spojrzenie na miasteczko, ktorego mieszkancy przed niespelna trzydziestoma minutami (a moze za pol godziny?) zamierzali go zlinczowac.

W gestniejacym mroku dostrzegl zarys budynku sadowego. Widok ow przypomnial mu ze w szufladzie biurka szeryfa pozostawil wszystkie swoje rzeczy Wahal sie chwile, czy nie wrocic po nie. Szczegolnie chodzilo mu o pieniadze, bez ktorych dalsza podroz moglaby sie okazac nader klopotliwa.

Gdybym wrocil, moglbym zabrac przy okazji jeden z tych samochodow, zaparkowanych w miasteczku — pomyslal. W razie braku kluczykow poradzilby sobie latwo, powodujac w zaplonie krotkie spiecie. O tym jednak powinien byl pomyslec wczesniej, tam, w miasteczku. Widzial wszak bezuzytecznie stojace auta, czekajace tylko na zabranie jednego z nich.

Nie zwlekajac zawrocil, kierujac sie ponownie w strone miasta. Szybko jednak zmienil zamiar. Nie, za zadne pieniadze, za zaden samochod, za zadne skarby nie odwazy sie tam powrocic. Nie istniala na calym swiecie rzecz, dla ktorej wrocilby tam.

Zmierzch szybko zapadal i Blaine, juz bez dalszej zwloki, ruszyl przed siebie, kierujac sie caly czas na polnoc. Szedl szybkim, dlugimi krokami, ktore odbijaly sie lekkim, dzwiecznym echem od zniszczonej nawierzchni drogi.

Opuscil juz miasteczko i posuwal sie posrod pol; ich pustka poglebiala jeszcze poczucie opuszczenia i samotnosci Widmowe rzedy slupow telegraficznych wzdluz szosy i gaszcz kompletnie uschnietych krzewow bawelny rozprzestrzeniajacych sie wzdluz plynacego w dol doliny potoku wzmogly jeszcze to przygnebienie. A wokol byla tylko odarta z trawy i porostow ziemia. I tylko wiatr zawodzil cicho wsrod tej pustyni.

Robilo sie coraz ciemniej. Wyszedl ksiezyc, jak srebrne, popstrzone ciemnymi lamami zwierciadlo, ktore odbija w swym sinawym wnetrzu wyschnieta, obumarla powierzchnie ziemi.

Przez potok byl przerzucony watly mostek zbudowany z nierownych, szorstkich desek. Blaine postanowil przy nim troche odpoczac. Odwrocil sie i obserwowal beznadziejny krajobraz wymarlej planety. Najlzejszego ruchu, blysku swiatla, sladu zycia. Na wzgorzu ponad potokiem majaczyly tylko ruiny jakiejs zapomnianej farmy — obora, zabudowania gospodarskie i budynek mieszkalny.

Blaine stal w mroku, chciwie wciagajac w pluca chlodne powietrze, ktore zdawalo sie byc rownie martwe jak swiat. Nieruchome, bez zapachu, bez smaku.

Wyciagnal bezwiednie reke, by oprzec sie o porecz mostku Lecz dlon, nie natrafiajac na zaden opor, przeszla przez drewno jak przez powietrze. Nie istnialy zadne deski. Zaden most nie istnial naprawde.

Jak oparzony cofnal dlon. Przemogl sie jednak i postanowil ponownie dotknac poreczy. Przekonywal sam siebie, ze poprzednio bylo to wylacznie zludzenie spowodowane zwodniczym swiatlem ksiezyca, ze po prostu nie trafil reka w porecz mostu.

Powolnym, starannie odmierzonym ruchem wyciagnal reke.

Palce znow przeniknely przez deski.

Odskoczyl gwaltownie kilka krokow wstecz. Oddychal ciezko Bylo to nieprawdopodobne. Nieprawdopodobna fatamorgana, uluda, duch zagradzajacy dalsza droge. Gdyby nie zmeczenie, ktore zmusilo go do odpoczynku w tym wlasnie miejscu, probowalby przejsc po moscie i w rezultacie, stoczyl sie do rzeki.

Czyzby wszystkie te wyschniete drzewa, te slupy stojace rzedami wzdluz drogi, ta farma na wzgorzu, wszystko, co go otacza, mialo byc rowniez zludzeniem?

Stal jak wrosniety w ziemie, a pod czaszka kolatala mu tylko jedna mysl: czy caly otaczajacy go swiat jest tylko cieniem? Ogarniety bezrozumna irracjonalna trwoga stal nieporuszenie, bojac sie nawet glebiej odetchnac, jakby niebacznym ruchem mogl zburzyc stan jakiejs watlej rownowagi, w jakiej utrzymywal sie jeszcze ten kruchy i nierealny swiat. Rownowagi, ktora raz ruszona runelaby przemieniajac czas i przestrzen w pyl i nicosc.

Ale ziemia pod stopami byla jak najbardziej materialna. Zdesperowany Blaine tupnal lekko noga, potem jeszcze raz — mocniej. Twarda, zwykla ziemia. Ostroznie schylil sie uklakl i rozpostarlszy rece, zaczal macac wokol siebie. Rozgarnial cienka warstwe kurzu, naciskal opuszkami twarde, kamieniste podloze, przesiewal miedzy palcami piasek, jakby chcial zbadac gestosc ziemi, poznac, na ile jest ona rzecza realna. To jakis obled. Chyba oszalalem — dudnila mu pod czaszka natarczywa mysl. Szedl przeciez droga i ta wcale nie znikala pod ciezarem jego ciala, pod uderzeniami jego obcasow. Byla twarda, jak najbardziej materialna i zwykla. Az tu nagle ten piekielny most.

I przestal byc pewien czegokolwiek. Swiat, w ktorym juz dosc dlugo zyl, okazal sie raptem miejscem, gdzie nie obowiazywaly juz dluzej zadne niezmienne prawa. Zmuszal on do formulowania cudacznych, najbardziej niedorzecznych sadow w rodzaju: drogi istnieja, ale mosty nie.

Lecz to jeszcze nie wszystko. Istnial inny istotny szczegol: w tym swiecie nie istnialo zycie. Ow swiat byl martwy.

To wszystko, co go otaczalo, bylo przeszloscia, martwa przeszloscia. Tu spotykalo sie wylacznie zwloki, a jeszcze scislej — ich cienie. Wszystkie uschniete drzewa, slupy telegraficzne, zabudowania na wzgorzu, mosty — to tylko cienie, niematerialne odbicia. Nigdzie tu nie istnialo zycie. Pulsowalo daleko w przodzie, w przyszlosci. Zycie bowiem przejawiac sie moze wylacznie w jednym, jedynym punkcie czasu i wraz z tym czasem posuwa sie do przodu. Dlatego tez Czlowiek — myslal Blaine porzucil mrzonki o podrozach w przeszlosc i aktywnym zyciu posrod ludzi, ktorzy — w rzeczywistosci — sa juz tylko cieniem i prochem. Dlatego tez nie istnieje zywa i realna przeszlosc. Przeszlosc moze funkcjonowac wylacznie w zapisach: na tasmach filmowych i dzwiekowych, na plytach. Egzystencja moze trwac tylko w punkcie czasowym zwanym terazniejszoscia. Posuwa sie do przodu, idac krok w krok z czasem terazniejszym. Gdy terazniejszosc mija, wszelkie slady zycia bledna, gina, umieraja.

Prawdopodobnie istnieja rzeczy podstawowe, jak na przyklad sama Ziemia, ktora istnieje konkretnie w kazdym punkcie czasoprzestrzeni, stanowiac zarazem pewien specyficzny, choc ograniczony, rodzaj wiecznosci. Ona jest dopiero podstawa wszystkiego innego. Wytwory ludzkie pozostaja natomiast w przeszlosci wylacznie cieniami. I nimi sa wlasnie te slupy telegraficzne z rozpietymi drutami, most, krzaki, drzewa, zrujnowana farma. Sa widmowym reliktem terazniejszosci w przeszlosci.

Z chwila uplywu czasu obecnego staja sie martwe, zostaje im odebrana mozliwosc aktywnego istnienia. Gdyz kazda rzecz, kazdy przedmiot, kazda istota ograniczona jest swoim czasem i przestrzenia i potem moze istniec juz tylko jako dlugi, coraz dluzszy, rozciagajacy sie w nieskonczonosc cien.

Blaine'owi przebiegl po plecach dreszcz, gdy uswiadomil sobie, ze jest jedyna zyjaca istota w tym swiecie. Tylko on. On i nikt ani nic wiecej.

Podniosl sie z kolan i otrzepal dlonie z kurzu. Stal dluga chwil spogladajac w zamysleniu na most, obejmujac spojrzeniem krajobraz martwego swiata. I choc wszystko to sprawialo wrazenie realnego swiata, Blaine doskonale zdawal sobie sprawe, ze jest inaczej.

Wpadlem w pulapke bez wyjscia — pomyslal. Nie mial bowiem najmniejszego pojecia, jak wydostac sie z tego swiata przeszlosci. I nie istnialo nic — zadne ludzkie doswiadczenie ani wiedza — co umozliwiloby mu powrot do wlasciwego czasu. Tkwil w potrzasku.

Stal na drodze, zastanawiajac sie, ile jeszcze pozostalo w nim czlowieczenstwa, na ile jest jeszcze istota ludzka. Bo jesli nie jest juz czlowiekiem — lub jest nim tylko w polowie, a pozostala jego czesc stanowi obca istota — to w takim przypadku ma szanse wydostania sie z matni.

Osobiscie czul sie czlowiekiem. Lecz zapytywal siebie w duchu, czy istnieje jakikolwiek sposob, by sie o tym przekonac, by pewnosci tej nie czerpac wylacznie z subiektywnych odczuc. Bo przeciez fakt, ze czuje sie samym soba, nie przeczy wcale temu, ze jest kims zupelnie obcym. Mogl byc czlowiekiem, mogl byc pol-czlowiekiem, mogl byc zgola owa Rozowa Istota lub kims calkiem innym jeszcze, a jednoczesnie czuc sie soba. Nie, zdecydowanie nie istnial sposob, by sie przekonac kim jest w rzeczywistosci. Nie bylo zadnego obiektywnego punktu odniesienia, dzieki ktoremu mozna by rozstrzygnac nurtujacy go problem.

On (lub ktos, kim naprawde jest) zna sposob, by w chwili przerazenia i paniki przemiescic sie w czasie. Z tego wynika logicznie, ze powinien rowniez znac sposob powrotu do punktu, w ktorym zycie jest mozliwe.

Istniala jednak twarda rzeczywistosc: nie ma pojecia jak tego dokonac!

Rozejrzal sie rozpaczliwie po pustych polach zalanych zimnym, ksiezycowym blaskiem i poczul ogarniajace go dziwne drzenie. Probowal zapanowac nad nim, bo wiedzial juz, ze za chwile popadnie w ow, tak juz sobie dobrze znany, stan niepohamowanej trwogi. Nie potrafil jednak zawladnac soba i tym okropnym, przenikajacym go dygotem.

Zacisnal zeby natezajac wole do ostatecznych granic, ale obrzydliwy dygot narastal w nim, poteznial, targal jego cialem, jego umyslem. Az nagle, bez zadnego przejscia, pojal, ze juz wie jak wydostac sie z przeszlosci, powrocic do swiata terazniejszego. Drzenie ustalo.

Вы читаете Czas jest najprostsza rzecza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату