— No, widzi Ojciec sam, jak trudno to wyrazic potocznymi slowami. Brzmi to belkotliwie i…
Alez skad — zaprzeczyl szybko kaplan. — Jak dotad wszystko rozumiem.
To doskonale. Bo wezmy na przyklad kwestie nawigacji. To kolejna zabawna rzecz… Wystepuja tutaj wspolczynniki niemozliwe do wyrazenia slowami, jak w matematyce. Ale to nie jest matematyka. To. To po prostu sposob dotarcia do wyznaczonego celu, swiadomosc tego, dokad sie zmierza.
— Magia?
Do diabla, nie!… przepraszam Ojca… Nie, to nie czary… To jest tak, ze nagle sie czuje, nagle rozumie, nagle wie. Jest to proste i jasne. Staje sie twoja czescia. Jest latwe jak kopniecie kamyka, naturalne, jak oddychanie. Wyobrazilbym to…
Nie sadze, bysmy musieli poruszac techniczna strone zagadnienia. Prosze raczej powiedziec, sie tam czlowiek czuje, tam, na tych obcych planetach.
— Tak samo jak tutaj. To znaczy poczatkowo czulem sie tylko nieprzyzwoicie nagi: goly umysl; pozbawiony ciala.
— I twoj umysl wedruje sobie po planecie?
— Noo, niezupelnie tak wedruje. Teoretycznie moglbym tak wedrowac, ale raczej unikamy tego. Zazwyczaj siedze wewnatrz maszyny, ktora biore ze soba…
— Maszyny?
— Skomplikowane urzadzenie odbiorcze, ktore rejestruje wszystkie dane na specjalnej tasmie. Za jego posrednictwem zdobywamy wszelkie parametry obcego swiata; nie tylko to, co widze czy czuje osobiscie. Maszyna zbiera je i notuje, a ja jestem tam jedynie w celu interpretacji tych danych.
— No i co tam widziales?
— Ojcze! — rozesmial sie Blaine. — Opowiedzenie tego wszystkiego zabraloby wiecej czasu niz go obaj mamy.
— A czy spotykasz tam planety takie jak Ziemia?
— Bardzo rzadko. Nie ma wiele takich planet. To znaczy — proporcjonalnie, gdyz swiatow ziemiopodobnych istnieje w kosmosie bardzo duzo. Lecz my nie ograniczamy sie do penetracji wylacznie takich planet. Docieramy wszedzie tam, gdzie to mozliwe dla maszyny, dla jej konstrukcji i funkcjonowania. To znaczy prawie wszedzie…
— Nawet do samego jadra obcego slonca? — z niedowierzaniem spytal Ojciec Flanagan.
— Maszyna nie. To by ja zniszczylo. Ale umysl chyba tak. O ile sie orientuje, nie bylo jeszcze takich prob. Sadze jednak, ze umysl ludzki jest w stanie bez szwanku dotrzec nawet do atomowego jadra gwiazdy.
— No i co sie tam czuje, co mysli?
— Po prostu obserwuje. Po to tam jestem.
— A czy przypadkiem nie czujesz sie tam, synu, panem wszelkiego stworzenia? Nie odnosisz wrazenia, ze Czlowiek trzyma wszechswiat w swoich dloniach?
— To, co Ojciec mowi, jest grzechem pychy i proznosci. Nie, nigdy nie doznaje podobnych uczuc. Czasem czuje dreszcz emocji, czesto jestem olsniony i zachwycony, najczesciej jednak natykam sie na zagadki, ktorych nie potrafie rozwiazac. Uswiadamiam sobie — wciaz i wciaz — jaki jestem maly, jaki niepozorny, jak niewiele znacze, ot, kropelka zycia w oceanie istnienia. Jednoczesnie poczuwam sie do braterstwa ze wszystkim, co istnialo, istnieje i co bedzie istniec.
— A czy myslisz tam czasem o Bogu?
— Nie, nigdy.
— To straszne. To straszne i przerazajace byc tam tak samotnie — wzdrygnal sie kaplan.
— Ojcze, na poczatku naszej rozmowy przyznalem sie, ze jestem czlowiekiem niewierzacym. Caly czas jestem wobec Ojca uczciwy i konsekwentny…
— Zgadzam sie, ale… …
— Wiec jesli nastepne pytania Ojca brzmiec beda: czy lecac go gwiazd mozna zachowac swa wiare? Czy wierzacy, jesli juz tam trafi, powroci rowniez jako wierzacy? Czy podroz taka nie odbierze mu chocby czesci wiary, jaka posiada? — w takim przypadku bede domagal sie wyjasnienia terminow Ojca.
— Moich terminow?
— Tak. Na przyklad: wiara. Co Ojciec rozumie przez pojecie wiary? Czy wiara bez reszty wystarcza Czlowiekowi? Czy nie istnieja inne sposoby dotarcia do Prawdy? Czy wiara w cos, na co nie ma dowodu — oprocz filozoficznych spekulacji — moze byc rzeczywiscie znakiem chrzescijanina? Albo: czy Kosciol powinien tak dlugo…
Ojciec Flanagan wzniosl rece w gore:
— Moj synu! — wykrzyknal. — Moj synu!
— Zapomnij o tym, Ojcze — wykrzyknal z kolei Blaine, zdajac sobie sprawe, jak swym wybuchem dotknal kaplana. — Zapomnij, nie powinienem byl tego mowic.
Siedzieli pograzeni w milczeniu, spogladajac na siebie ukradkiem. Jak obcy — blysnelo w glowie Blaine'owi. Jak dwie obce sobie istoty z roznych planet, choc obaj jestesmy ludzmi.
— Bardzo mi przykro, Ojcze. Naprawde.
— Mowiles szczerze. A to sie liczy najbardziej. Wielu ludzi, ktorzy mysla podobnie, ktorzy wierza swiecie w to, co mysla, nie przyznaje sie do tego. Ty jestes ostatecznie tylko szczery i uczciwy, pozbawiony hipokryzji…
Wyciagnal reke i polozyl dlon na ramieniu Blaine'a. — Jestes telepata?
— I teleporterem. Ale w ograniczonym zakresie. W bardzo ograniczonym.
— I to wszystko?
— Nie wiem — Blaine wzruszyl ramionami. — Nie zglebialem tego problemu specjalnie.
— Ale podejrzewasz w sobie istnienie innych jeszcze zdolnosci?
— Posluchaj, Ojcze. Do kinetyki paranormalnej zalicza sie bardzo wiele roznego typu mozliwosci psychiki ludzkiej. Na poczatku jest sie wszystkim po trochu choc w ograniczonym i nieskomplikowanym stopniu: telepata, teleporterem, telekinetykiem, kryptoskopa, jasnowidzem czy intuicjonista. W miare biologicznego rozwoju czlowieka jedne z tych zdolnosci pozostaja bierne, inne rozwijaja sie wraz z calym organizmem. Nie sa jednak zintegrowane, lecz pozostaja od siebie niezalezne. I dopiero ich suma rzutuje na to, jaki jest umysl danej jednostki. Wszystkie razem sprawiaja, ze mozg pracuje w taki sposob, w jaki pracuje, jesli oczywiscie czlowiek rozwijal w sobie owe parapsychiczne uzdolnienia.
— Ale czy one nie sa wlasnie tym zlem, ktore tkwi w czlowieku?
— Tak, sa z cala pewnoscia. Ale pod warunkiem, ze sa wykorzystywane niewlasciwie. Tak sie zreszta czestokroc dzieje. Wykorzystuja je ludzie, ktorzy nie zadali sobie trudu zastanowienia sie nad swoja potega, zrozumienia jej, przeanalizowania konsekwencji tych mozliwosci. Ale czlowiek rowniez zle wykorzystuje swoje rece: kradnie, zabija.
— A wiec nie jestes, synu, czarownikiem?
Blaine chcial w pierwszej chwili wybuchnac glosnym smiechem. Szybko jednak owa niewczesna wesolosc ustapila miejsca narastajacej zgrozie.
— Nie, Ojcze: Przysiegam na wszelkie swietosci. Nie jestem czarownikiem, nie jestem wilkolakiem ani…
— Przestan, prosze. Mnie rowniez zdarza sie powiedziec czasami cos, czego nie powinienem mowic.
Podniosl sie z pryczy, wyciagnal reke o powykrecanych stawach. — Dziekuje — rzekl. — Niech ci Bog dopomoze, moj synu.
— Czy Ojciec przybedzie tu wieczorem?
— Wieczorem?
— Tak, gdy beda mnie wieszac — na twarzy Blaine'a wykwitl krzywy, zly usmieszek.
— Nie wolno ci tak myslec! — wykrzyknal gwaltownie Ojciec Flanagan. — To naprawde nie jest…
— Spalili przeciez Punkt Handlowy. Niewiele brakowalo, by razem z ajentem.
— Wiem — szepnal kaplan spuszczajac oczy. — Mowilem o tym swoim parafianom prosto w oczy. I nie tlumaczy ich wcale fakt, iz wiekszosc stanowili wowczas przybysze z okolicy, nie nalezacy do mojej parafii. Moi powinni wiedziec lepiej. Cale zycie poswiecilem, by nie dochodzilo do takich rzec …
Blaine objal dlonmi reke Ojca Flanagana, zamknal w mocnym uscisku kalekie palce kaplana.
— Szeryf jest bardzo dobrym czlowiekiem — rzekl ksiadz. — Zrobi wszystko, co bedzie mogl. Poza tym porozmawiam z ludzmi w miescie.