarde wlosie nowej szczoteczki do zebow.
— Mowie panu, Blaine — dudnil. — To musi sie skonczyc. Juz nadszedl czas. Fishhook musi zaczac sie liczyc z prawami obowiazujacymi w swiecie biznesu. To musi sie skonczyc, powtarzam, albo wszystko diabli wezma. Juz teraz my, biznesmeni, jestesmy przez Fishhooka przyparci do muru.
— Panie Dalton — odezwal sie znuzonym glosem Blaine. — Jesli juz chce pan koniecznie o tym mowic, to prosze o jakies konkretne przyklady. Mimo ze pracuje u Fishhooka, nie znam sie na interesach.
— Fishhook wchlania nas — odparl ze zloscia Dalton. — Pozbawia dochodow, burzy doskonaly system umow spolecznych, budowany z takim mozolem przez stulecia. Lamie cala, tak pieczolowicie tworzona strukture handlowa. Rujnuje nas powoli i systematycznie. Nie wszystkich od razu, lecz powoli, kolejno, jednego po drugim. Wez pan, na przyklad, plantacje miesne. Toz to korsarstwo. Kazdy sobie sieje i czeka az mu wyrosnie. Potem tylko wykopuje, jakby to byly kartofle, a nie najwyzszej klasy proteiny…
— …dzieki czemu miliony ludzi po raz pierwszy w swoim zyciu moga bez ograniczen jesc mieso wpadl mu w slowa Blaine. — Przedtem, dzieki waszemu doskonalemu systemowi umow spolecznych i zasad etycznych, ludzi nie stac bylo na to, by codziennie jesc mieso.
— Ale co w takim razie z farmerami? — wykrzyknal czerwieniejac Dalton. — Co z organizatorami rynku miesnego, nie mowiac juz o producentach opakowan?
— Podejrzewam, ze bardziej by wam pasowalo, panie Dalton, aby ziarno otrzymywaly wylacznie supermarkety lub potezni farmerzy. Aby to oni wlasnie sprzedawali je po dolarze lub poltora za sztuke, a nie Fishhook, ktory bierze za cala paczke dziesiec centow. To zachowaloby naturalna konkurencje handlowa i zapewniloby wam pokazny zysk ekonomiczny. Tylko, ze w takim przypadku miliony ludzi…
— Pan mnie nie rozumie. Biznes jest najzywotniejszym komponentem naszego spoleczenstwa. Zniszcz pan biznes, a zniszczysz samego Czlowieka.
— Bardzo w to watpie.
— Alez cala historia naszej cywilizacji i naszego gatunku udowadnia niepodwazalna role handlu. To on stworzyl swiat takim, jaki jest dzisiaj. To dzieki niemu odkryto nowe lady, to on splodzil odkrywcow, wzniosl fabryki…
— Tak, tak, tak. Znam to wszystko. Pan, panie Dalton, jest bardzo oczytany w historii! — wykrzyknal ironicznie Blaine.
— Prawda? — rozpromienil sie biznesmen. — W historii jestem wprost rozkochany.
— W takim razie wie pan z pewnoscia, iz wszystkie koncepcje, instytucje czy wierzenia przezywaja sie. Na tym wlasnie polega ewolucja i na tym zasadza sie historia. Swiat, panie Dalton, rozwija sie, idzie naprzod, a ludzie — wraz ze stosowanymi przez siebie metodami dzialania — ulegaja stalym przemianom. Czy nigdy nie przyszlo panu do glowy, ze biznes, jakim go pan pojmuje, przezyl sie? Biznes spelnil swe historyczne zadanie, a swiat poszedl naprzod. Biznes jest juz martwy, jak ptak dodo…
Dalton podskoczyl jak oparzony, cygaro zafalowalo mu gwaltownie w ustach. Twarz nabrzmiala, na skroniach wystapily zyly, a szczoteczka wasow zjezyla sie.
— Na Boga, Blaine! — wykrzyknal. — Pan oszalal albo stroi ze mnie zarty. Czy tak sadzi Fishhook?
— Nie, to moje prywatne zdanie — odparl sucho Blaine. — Nie mam najmniejszego pojecia co w tej materii sadzi Fishhook. Nie naleze do Zarzadu.
I tak jest zawsze — pomyslal z gorycza Blaine. — Nieistotne gdzie i z kim rozmawiasz. Tak jest zawsze. Zawsze znajdzie sie obok ktos, kto zacznie to cholerne podpytywanie o sekrety Fishhooka, jego plany, opinie, zamierzenia i ostatnie osiagniecia. Jak stado sepow, jak stado scierwojadow, jak banda hien, jak caly tlum podgladaczy. Wszedzie ta malpia ciekawosc, niezdrowa sensacja, podejrzliwosc i plotki.
To miasto bylo siedliskiem intryg, szeptow, plotek, pomowien, scierajacych sie ze soba interesow. Pelne tajnych agentow i szpicli najrozniejszych zwiazkow, firm, koncernow, korporacji, partii politycznych i grup przemyslowcow. A ten tutaj, siedzacy naprzeciw Dalton — Blaine moglby sie zalozyc — przybyl z cala pewnoscia na czele delegacji reprezentujacej wielki biznes, w celu zaprotestowania przeciw jakims pociagnieciom Fishhooka.
Dalton milczal, zaciagajac sie mocno cygarem. Nagle pochylil sie do przodu i zajrzal Blaine'owi prosto w oczy.
— Mowil pan, ze nie jest w Zarzadzie — odezwal sie z lekkim usmiechem. — Zgoda. O ile pamietam, przedstawiono mi pana jako badacza, czy tak?
Blaine potakujaco skinal glowa.
— To znaczy, ze wychodzi pan w przestrzen i leci do gwiazd?
— Moze bysmy jednak zmienili temat, panie Dalton?
— Zatem jest pan dewiatem.
— Wiem, ze stac pana, by tak mnie nazwac. Chcialbym jednak zaznaczyc, iz w kulturalnym towarzystwie nie uzywa sie raczej tego okreslenia.
Uczucie wstydu bylo jednak Daltonowi obce.
— Jak tam jest?
— Juz mowilem, ze nie chce o tym rozmawiac.
— Latacie tam samotnie, czy grupami?
— No dobrze. Nie jestem sam. Mam ze soba tasmy.
— Tasmy? — brwi Daltona uniosly sie.
— Komplet zminiaturyzowanych urzadzen badawczo-pomiarowych, ktore wykonuja badania i rejestruja wszelkie dane.
— Ale w tym urzadzeniu jest pan?
— Nie, do cholery. Mowie przeciez, ze biore to ze soba. Tak, jak pan jakas niewielka torbe.
— Aha, panski umysl i to urzadzenie.
— Tak, zgadza sie. Moj umysl i to urzadzenie — odparl kasliwie Blaine.
— Rozumiem — odrzekl powaznym glosem Dalton. — Dzieki za informacje.
Blaine nie zadal sobie trudu, by cokolwiek odpowiedziec.
Dalton wyjal z ust cygaro i pomrukujac z cicha, kontemplowal je dluzsza chwile. Czesc cygara, ktora trzymal w wargach, byla obrzydliwie przezuta i zwisaly z niej groteskowo pasma zaslinionego tytoniu. Po chwili wlozyl cygaro ponownie do ust i zaczal intensywnie ssac jego koncowke.
— Wracajac do poprzedniego tematu — odezwal sie po chwili glosem wyroczni — Fishhook jest w posiadaniu wielu rzeczy pochodzenia pozaziemskiego. I bardzo dobrze. Sa one z pewnoscia bacznie strzezone i wnikliwie badane nim trafia na rynek. W tej kwestii nie zywilibysmy najmniejszych watpliwosci. Ale tylko w przypadku, gdyby towary te trafialy na rynek oficjalnymi kanalami. Ale tak niestety nie jest. Fishhook uzurpuje sobie wylaczne prawo do dysponowania towarami, ktore wy, badacze, dostarczacie mu z innych planet. Towary te sa nastepnie rozprowadzane za posrednictwem stworzonej przez Fishhooka sieci specjalistycznych agend, nazwanych, o ironio, Punktami Handlowymi. Zupelnie, jakby handlowal z banda dzikusow w dawnych, kolonialnych czasach.
— Widocznie ktos u Fishhooka, dawno, dawno temu, mial poczucie humoru — zachichotal Blaine.
— I tak drobiazg za drobiazgiem — wsciekal sie Dalton — stopniowo, krok za krokiem, rujnujecie nas. Z kazdym rokiem Fishhook staje sie coraz powazniejsza konkurencja w handlu chodliwymi towarami. Niszczy nas swoja dzialalnoscia. A to sa metody po prostu gangsterskie. Slyszalem ostatnio, ze chce udostepnic do powszechnego uzytku nowy system transportu. Czy pan sobie wyobraza skutki, jakie to pociagnie za soba?
— Podejrzewam, ze wyeliminuje przestarzale metody tradycyjnego przewozu, jak rowniez wiekszosc istniejacych obecnie linii lotniczych — odparl niedbale Blaine.