nieprzenikniony szary oblok. Wstrzas przeszedl fala od epicentrum ku peryferiom. Rzekomy wypadek poruszyl warstwy sypkiego piasku pod odleglymi fundamentami. Okolicznosc ta, z jednego punktu widzenia bardzo niepomyslna, z innego miala wiele zalet. Im bardziej dramatyczne zdarzenia udalo sie uruchomic ludziom w drelichach, tym oczywistsze bedzie spisanie hurtem na straty dowolnych pozycji ze spisow inwentarza uzytego w tej albo w tamtej historyjce. Dopiawszy swego, bo znowu im sie powiodlo, majstrowie z praktykantami zamykaja sie w pakamerze i odbijaja flaszki nieakcyzowego alkoholu. Harmonia przygrywa im lzawo i falszywie. Pija i spiewaja, spiewaja i placza. W glebi swej samotnosci kazdy z osobna staje sie bezbronny. Wtedy dosiega ich najwiekszy bol. Zapytuja belkotliwie, dlaczego skazani sa na zycie bez kobiet, oni jedni? I w rozpaczy tluka puste butelki, az brzek niesie sie echem w otchlani, w ktora ich stracono. Na wysokosciach byliby przynajmniej kims w rodzaju aniolow o zlotych rekach. A kim sie stali, kim? – powtarzaja, toczac wscieklym spojrzeniem po suficie. Mozna sobie wyobrazic piekielny zamet, jaki zdolaliby stworzyc, gdyby do tego wszystkiego dac im jeszcze kobiety. Mniej by pewnie cierpieli, pogodziwszy sie z niedostatkami swej egzystencji. Kwestia ich zycia bez kobiet ma pozostac na zawsze zamknieta. Kiedy oproznia wszystkie butelki, bilans ich zyskow powroci do punktu wyjscia. Ale interes bedzie sie dalej krecil, na powrot zapelniajac te sama pakamere rzedami nowych butelek.

Jakaz to tortura o tym wszystkim wiedziec, o pokatnym przeplywie towarow, o drwiacym smiechu na zapleczach, i nigdy nie miec w reku niezbitych dowodow. Bezradne domysly plyna ponad pustka przestrzeni manewrowych niczym drzace balony napelnione cieplym powietrzem. Falsz saczy sie tymczasem z wszelkich kalkulacji, faktur i zestawien; takze z naplywajacych awansem rachunkow za jeszcze nierozpoczete pilne reperacje, placone podwojnie z racji ekspresowych terminow. Nie da sie oszczedzac na naprawach tla, kiedy plansze z dykty, na ktorych namalowane bylo, co potrzeba, zostaly poprzewracane i polamane, i wygladaja jak po trzesieniu ziemi. Gnusni praktykanci w drelichach, nekani czkawka i pewni, ze na tym swiecie wszystko jest bez znaczenia, wyciagaja juz inne tla prosto z magazynow, pierwsze z brzegu. Spiesza sie i nie wybieraja, skoro nakazano im czym predzej zaslonic pustke zionaca z wszystkich stron. To tla przesadzaja o wygladzie swiata, nadaja mu godny zaufania wizerunek, podtrzymuja wiare w jego solidnosc, w to, ze wszystko, co widzi oko, istnieje naprawde. Nie bedzie innej perspektywy niz ta rzucona na plansze z dykty oszukanczym skosem, ktory zaznacza dalszy bieg ulicy tam, gdzie mur i bruk sie urywa. Zamykajac przestrzen, arkusze dykty otwieraja ja zarazem i ludza glebia, ktora ma siegac az po niewidoczne przedmiescia.

Po drugiej stronie takich plansz biegna w ukryciu wszelkie instalacje oswietleniowe oraz klimatyzacyjne, wre ruch wokol hal z czerwonej cegly i przejezdzaja raz po raz wozki widlowe, nigdzie jednak nie przecinajac pola widzenia odmalowanego na tlach z dykty w odpowiednich barwach, z przewaga zoltej ochry, nasladujacej odcien tynkow. Samych hal nie widac wiec takze, ani robotnikow w drelichach, ani poteznych suwnic, choc te, gdy wszystko dobrze idzie, pracuja na okraglo. Stojac na placu jako pierwsza z brzegu postac i zagladajac w glab ulicy, nie mozna wyobrazic sobie prawdziwej topografii terenu. A przy tym na nic by sie postaciom nie przydala ta nadwyzka wiedzy. Lepiej zyc spokojnie, choc po omacku, i nie miec pojecia, w czym sie uczestniczy. A jesli porzadek spraw zostal juz zaklocony, niewiedza zwalnia z dociekania przyczyny, z zastanawiania sie, jak doszlo do zapasci. Czyje staly za nia kalkulacje i jakie poklady piasku zostaly poruszone. Dlaczego te, nie inne. Tu i owdzie zarysowala sie sciana, fundamenty zaczely niebezpiecznie osiadac, niejeden mur zawalil sie od razu. Dla unikniecia nieoczekiwanie tragicznego zakonczenia w ktorejs z podobnych historyjek musialo dojsc do pospiesznych wysiedlen.

Praktykanci zbijaja z dragow nowa konstrukcje, ktora podeprze tlo. Pracuja szybko, lecz niechetnie. Po ostatnim stuknieciu mlotkiem nareszcie oddala sie, zeby zapalic upragnionego papierosa. Traf chcial, ze malowane tla, ktore powyciagali z magazynow, uzyte zostaly juz raz w jakiejs historii o udrekach zycia pod cisnieniem dyktatury i nosily widoczne slady ocenzurowania. Brakowalo mianowicie sporych fragmentow bruku i muru, usunietych razem z odpowiednimi kawalkami podloza z dykty. Wycieto je, nietrudno zgadnac, dlaczego. Zeby pozbyc sie niepokojacych szczegolow, ktore jatrzylyby pamiec i uczucia. Byc moze wczesniej swiecily tam na przyklad, jedna przy drugiej, dziury od karabinowych kul i niepokojace ciemnoczerwone zacieki. Okolicznosci odrazajace, ktorych pamiec chciala kiedys wymazac jakas postac wprzegnieta w swoj nedzny dramat wladzy, zostaly w ten posredni sposob – przez likwidacje sladow, jakie po nich zostaly – na zawsze zapisane w perspektywie. Lecz kto i kiedy siegnal po pile, zeby spelnic takie zyczenie, i co za to dostal? Prawie nic, to jasne. Uczynili to zapewne niedoswiadczeni praktykanci, bo tylko oni mogli w tajemnicy przed majstrem, byc moze otumanieni pozorami majestatu, zlamac zasade ignorowania zachcianek postaci, obyczaj unikania wszelkiej z nimi stycznosci. Najwieksze ubytki zalatali kawalami grubej tektury, oszczedzajac sobie nawet trudu zamazania ich zolta ochra dla niepoznaki. Na nich nie zatrzyma sie zadne oko. Wzrok podazy raczej ku jaskrawym choragiewkom, sterczacym z malowanych na dykcie rzedow okien. Otoz ten daleki widok nie pozostal bez wplywu na bieg spraw, przypominal strozom, ze i u nich flagi w tych samych narodowych barwach, upchniete w zapyzialych komorkach, w ciemnych schowkach pod tymi i tamtymi schodami, czekaly na swoj czas, ktory, na to wyglada, juz nadszedl. Niebawem wykwitly one na fasadach kamienic przy placu, przywracajac rownowage jaskrawych akcentow na pierwszym i na trzecim planie. Wiatr dmuchnal, rozwinal flagi i pozostawil je w lopocie. Byl to najbardziej dobitny znak, ze cos sie zmienilo. Flagi mnozyly sie w oknach, przybywalo ich z chwili na chwile. Nikt przedtem nie wiedzial, ile tego lezy po katach, ale tez nikt sie nie zadziwil. Ze wszystkich bowiem rzeczy, o jakich tylko mozna pomyslec, szyje sie je najprosciej, zaden rodzaj wiary ani nadziei nie jest do tego potrzebny.

A tamten plac, polozony w innej historyjce, z koniecznosci oprozniony i zamkniety? A nagle uciete watki, ktore go oplataly? A mieszkancy, nieodwolalnym rozporzadzeniem usunieci z wlasnych domow? Zyli dotad u siebie, nie wprowadzeni w tajemnice towarowej kolejki, nie powiadomieni o lawicach piasku przesypujacych sie pod fundamentami ich domow, o oszczednosciach poczynionych na zaprawie murarskiej, z daleka od notariusza i jego kasy pancernej. Nie znali majstrow w drelichach i nie wiedzieli, czyj zaplacili rachunek, inaczej nigdy nie pogodziliby sie ze swoja krzywda. Nieszczescie latwiej przyjac, kiedy jest niepojete. I teraz, w przeciwienstwie do notariusza, ludzie ci nie musieli sie wiecej o nic martwic. Najgorsze juz sie stalo. Tam, gdzie dotad zyli, grunt usunal im sie spod nog.

Wiec nie powinno dziwic, jesli zaczna teraz wysiadac z tramwaju na przystanku przed urzedem okregowym. Najpierw tylko kilkoro, powiedzmy, jedna rodzina, jak znak, ktory poprzedza przybycie tlumow – ktos musi zrobic poczatek, a ow poczatek to z pozniejszej perspektywy nic innego, jak tylko zapowiedz znanego juz dalszego ciagu. Oto tramwaj sie zatrzymuje i pojawiaja sie na placu pierwsi uchodzcy, pare ciemnych postaci w roznym wieku, w grubych zimowych paltach, w czapkach z nausznikami, chustach, szalikach i rekawicach. Stapaja niepewnie, oszolomieni nagla zapascia swego losu. Pytanie, czy to mozliwe, ze przybyli nie w pore, jest ostatnim, jakie zechcieliby sobie zadac. Ich takze nie pytano, czy eksplozja bedzie im na reke. Wynosza walizy i tobolki, ustawiaja je na trotuarze, jakby sadzili – i to nawet bez cienia wdziecznosci – ze teraz oddany im zostal na wlasnosc w zamian za utracony dom. Tramwaj nie moze ruszyc, poki sie nie uporaja ze swoim dobytkiem, poki z pomoca dzieci nie wytaszcza wszystkich kartonowych pudel przewiazanych sznurkiem, sanek, pluszowego misia, gramofonu z wielka tuba i kanarka w klatce. Kiedy dzwigaja to wszystko, maja jeszcze zajecie, a poki jest cos do zrobienia, jest i nadzieja. Potem bedzie juz tylko gorzej.

Ledwie tramwaj odjedzie, zaczna rozgladac sie bezradnie, nie wiedzac, co teraz poczac z tobolami i ze soba. Sprawdza, czy zabrali waze ze zlotym szlaczkiem, wspomnienie wielkiego serwisu z najlepszej porcelany, ktory nie mogl sie pomiescic w bagazach. Wdadza sie w drobna sprzeczke, pozwalajac, by wzbily sie az po okna mieszkan na pietrach ich podniesione glosy. Potem przytkna ucho do kufrow, zeby sprawdzic, w ktorym z nich tyka zegar z jadalni. Ale nigdzie nie slychac tykania, musza wiec otworzyc kufry i w koncu sie upewnic, ze zegar lezy bezpiecznie, zawiniety w obrusy, tam gdzie go wlozyli. Gdyby nie pospiech, narzucony przez nagle zdarzenia, mogliby zabrac nawet komplety szklanek i kieliszkow, a kazda sztuke zdazyliby jak najstaranniej owinac papierem i oblozyc trocinami. Lecz gdyby nie owe zdarzenia, od nich niezalezne, po co w ogole mieliby opuszczac swoje domy? Najmniejsza dziewczynka trzyma w objeciach jasiek. To jej caly bagaz. Potykajac sie, niesie swoj nieporeczny ciezar, ale nie doczeka sie pochwaly, bo dorosli zapomnieli o zadaniu, ktore jej powierzyli. Jest zawiedziona, chcialaby juz wracac do domu. Byla ich oczkiem w glowie, czemu wiec nie slysza teraz, jak marudzi i poplakuje? Moglaby pomyslec, ze klebki niewidocznej waty utkwily im w uszach. Kiedy tupie bucikiem w trotuar, ich wzrok przeslizguje sie po niej nieuwaznie, przesloniety mgla jakichs wazniejszych spraw. Poduszka rownie dobrze moze lezec na krawezniku, i wlasnie tam upada. Dziewczynka chwyta to za rekawy, to za poly palt; na prozno. Skoro rozpacz pozostaje bez echa, zaczyna rozumiec, ze nie ma powrotu do tego, co bylo, i wszystkie jej przywileje przepadly. Siada wiec na tej poduszce z oczami szeroko otwartymi ze zdumienia. I lzy, ktore na nic sie nie zdaly, zasychaja na policzkach.

Вы читаете Skaza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату