wyposazone w drogocenna, skomplikowana aparature.
Od tej wlasnie Fishhook stal sie faktem dokonanym i rozwinal sie niebawem w potezna instytucje dysponujaca nieograniczonymi kredytami nie tylko dla siebie, lecz rowniez dla goscinnego kraju ktory okazal mu w trudnych chwilach tyle serca.
I ja, mimo ze siedze tu, w tej celi, stale jestem czescia Fishhooka — prowadzil w duchu monolog Blaine. jestem fragmencikiem tego poteznego, hermetycznego srodowiska, ktorego izolacja od swiata zewnetrznego zostala zawiniona przez ten wlasnie swiat: pelen zawisci, podejrzen, nietolerancji, przesadow i zabobonow. Chociaz ucieka od Fishhooka, chociaz agenci koncernu tropia go jak dzika, niebezpieczna bestie, to stale jest czescia tej instytucji.
Stal na waskiej pryczy przykrytej brudnym kocem i tulac policzek do chlodnych krat wygladal oknem. Przed jego oczyma rozciagala sie beznadziejnie przygnebiajaca panorama miasteczka. Spalona sloncem, wyprana ze wszelkich barw ulica wysadzona byla rachitycznymi drzewkami. Pasowaly do nich odrapane budynki na wpol zbankrutowanych przedsiebiorstw i zaparkowane przy kraweznikach stare, rozklekotane samochody, z ktorych wiekszosc miala jeszcze silniki spalinowe i kola. Mezczyzni siedzieli grupkami na schodkach pobliskich sklepikow i zujac monotonnie tyton, popluwali co chwile na chodnik. Tworzyly sie w tych miejscach male, bursztynowe kaluze gestej sliny, przywodzace na mysl krople krwi. Siedzieli apatyczni, odzywajac sie z rzadka do siebie, pochlonieci zuciem i spluwaniem. Obojetni, leniwi, zrezygnowani.
Lecz Blaine zdawal sobie sprawe, ze ow bezruch to tylko pozory. Mezczyzni nie spuszczali z oka budynku sadowego z zamknietym wewnatrz, znienawidzonym dewiatem. Pilnowali Blaine'a, bo o jego umysle stara wiedzma Sara powiedziala, ze odbija jak zwierciadlo.
To samo musial spostrzec Rand! To wlasnie zdradzilo Blaine'a. A wiec Rand, ktory z cala pewnoscia nie byl szperaczem, musial byc calkiem sprawnym lokalizatorem. Ale to nie mialo juz zadnego znaczenia: szperacz czy lokalizator. Nawet szperacz zagladajac do jego ekranowanego umyslu, niewiele by sie dowiedzial.
A to znaczy, ze mam mozg, ktory jest jak rozblyskujacy czerwonym swiatlem dzwonek alarmowy, slyszalny i dostrzegalny nawet dla niezbyt sprawnego telepaty — uswiadomil sobie Blaine. A stad juz prosty i przerazajacy wniosek ze on Blaine nigdzie nie bedzie bezpieczny. Nie ma na swiecie takiego miejsca, gdzie moglby sie skryc. Jest dzwonkiem alarmowym nie tylko dla katalizatorow i szperaczy, lecz takze dla wszystkich innych intuicjonistow, jasnowidzow i telepatow.
Pewien byl jednego: cala ta nieprawdopodobna historia z jego lustrzanym umyslem byla czyms absolutnie nowym. W przeciwnym bowiem razie, slyszalby z cala pewnoscia o takim przypadku.
— EJ, TY — mruknal do ukrytej w mozgu istoty — WYLEZ NO NA CHWILE STAMTAD!
Obcy poruszyl sie pod czaszka, przeciagnal rozkosznie jak zadowolony psiak. Ale nie wyszedl na wezwanie czlowieka.
Blaine zszedl z pryczy i usiadl na jej brzegu.
Harriet z pewnoscia moglaby mi pomoc — pomyslal. Moglaby przybyc skrycie do miasteczka, a szeryf dyskretnie wypuscic go na wolnosc. Z drugiej jednak strony, on sam podsunal szeryfowi doskonaly pretekst do przytrzymania go w areszcie: jako posiadacza nielegalnej broni.
— KOLES — zwrocil sie do swego towarzysza — CHYBA ZNOW POTRZEBNA MI BEDZIE TWOJA POMOC. MUSIMY WYMYSLEC JAKAS NOWA SZTUCZKE.
Istota w jego czaszce pokazala juz, na co ja stac: trick z czasem. A moze z metabolizmem Blaine'a. Trudno dociec, jak naprawde rzecz sie miala: czy to on poruszal sie szybciej, czy tez czas zostal spowolniony.
No i dokad w koncu uciekac?
Do Poludniowej Dakoty, jak radzila Harriet?
Zdrowy rozsadek nakazywal Blaine'owi udac sie wlasnie tam. Nie mial przeciez wyjscia alternatywnego. Nie mial dotychczas czasu, by ustalic jakikolwiek plan dzialania. Przed laty postanowil wprawdzie, ze ucieknie. Planowal nawet poczynic stosowne przygotowania na taka ewentualnosc. Zwlekal jednak, odsuwal wszystko na potem… Na nigdy. No i teraz ma za swoje: siedzi w celi wieziennej w malym miasteczku, ktorego nawet nazwy nie zna, ma przy duszy pietnascie dolarow, a i te zamkniete w szufladzie szeryfa.
Zza okna dobiegal go od czasu do czasu warkot silnikow spalinowych samochodow — rupieci i swiergot ptakow. Blaine nie musial wygladac oknem, by przekonac sie, ze mezczyzni stale tkwia w bezruchu na swych stanowiskach.
Ktos wlasnie wchodzil do biura szeryfa. Blaine uslyszal trzask otwieranych drzwi, nastepnie odglos krokow i szmer przyciszonej rozmowy, ktorej nawet nie usilowal podsluchiwac. Bo i po co? Co by mu to dalo? Czy cokolwiek mialo jeszcze sens?
Zaczynal ponownie pograzac sie w rozmyslaniach, gdy dobiegl go z korytarza energiczny stukot butow szeryfa. Potem uslyszal zgrzyt klucza i w drzwiach celi ukazal sie sam przedstawiciel prawa.
— Blaine — odezwal sie szeryf. — Przyszedl do pana Ojciec.
— Ojciec? Czyj?
— Kaplan, poganinie. Proboszcz naszej parafii.
— Aha, proboszcz — mruknal Blaine. — I coz go tak zainteresowalo w mojej skromnej osobie? Ostatni sakrament?
— Jestes pan istota ludzka, nieprawdaz? Wiec posiada pan rowniez dusze…
— Nie zaprzeczam…
— Czemu mi pan od razu nie powiedzial, ze jest od Fishhooka? — przerwal szeryf, obrzucajac Blaine'a ciezkim, chmurnym spojrzeniem.
— Czy to by cokolwiek zmienilo?
— Wielki Boze, czlowieku! — wykrzyknal szeryf wytrzeszczajac na Blaine'a oczy. — Gdyby oni wiedzieli, gdyby tylko wiedzieli, ze pan jest stamtad! Moj Boze! Jak amen w pacierzu, juz by pan wisial. W zeszlym miesiacu minely trzy lata od chwili, gdy spalili tutejszy Punkt Handlowy. Ajent uciekl w ostatnim momencie.
— No i co pan na to, szeryfie? Pan oczywiscie pozwoli by mnie powieszono?
— Znalazlem lepsze wyjscie.
— Wielkie dzieki. Podejrzewam, ze zawiadomil pan Fishhooka. — Zgadza sie. Prosilem ich, by pana jak najszybciej stad zabrali.
— Niech to szlag trafi…
— Wiec po jaka cholere przybyliscie do tego miasta? — wybuchnal szeryf, czerwieniejac na twarzy. Przez was, dewiatow, zawsze jest tyle klopotow.
— Bylismy glodni. Musielismy w koncu gdzies zjesc sniadanie — odwarknal Blaine.
— No i najadl sie pan. Na cale zycie — burknal ponurym glosem szeryf. — Mam jeszcze nadzieje, ze uda mi sie jakos pana z tego wyciagnac.
I odwracajac sie w strone drzwi, rzucil jeszcze przez ramie:
— Zaraz przysle tu Ojca.
9.
W drzwiach celi ukazal sie ksiadz. Przystanal na chwile u wejscia, by przyzwyczaic oczy do pol mroku.
— Milo mi widziec ksiedza — Blaine'na widok goscia poderwal sie z lozka. — Niestety, obawiam sie, ze moge sluzyc wylacznie prycza.
— Nie szkodzi, nie szkodzi — machnal reka ksiadz. — Jestem Ojciec Flanagart. Mam nadzieje, moj synu, ze nie zaklocilem ci spokoju i nie potraktujesz mnie jak natreta.
— Alez skadze — potrzasnal glowa Blaine. — Jestem wrecz rad, Widzac tu ksiedza.
Ojciec Flanagan byl tegim mezczyzna w srednim wieku. Mial biale dlonie i powykrecane artretyzmem palce. Podszedl do pryczy i postekujac usiadl. Poklepal lekko dlonia koc.
— Siadaj obok mnie, synu. Chcialbym na wstepie zastrzec, ze jestem czlowiekiem niezwykle dociekliwym by nie rzec — ciekawskim. Bierze sie to stad, ze jestem duszpasterzem tutejszej parafii, a ludzie, ktorym przewodze, pomimo swego wieku, posiadaja mentalnosc i umysly dzieci.
Kaplan zamyslil sie na chwile, a potem gwaltownie unoszac glowe, spojrzal bystro na Blaine'a.
— A ty, czy moze chcialbys o czyms szczegolnym ze mna pomowic? spytal.