roztopia transo zamykajac agentom Fishhooka jedyna drogi szybkiego dotarcia tutaj.

Schylil sie i dzwignawszy Grunta za kolnierz, powlokl go po podlodze w strone drzwi. Otworzyl je lokciem i wypchnal cialo na zewnatrz.

Grunt jeknal i probowal sie podzwignac na kalana. Stanal niepewnie na czworakach, lecz po chwili jego cialo zwiotczalo i mezczyzna ponownie opadl bezwladnie na ziemie. Blaine dzwignal go odciagajac nieco dalej, na bezpieczna odleglosc od pozogi. Tam tez zostawil pobitego. Grunt mamrotal cos do siebie niewyraznie; poruszal niemrawo nogami i rekoma. Byl jednak zbyt oslabiony, by podniesc sie o wlasnych silach z ziemi.

Blaine odszedl pograzona w ciemnosci aleja i tam bezpieczny w mroku, przystanal. Odwrocil sie w strone Punktu Handlowego, ktorego okna zaczynaly juz wyraznie barwic sie krwistym kolorem pozogi.

Wzruszyl lekko ramionami, odwrocil na piecie i zaczal oddalac sie od miejsca pozaru.

Teraz jest najlepsza pora na spotkanie z Finnem — mruknal do siebie. Teraz, gdy miasto zostanie wytracone z rownowagi pozarem Punktu, a policja bedzie miala cos innego do roboty, niz zajmowanie sie czlowiekiem, ktory lamie prawo godziny policyjnej.

26.

Grupa ludzi tloczyla sie na schodkach wiodacych do hotelu i spogladala w milczeniu na szalejace morze plomieni strzelajacych wysoko w nocne niebo. Zaabsorbowami dramatycznym widokiem ludzie nie zwrocili uwagi na nadchodzacego Blaine'a. Policja jeszcze sie nie pojawila.

— Jeszcze jedna sprawka normakow — odezwal sie polglosem jeden z mezczyzn.

— To zdumiewajace. W dzien normalnie kupuja w Punkcie nie bojac sie kary boskiej, a noca podkradaja sie tam ponownie, aby podlozyc ogien — odparl inny kiwajac w zadumie glowa.

— Jak Boga jedynego kocham! Nie miesci mi sie zupelnie w glowie, by Fishhook mogl tolerowac to, co sie wyprawia na swiecie.

— Fishhook nie dba o to — odpad drugi mezczyzna. — Spedzilem u Fishhooka piec lat i moge zapewnic pana, ze jest to niezwykle osobliwe i tajemnicze miejsce.

Dziennikarz — pomyslal Blaine rzucajac na mowiacego szybkie spojrzenie. Hotel byl zapchany dziennikarzami i reporterami przybylymi do Belmont na wiesc o Firmie i jego jutrzejszym kazaniu. Blaine przygladal sie dluzsza chwile dziennikarzowi, ktory przebywal u Fishhooka starajac sie wygrzebac z pamieci jego twarz. Lecz nie znal jej. Nigdy sie nie zetknal z tym czlowiekiem.

Szybko wspial sie po stopniach i rozpychajac zgromadzonych tam ludzi wszedl do hali recepcyjnej. Rece trzymal gleboko wepchniete w kieszenie kurtki, by ukryc przed ciekawskimi spojrzeniami pokrwawione w walce z Grantem dlonie.

Hotel byl stary, a meble w holu nie zmieniane od wielu lat. Panowal tu polmrok uwypuklajacy jeszcze bardziej brzydote miejsca. W powietrzu snul sie ciezki, skwasnialy zapach kurzu, ludzkiego potu i wyziewow z kuchni hotelowej.

Kilka osob siedzialo tu i owdzie w fotelach. Jedni z nich byli pograzeni w lekturze gazet i czasopism, inni po prostu gapili sie nieruchomo w przestrzen. Na twarzach wszystkich malowal sie wyraz nudy i oczekiwania.

Blaine spojrzal na zegar wiszacy ponad blatem recepcji. Wskazywal 11:30. Minal recepcje kierujac sie w strone schodow i wneki z winda.

— Shep!

Ogarniety nagla panika Blaine odwrocil sie gwaltownie.

Jakis mezczyzna dzwignal sie wlasnie ciezko z glebokiego obitego skora fotela i niezdarnie stawiajac nogi czlapal w strone Blaine'a.

Ten cierpliwie czekal, mimo ze po kregoslupie plynela mu zimna struzka potu, a nogi drzaly lekko. Mezczyzna podszedl i wyciagnal w jego kierunku dlon. Blaine wyjal rowniez swoja z kieszeni.

— Upadlem — wyjasnil widzac, ze mezczyzna spoglada na pokaleczona, pokryta brudem dlon. Potknalem sie w ciemnosciach i upadlem.

— Nalezy ja dobrze przemyc i zdezynfekowac.

— Tak, wiem. Wlasnie zamierzam to zrobic.

— Przypominasz mnie sobie? — spytal mezczyzna. — Bob Collins. Spotykalismy sie u Fishhooka… konkretnie w „Red Ghost Bar „. Pamietasz?

— Ach tak, rzeczywiscie — wykrzyknal z ulga Blaine. — Teraz juz sobie przypominam. Nie wiem czemu, lecz nie moglem sobie skojarzyc twej twarzy. Pamietam, a jakze! Jak ci leci?

— Tak sobie, srednio. Zaluje, ze juz nie pracuje u Fishhooka. Ale takie juz zycie w tym parszywym, dziennikarskim fachu. Raz tu, raz tam.

— Przyjechales posluchac Finna?

Collins pokiwal twierdzaco glowa i spytal:

— A co z toba? Co tu robisz?

— Chce sie wlasnie spotkac z Finnem.

— Jesli ci sie to uda. Mieszka pod 210. Nikogo nie przyjmuje, a jakies straszne gorylisko pilnuje jego drzwi.

— Sadze, ze mnie jednak przyjmie — usmiechnal sie lekko Blaine.

— Slyszalem, ze zwiales — indagowal niezrazony Collins. — Nie obraz sie, ale moze kilkanascie dolarow…

Blaine wybuchnal smiechem.

— No to moze chocby drinka?

— Nie, wielkie dzieki. Musze jak najszybciej zobaczyc Finna.

— Jestes z nim?

— Niezupelnie…

— Posluchaj mnie, Shep — Collins nachylil sie w jego strone, a w glosie zabrzmialy mu blagalne nutki. Bylismy dobrymi kumplami, prawda? Czy moglbys mi powiedziec wszystko, co wiesz? To nieslychanie dla mnie istotne. Jezeli wyjdzie mi ten reportaz, ponownie wroce do Fishhooka. Niczego innego nie pragne.

Blaine potrzasnal w milczeniu glowa.

— Shep — nalegal Collins. — Krazy masa plotek. Mowia o ciezarowce, ktora stoczyla sie do rzeki. Mowia, ze na tej ciezarowce bylo cos nieslychanie istotnego dla Finna; gadaja, ze to maszyna gwiezdna. Plotki, domysly… Shep, powiedz. Moze to byc prawda?

— O niczym takim nie slyszalem.

— To wielka sprawa, Shep — Collins znizyl glos do szeptu. — Finn oglosil w prasie, ze ma na dewiatow haka, ze ich zniszczy. Zniszczy kazdego z nich z osobna, a przy okazji cala kinetyke paranormalna. Zieje nieprawdopodobna nienawiscia do wszystkiego co paranormalne. To demagog pierwszej klasy. Potrzebuje jakiegos koronnego, ostatecznego argumentu dla swych teorii. Jesli zdobedzie taka maszyne caly swiat padnie u jego stop. Gdy dostanie ja do reki, swiat zamknie oczy i pojdzie za nim na slepa. Swiat oszaleje, a ludzie zadac beda krwi dewiatow.

— Zapominasz, ze ja rowniez jestem dewiatem. — Lambert Finn tez.

— Zbyt duzo nienawisci — odezwal sie cichym, znuzonym glosem Blaine. — Inwektywy i epitety. Ludzi o paranormalnych mozgach okresla sie mianem dewiatow, osoby pozbawione tego daru — normakami. Lecz ty tego nie potepiasz. Malo cie w sumie obchodzi jak potocza sie sprawy. Udzialu w linczu chyba bys nie wzial, ale napiszesz o nim. Chlusniesz strugami swiezej, niewinnie przelanej krwi na szpalty swojej gazety. I wcale nie zastanowisz sie nad tym glebiej. Bo dla ciebie to tylko krew. Swieza krew. Bombowy temat. Efektowny tytul.

— Na milosc boska, Shep…

— Dam ci jedna rade. Mozesz smialo napisac, ze Finn nie ma nic do zaprezentowania. Ani do powiedzenia. Mozesz napisac, ze jest przerazony. Ze probowal kopnac, lecz tylko bolesnie urazil sie w paluch u nogi…

— Shep, zartujesz sobie ze mnie!

— Finn nie odwazy sie pokazac tego, co mysli, ze posiada.

— A co on takiego posiada?

— Cos, co zrobiloby z niego glupca. Mowie ci raz jeszcze, ze nie odwazy sie zademonstrowac tego. Jutro

Вы читаете Czas jest najprostsza rzecza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату