i wydawalo zezwolenia na pobyt, oklejone znaczkami skarbowymi i oblozone pieczeciami z godlem. Otoz nie ma komu zastanowic sie, co poczac teraz z tym tlumem, ktory z wolna zawlaszczyl cala przestrzen placu, by posrod upartego zapachu naftaliny siedziec na walizkach i czekac nie wiadomo na jakie zakonczenie.

Ogloszony przez tube zakaz uregulowal kwestie ruchu pieszego: obcym nie wolno bedzie odtad przekraczac granicznej linii torow tramwajowych. Czego mozna jeszcze wymagac od policjanta wobec tylu niedogodnych okolicznosci, w ktorych obliczu nieobecni przelozeni pozostawili go samemu sobie? Nie bedzie wcale latwo uwiecznic je w raporcie dziennym. Uczynil juz wszystko, co bylo w jego mocy. Nie zaniedbal wylegitymowania przyjezdnych, a nawet sporzadzenia krotkiej notatki, przynajmniej na temat owej pierwszej nowo przybylej rodziny, zanim olowek mu sie zlamal. Czyz nie byl dociekliwy w kwestii dzieci z sierocinca? Zdolal nawet ustalic, ze zanim przywiozl je tramwaj, zostaly puszczone samopas przez lekkomyslnych albo tez bezradnych opiekunow. Jesli jestem policjantem, zamach stanu nie zwolni mnie z uprzykrzonych obowiazkow, nie odsunie udreki skladania sprawozdan. Nic tez nie wiem i wiedziec nie chce o niewidocznych stad zniszczeniach, chyba ze zwierzchnosc zawiadomilaby mnie o nich osobnym pismem, w ktorym zostaloby jasno wylozone, czego sie mianowicie ode mnie oczekuje. Za te marna pensyjke policjant i tak utrzymuje wzorowy porzadek w swoim rewirze, gdy tymczasem wszedzie wokol awansuja, jednego po drugim, zarozumialych gowniarzy bez doswiadczenia i zaslug, ludzi, ktorych jedyna mocna strona w sluzbie okazuje sie kaligrafia. I teraz tez nie bedzie inaczej, od awansu odsuna policjanta przelozeni z gustem do kaligrafii takim samym jak u dotychczasowych szefow, ktorych gwiazda wlasnie spadla i zgasla.

Tu lezy bolesne sedno tej sprawy, w kulfonach, w bledach ortograficznych. W apodyktycznych, lecz niejasnych zasadach gramatyki. Szamoce sie w nich nieszczesna mysl, prosta, a jednak zaplatana. Istnieje wyjatek od kazdej reguly, wiec na reguly liczyc niepodobna. Co wieczor z ta sama obgryziona obsadka w dloni policjant mozolnie sklada kulawe zdania, stalowka skrzypi dretwo i atrament pryska na kratkowany kancelaryjny papier. Wszystko to na nic. Za cala nagrode tylko lekcewazenie i nielaska, wieczna krzywda jego i rodziny. Bez podwyzki po latach sluzby, z zona i dziecmi na utrzymaniu. Dodatek mundurowy idzie na zycie, a i tak ledwo da sie zwiazac koniec z koncem. Przy tym nawet atrament trzeba w koncu kupowac za swoje. Skoro tak sie sprawy maja, nie nalezy oczekiwac, ze policjant przeniknie swym nieco juz wyblaklym spojrzeniem falszerstwa zawarte w wiadomych fakturach, krazacych daleko poza jego zasiegiem; ze zauwazy poczynania prawdziwych sprawcow zametu, gdy nie bylo nawet zadnego okolnika, z ktorego dowiedzialby sie o istnieniu zapleczy; jak mialby dostrzec zwiazek miedzy nimi a katastrofa, ktora z zimna krwia sprowadzono dla zatarcia sladow? Tym bardziej nie nalezy sie spodziewac, ze policjant z wlasnej woli bedzie zbieral dowody w tej sprawie, do ktorej nawet najwyzsi ranga funkcjonariusze maja za krotkie rece i nie dosc bystry wzrok, i ze sam jeden nada jej urzedowy bieg. Musialby calkiem stracic rozum, zeby az tak sie wychylic.

Okolo poludnia w witrynie zakladu fotograficznego nie bylo juz ani jednego slubnego zdjecia. Zniknal takze portret aktorki filmowej w bialym futrze, a zamiast niego pojawila sie zupelnie nowa ekspozycja: mocno powiekszone i przez to marnej jakosci zdjecie mezczyzny z rzedem orderow na marszalkowskim mundurze, bialym jak snieg. Zamiast powloczystego spojrzenia spod dlugich rzes – ostry, arogancki wzrok, przeszywajacy na wylot niczym wystrzal z dubeltowki. Gdy bylo juz jasne, ze polityczny zamet obrocil sie w dyktature, fotografie te wystawiono na publiczny widok, jakby specjalnie po to, zeby zaoferowac nowy rodzaj uslugi. Od razu poczuli sie w obowiazku ja zamawiac wlasciciele ogoloconych z towaru miejscowych sklepikow. Mozna bylo rowniez obstalowac to zdjecie razem z ramka. Totez wkrotce, porzadnie oprawione, stalo we wszystkich bez wyjatku witrynach przy placu, niezmiennie udekorowane szarfami w barwach narodowych i bukiecikami sztucznych kwiatkow, z tylu podparte butelkami z brazowego szkla. Jesli do ktorejs z nich przypadkiem wpadla mucha, juz tam zostanie, utopiona w resztce skwasnialego piwa. Odbiorniki radiowe posrod szumow i trzaskow powtarzaly komunikat o przemowieniu, ktore zostanie nadane niebawem, punktualnie o dwunastej. Jesli ktos nie mial radia, takze rozumial, ze przemowienia tego nie wolno mu przegapic. Zanim rozlegl sie glos tak pilnie wyczekiwany, niebo ciely juz od pewnego czasu trajektorie ostrych spojrzen spod daszka marszalkowskiej czapki, powielonych zawczasu w fotograficznej ciemni. Krzyzowaly sie ponad placem, ponad tramwajem, ponad tlumem odzianym w cieple palta, stloczonym na walizkach i gnusnie przezuwajacym ostatnie resztki prowiantu. Stroze tymczasem, to ten, to tamten, zaczepiali policjanta i skarzyli sie na uchodzcow, ze ci ustawicznie lamia rozporzadzenia, przekraczajac raz po raz zelazna linie torow, i to w zlych zamiarach, a mianowicie po to, zeby sikac w bramie. Totez policjant, westchnawszy ciezko, bo mial juz wszystkiego dosc, nakazal w koncu zamknac hydrant na srodku placu – niech przyjezdni nie pija wody, to przynajmniej nie beda sikali.

Pomalu, na razie tylko na zewnatrz linii torow, powracalo to, co dozorcy nazywali porzadkiem. Ale do prawdziwego porzadku bylo jeszcze daleko. Na przyklad w opuszczonym urzedzie nikt sie o nic nie troszczyl. A skoro za biurkami zabraklo referentow, kto inny musial wziac sprawy w swoje rece. Paru walesajacych sie gimnazjalistow, pozbieranych po drodze przez studenta, wytaszczylo z jego klitki na poddaszu potezna skrzynke odbiornika radiowego. Zainstalowali ja na wysokiej dwuskrzydlowej drabinie i rozkrecili potencjometr na caly regulator. Uchodzcy, ograniczeni kolista linia tramwajowych szyn, nie mieliby nawet gdzie sie schowac przed brudna fala szmerow i trzaskow, jaka od razu wylala sie z glosnika. Na tejze fali chwile pozniej poplynelo zapowiedziane przemowienie, pieniace sie od retorycznych pytan, pelne znaczacych zawieszen glosu i wykrzyknikow wystrzeliwanych salwami. Wozny szkolny, ktory pozyczyl gimnazjalistom drabine i przedluzacz, nie przywykl oceniac slusznosci prawd gloszonych ponad jego glowa, ktore zawsze spadaja na swe ofiary z wysoka, rownie bezwzgledne jak te skrzydlate herbowe drapiezniki o zakrzywionych szponach. Pozwolil sobie nawet w calosci puscic to przemowienie mimo uszu, z mina akceptujaca i roztargniona. Ale nie szczedzil pochwal odbiornikowi. I powtarzal kazdemu, kto sie przypadkiem nawinal, ze w porownaniu z tym cudem techniki wysiada kazde inne radio, a na koniec rzucal jeszcze ku obalonej wladzy pytanie, zaprawione niezadowoleniem brzmiacym z lekka nosowo, jak wszystkie pretensje – dlaczego to mianowicie wczesniej nie bylo takich przemowien i takiego naglosnienia.

Wokol klombu tymczasem przelewal sie tlum niemieszczacy sie w wyznaczonych mu granicach, zbyt liczny, by mogl usluchac zakazow i nakazow: co chwile ci lub tamci, unoszeni fala, nagle i wbrew wlasnej woli odnajdywali sie za kordonem, jak rozbitkowie. Kopniakami i ciosami piesci odpychani stamtad przez strozow, musieli dobyc resztek sil, zeby plynac przeciw fali, wtopic sie znowu w tlum scisniety za linia torow. Narzucone przyjezdnym granice byly urzedowa odplata za ich niemozliwa do przyjecia obecnosc i wyrazaly milczace zadanie, zeby niezwlocznie postarali sie zniknac. Co przeciez nie bylo w ich mocy: cialo ma swoja substancje, ktora nawet przy najlepszej woli nie jest zdolna rozplynac sie w powietrzu z chwili na chwile. Bez kanapy, bez fotela, bez sypialni i jadalni kazdy z uchodzcow zajmowal tak malo przestrzeni, ze mniej juz nie mozna, ale i tego bylo za wiele. Co do miejscowych, zdaniem policjanta zrobiliby lepiej, gdyby w obliczu zaistnialych okolicznosci siedzieli w domach. Lecz jesli nie chcieli, nie bylo na to rady. Ludziom zameldowanym na stale, placacym czynsz i podatki, nalezaly sie jakies prawa. Trudno wiec bylo ukrocic handel wymienny, dajacy poczatek wszystkim zawirowaniom, pradom i falom, ktorym na swych obrzezach tlum z ledwoscia mogl stawic czolo. W pospiesznych transakcjach latwo oddawano piekna przeszlosc za iluzje ukojenia, ktore przychodzi natychmiast, lecz nie wystarcza na dlugo. Z drugiej strony, aby dostac cudza przeszlosc za bezcen, trzeba bylo oddac z rezerw trzymanych na przyszlosc tak niewiele, ze bez watpienia bylo to oplacalne, wiec nikt sie dlugo nie zastanawial.

Nim przemowienie dobieglo konca, waza ze zlotym szlaczkiem zostala wymieniona na bochenek czerstwego chleba. Przyjezdni przystali na te cene szybko i ustepliwie, jakby glodowali juz od wielu dni, gdy w rzeczywistosci – o ile mozna tu w ogole mowic o rzeczywistosci – zaledwie pare godzin wczesniej jedli jeszcze sniadanie we wlasnym domu. Bylo to jednak niewyobrazalnie daleko, w innej historyjce, a stol, od ktorego w koncu przeciez musieli wstac, teraz juz nawet nie istnial. Przepadl razem z pustymi skorupkami w kieliszkach do jajek, razem z dzbankiem do kawy i maselniczka. Skorki od chleba ocalaly; grymaszace nad talerzami dzieci upchnely je po kieszeniach, gdy matka na chwile odwrocila wzrok. Ale i skorki zostaly juz zjedzone, i teraz dzieci marudzily z glodu. Nie wiadomo wiec, jak liczyc te godziny, skoro nawet zegar z jadalni, mimo ze zawiniety pieczolowicie w obrusy i zlozony w kufrze, podczas podrozy przestal tykac. Niespodziewane zerwanie watkow historyjki przez nich zamieszkiwanej wiele zmienilo. Od tego momentu zabraklo ciaglosci w ich zyciu, tym bardziej ze i czas okazal sie wzgledny, i miejsce zapadlo sie nagle. Coz to za podroz, o ktorej mozna powiedziec, ze miala tylko poczatek i koniec. Poczatek w jakims przedpokoju zawalonym bagazami, koniec na przystanku tramwajowym, a w srodku nic, zupelnie nic, tylko pustka, jaka rozposciera sie miedzy jedna a druga opowiescia. Gdyby na przyklad przyjrzec sie z bliska tym paltom, okazaloby sie, ze nie sa uszyte gorzej niz tutejsze jesionki. Nie spelniajac wymogow miejscowego obyczaju, palta pozostawaly w zgodzie z utraconym tlem, do ktorego duzo lepiej pasowaly. Lecz pozbawione naturalnego zaplecza, nie mogly stawic czola modzie tutejszej, pewnej siebie z racji zadomowienia,

Вы читаете Skaza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату