zachowac?
Idioto, nie trac zimnej krwi! – poradzil mi wewnetrzny glos.
Dobra.
Pojawily sie nasze drinki.
– Wasze zdrowie, drogie panie!
Stuknelismy sie szklankami i pociagnelismy po zdrowym lyku.
Dlaczego nie moglem byc zwyczajnym gosciem, ktory oglada mecz baseballowy? I przejmuje sie tylko tym, jaki bedzie wynik? Dlaczego nie moglem byc kucharzem i z takim skupieniem smazyc jajecznicy, jakby nie obchodzilo mnie nic wiecej na swiecie? Dlaczego nie moglem byc mucha wedrujaca z zainteresowaniem po czyims nadgarstku? Dlaczego nie moglem byc kogutem dziobiacym w kurniku ziarno? Dlaczego musialem byc tu?
Jeannie stuknela mnie lokciem i szepnela:
– Belane, musze z toba pogadac…
Polozylem kilka banknotow na barze. Po czym spojrzalem na Pania Smierc.
– Mam nadzieje, ze sie pani nie wnerwi, ale…
– Wiem, grubasku, chcesz pomowic z ta pania sam na sam.
Dlaczego mialabym sie wnerwic? Przeciez nie kocham sie w tobie.
– Ale ciagle jest pani przy mnie…
– Jestem przy kazdym, Nick, tyle ze ty jestes bardziej wyczulony na moja obecnosc.
– Aha. Aha.
– Pomogles mi z Celine'em…
– Tak, tak…
– Wiec zostawie cie samego z ta dama. Ale tylko na jakis czas.
Mamy jeszcze cos do zalatwienia, jednakze niedlugo sie spotkamy.
– Nie watpie, pani Iscmer…
Dopila szkocka i wstala ze stolka. Po czym odwrocila sie i ruszyla w strone drzwi. Zabojczo piekna. Po chwili juz jej nie bylo. Barman podszedl po pieniadze.
– Kto to byl? – zapytal. – Az mi sie zrobilo slabo, kiedy mnie mijala.
– Ma pan szczescie, ze tylko slabo.
– Dlaczego?
– Gdybym panu powiedzial, i tak by mi pan nie uwierzyl.
– Niech pan powie.
– Nie mam ochoty. Prosze nas zostawic samych, chce pogadac z ta dama.
– Dobrze. Ale niech mi pan powie jedno.
– Co?
– Jak to sie dzieje, ze piekne laski lgna do takiego ohydnego tlusciocha?
– To dzieki temu, ze zawsze smaruje wafle maslanka. A teraz zmykaj.
– Troche grzeczniej, koles – powiedzial.
– A twoje pytanie bylo grzeczne?
– Ale nie tak chamskie jak to „zmykaj”!
– Zmykaj, bo powiem cos takiego, ze dopiero sie zdziwisz!
– Pierdol sie! – zawolal.
– Bardzo ladnie – pochwalilem. – A teraz szpulaj sie, poki jeszcze mozesz.
Powoli podreptal na koniec baru, stanal i zaczal drapac sie po tylku.
Zwrocilem sie do Jeannie.
– Przepraszam, skarbie, ale jakos ostatnio wdaje sie w nieprzyjemne rozmowy ze wszystkimi barmanami. – Nie przejmuj sie, Belane.
Miala smutna mine.
– Belane, musze cie opuscic.
– Trudno, idz, ale wypij chociaz strzemiennego.
– Chodzi o to, ze cala nasza grupa opuszcza Ziemie. Sama nie wiem, jak to sie stalo, ale cie polubilam.
– To zrozumiale. – Zasmialem sie. – Ale dlaczego opuszczacie Ziemie?
– Dlugo zastanawialismy sie nad tym i zdecydowalismy, ze nie chcemy kolonizowac waszej planety. Wszystko jest takie okropne.
– Co jest okropne, Jeannie?
– Ziemia. Smog, morderstwa, zatrute powietrze, zatruta woda, zatruta zywnosc, nienawisc, beznadziejnosc, wszystko razem. Jedyne, co tu jest piekne, to zwierzeta, ale je zabijacie, niedlugo zostana tylko oswojone szczury i konie wyscigowe. To takie smutne, nic dziwnego, ze tyle pijesz.
– Masz racje, Jeannie. No i nie zapominaj o arsenalach broni jadrowej.
– Tak, wyglada na to, ze sie z tego nie wykaraskacie.
– Hm. Moze szlag trafi ludzkosc za 2 dni, a moze jeszcze przetrwamy z 1000 lat. Sami nie wiemy, co bedzie, i dlatego tak trudno jest nam myslec powaznie o czymkolwiek.
– Bedzie mi cie brakowalo, Belane, ciebie i zwierzat…
– Nie dziwie sie, ze nas opuszczasz, Jeannie…
Jej oczy zaszklily sie.
– Prosze cie, nie placz, Jeannie, niech to cholera…
Podniosla szklanke, dopila szkocka i skierowala na mnie oczy, jakich nie widzialem u nikogo innego i nigdy juz nie zobacze. – Zegnaj, grubasku. – Usmiechnela sie. I znikla.
40
Nazajutrz znow siedzialem w biurze. Mialem do rozwiazania juz tylko jedna sprawe: musialem znalezc Czerwonego Wrobla. Nikt nie dobijal sie do moich drzwi, zeby zaproponowac mi kolejna robote. W porzadku. Nastal czas na rozrachunek, rozrachunek z samym soba. W sumie osiagnalem w zyciu to, co zamierzalem. Do czegos jednak doszedlem. Nie musialem nocowac na ulicy. A wielu wartosciowych ludzi nocuje na ulicy. Nie sa kretynami, po prostu nie ma dla nich miejsca w maszynerii terazniejszosci. Jej potrzeby zmieniaja sie ustawicznie. Ponury uklad, totez jesli wciaz spisz we wlasnym lozku, to juz samo w sobie jest duzym sukcesem. Ja mialem szczescie, ale fakt, ze do czegos doszedlem, byl nie tylko kwestia szczescia; byl rowniez moja zasluga. W sumie jednak swiat jest dosc potworny i dlatego zwykle zal mi wiekszosci ludzi.
Zreszta, niech to diabli. Wyciagnalem wodke i golnalem sobie.
Czesto najlepsze chwile w zyciu to te, kiedy nic nie robisz, tylko zastanawiasz sie nad swoim istnieniem, kontemplujesz rozne sprawy. I tak kiedy na przyklad mowisz, ze wszystko nie ma sensu, to nie moze do konca nie miec sensu, bo przeciez jestes swiadom, ze nie ma sensu, a twoja swiadomosc braku sensu nadaje temu jakis sens. Rozumiecie, o co mi chodzi? Optymistyczny pesymizm.
Czerwony Wrobel. Czulem sie tak, jakbym mial znalezc swietego Graala. Moze to za gleboka woda jak na mnie. I za goraca.
Lyknalem jeszcze wodki.
Rozleglo sie pukanie do drzwi. Zdjalem nogi z biurka.
– Prosze.
Drzwi otworzyly sie i wszedl obdarty gosc o drobnej budowie. Smierdzial. Chyba nafta, ale nie bylem pewien. Mial male oczka, zwezone w szparki. Szedl jakby bokiem. Zatrzymal sie przy samym biurku i pochylil nad nim. Glowa lekko mu drzala.
– Belane – rzekl.
– Moze – mruknalem.
– Mam to, czego pan pragnie.
– Swietnie – powiedzialem. – A teraz niech sie pan wynosi razem z tym, z czym pan przyszedl.
– Spokojnie, Belane. Zaczekaj pan, az powiem haslo.
– Taa? Jakie haslo?