Przestrzen wokol zamarla w bezruchu, jakby cale pomieszczenie zostalo zatopione w krysztale. Cisze macil jedynie chrobot sciennego zegara; ale tez inny niz poprzednio: przeciagly zgrzyt zamiast szybkiego cykania mechanizmu.

Blaine instynktownie postapil krok do przodu. Freddy nie zareagowal. Stal nieporuszenie, stale trzymajac reke gleboko w kieszeni.

Kolejny krok i znow zadne, reakcji z jego strony. Twarz Freddy'ego byla nieruchoma, a rozwarte oczy lsnily nienaturalnie odbijajac w zrenicach jaskrawe swiatlo lampy rozjasniajacej swym blaskiem kuchnie. Dopiero po dluzszej chwili Blaine dostrzegl lekki ruch jego glowy i dloni, ktora zacisnieta na czyms kurczowo drgnela nieznacznie w kieszeni. Sprawialo to wrazenie, jakby Freddy budzil sie powoli z glebokiego, stuletniego snu.

Kilka szybkich krokow i Blaine stanal twarza w twarz z nieruchomym przeciwnikiem. Wzial szeroki zamach. Zacisnieta piesc zatoczyla szeroki luk. Usta Freddy'ego leciutko zwarly sie, a powieki wolnym karykaturalnym ruchem nakryly galki oczne. Piesc jak tlok hydrauliczny, grzmotnela w podbrodek stojacego nieruchomo mezczyzne. Uderzenie, w ktore Blaine wlozyl cala swa sile, bylo tak potezne, ze ostry bol, biegnacy od knykciow po nadgarstek, porazil reke bijacego. Freddy nie wykonal zadnego obronnego gestu. Upadl, lecz nie tak zwyczajnie jak wali sie bezwladne cialo po mocarnym ciosie. Upadal powoli, plynnie, niby sciete drzewo. W trakcie tego powolnego chylenia sie ku ziemi, wysuwala mu sie z kieszeni dlon zacisnieta na kolbie rewolweru. Nim jeszcze cialo dotknelo podlogi bron wypadla z bezwladnych palcow uderzajac z przeciaglym brzekiem w posadzke.

Blaine blyskawicznie schylil sie i podniosl pistolet. Stanal zaciskajac w spotnialej dloni chlodny metal i spogladal zdumionym wzrokiem na wciaz jeszcze padajacego Freddy'ego. Pod dlugich niczym wiecznosc sekundach bezwladne cialo uderzylo wreszcie o ziemie. A wlasciwie nie uderzylo, lecz lagodnie upadlo, miekko, nieledwie z wdziekiem rozciagajac sie na podlodze.

Powyzej na scianie chrobotal zegar. Blaine spojrzal katem oka w jego strone. Wskazowka sekundnika zamiast pedzic po cyferblacie, wlokla sie w zolwim tempie, a z wnetrza zegara, zamiast szybkiego cykania wydobywal sie tylko ow przeciagly drazniacy chrobot.

Zegar tez oszalal — szepnal do siebie zbielalymi wargami Blaine.

Cos stalo sie z czasem. Wskazywal na to kompletny brak reakcji Freddy'go na atak Blaine'a, powolne upadanie ciala, wreszcie ta wlokaca sie wskazowka sekundnika.

Uplyw czasu zostal spowolniony. A to przeciez niemozliwe.

Czas nie moze zwolnic biegu. Czas jest zawsze i wszedzie taki sam. A jesli z jakichs powodow rzeczywiscie przystanal, to czemu to nie dotyczy Blaine'a?

Chyba, ze…

Zakladajac, ze to nie czas stanal w miejscu, lecz on, Blaine, zostal przyspieszony, to oczywiste, ze poruszal sie tak szybko, iz Freddy nie byl w stanie zareagowac w pore, obronic sie, wyjac z kieszeni rewolwer.

Blaine stal bez ruchu z wyciagnieta przed siebie, uzbrojona w pistolet reka. Rozszerzonymi ze zdumienia oczyma wpatrywal sie w ow pekaty, metalowy przedmiot.

Tym razem Fishhook i Freddy nie zartowali. Nie bierze sie ze soba broni, gdy gra idzie o niska stawke. Nie bierze sie rewolweru, kiedy nie istnieje potrzeba jego uzycia, Ale tym razem — Blaine mial dowod przed soba — bron zostala szczegolnie uwaznie przygotowana do uzycia.

Nie spuszczajac oczu z bezwladnie lezacej postaci Freddego wykonal kilka krokow do tylu. Zdawal sobie sprawe, ze uplynie jeszcze duzo czasu, nim Fredy podniesie sie z podlogi Schowal rewolwer do kieszeni i ruszyl w strone drzwi. Jeszcze raz rzucil okiem na zegar Wskazowka sekundnika przesunela sie nieznacznie do przodu. Zamykajac za soba drzwi obrzucil pomieszczenie ostatnim, uwaznym spojrzeniem. Kuchnia wciaz byla taka sama: jasna, pelna chromowego polysku sterylnie czystych urzadzen. I tylko spoczywajace na posadzce cialo macilo ow jasny obraz.

Wyszedl na patio wylozone wielkimi, kamiennymi plytami i ruszyl w kierunku schodow prowadzacych skosnie w dol wykuta w skale galeryjka. Na dole czekal jakis mezczyzna. Na widok zbiegajacego w szalenczym pedzie Blaine'a podniosl sie nieslychanie wolno ze stopnia, na ktorym siedzial. Promien swiatla padajacy z otwartego okna oswietlil jego twarz i pedzacy niczym wichura Blaine dojrzal na niej wyraz najwyzszego oslupienia.

— Przykro mi, stary — szepnal Blaine i zacisnawszy piesc, wyrznal w sam srodek tej zdumionej, nieruchomej twarzy.

Czlowiek zatoczyl sie do tylu i wolno, robiac krok za krokiem, coraz bardziej przechylal sie. W koncu upadl na plecy.

Blaine nie czekal jednak az to sie stanie Gnal wielkimi susami w strone zaparkowanych przy krawezniku aut za ktorymi, w pewnym oddaleniu, czekal samochod z zapalonymi swiatlami i pomrukujacym na jalowym biegu silnikiem.

To samochod Harriet — pomyslal Blaine. Ale przeciez zaparkowala go w zlym kierunku: w gore kanionu, nie w dol. Przeciez tam, w gorze, droga niebawem sie konczy.

Biegl kluczac pomiedzy stojacymi autami Harriet czekala przy kierownicy. Okrazyl samochod, wsliznal sie do srodka i ciezko opadl na Fotel. Byl wykonczony. Czul przerazliwy bol w kosciach i znuzenie w miesniach, zupelnie laby przebiegl nie kilkadziesiat metrow, lecz dystans maratonski. Dyszal ciezko, a zlozone na kolanach dlonie mocno drzaly.

— Nie zabralo ci to zbyt wiele czasu — Harriet odwrocila glowe w jego kierunku.

— Spieszylem sie — szepnal urywanym glosem.

Dziewczyna wyprowadzila samochod na srodek drogi. Wlaczyla odrzutowe silniki i pojazd uniosl sie na poduszce powietrznej, ktorej szum poniosl sie echem posrod urwistych scian wawozu.

— Mam nadzieje, ze wiesz co robisz — odezwal sie cicho Blaine, pochylajac sie do przodu. — Ta droga nigdzie nie prowadzi. Konczy sie za mile lub dwie.

— Nie przejmuj sie, Shep. Wiem, co robie.

Opadl na fotel bez slowa. Byl zbyt zmeczony i rozbity by podejmowac dyskusje.

Coz, mam prawo do zmeczenia — pomyslal — Poruszal sie dziesiec (a moze sto?) razy szybciej niz normalny czlowiek. Wydatkowal straszna ilosc energii, serce bilo mu o wiele szybciej, pluca pracowal ciezej, miesnie, sciegna…

Siedzial bez ruchu i zastanawial sie nad przyczyna tego niezwyklego zjawiska, ktorego doswiadczyl. Byla to tylko czcza formalnosc, bo doskonale znal jego przyczyne. Tkwila w nim. Byla nia Rozowosc. Odszukal ja w umysle.

— DZIEKI — szepnal z gorzkim usmiechem.

Smiesznie zabrzmialo to podziekowanie. Wszak obcy stal sie jego czescia, osiedlil sie w jego czaszce, gniezdzil w jego mozgu i Blaine, dziekujac intruzowi, dziekowal samemu sobie… Nie! Nie, obcy nie byl jeszcze jego czescia. Nie byl! Ale juz nie ukrywal sie dluzej, nie tail swoich mozliwosci, nie mial juz zamiaru uciekac z mozgu Shepherda Blaine'a.

Auto zaglebialo sie coraz bardziej w mroczny kanion. Powietrze ochlodzilo sie, a przesycajacy je zapach sosen przypominal won wytwornych i delikatnych perfum.

Byc moze obcy nie mial wcale zamiaru mi pomagac wydobywac z opresji — zastanawial sie Blaine. — Moze ta obca istota czajaca sie w jego mozgu postapila tak, jak zwykle w takich wypadkach postepuje. A moze byl to tylko jej odruch samoobrony.

Lecz to juz nie mialo znaczenia, skoro obcy, ratujac siebie, uratowal rowniez jego. Sa bowiem nierozlaczni. Sa jednym. Zaden z nich nie moze juz dzialac niezaleznie. Byli sklejeni za sprawa jakiejs kuglarskiej sztuczki owej rozlazlej Rozowej Istoty z odleglej planety. Tej dwoistej osobowosci, ktora weszla w niego, a stanowila cien swej drugiej czesci, odleglej stad o piec tysiecy lat swietlnych.

— Byly jakies klopoty? — spytala Harriet.

— Natknalem sie na Freddy'ego.

— Freddy'ego Batesa?

— Jest tylko jeden Freddy w tym miescie.

— Zalosny pajac.

— Ten twoj zalosny pajac mial bron i chcial mnie zabic — odrzekl cierpko Blaine.

— Chyba zartujesz?

— Nie, nie zartuje. Posluchaj, Harriet. To naprawde powazna i smierdzaca sprawa. Daj sobie spokoj.

Вы читаете Czas jest najprostsza rzecza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату