wiedzieli.
Lecz i tak sie nie pojawila. Nikt nie potrafil wyjasnic, gdzie sie podziala. Zniknela, ot i wszystko. Referentom zostala w rekach tylko jedna tabliczka, ta otwarta i nadgryziona, bylo wiec jasne, ze dla dzieci tego nie wystarczy i lepiej juz dac ja woznemu, w nagrode za jego starania. I tylko tyle z tego wyniklo, ze kilkoro najbardziej zapalczywych wychowankow sierocinca zaczelo sie klocic o to, co ich ominelo: nadziewana czy zwykla. Te, ktore wiedzialy najlepiej, zaczely rozdzielac kopniaki. Inne nie pozostaly im dluzne, bo one takze sie zawiodly. Zdaniem lokatorow kamienic, dzieci z sierocinca powinny same rozumiec, ze to, czego i przedtem nie miewaly, nie moze im sie naprawde nalezec. Oczekiwano, ze beda po kolei i grzecznie brac sobie z kosza po jednej bulce. Ale stalo sie inaczej. Co silniejsze przepychaly sie obcesowo, niewiele sobie robiac z czarnych zalobnych opasek, obnoszonych na rekawach. Za sprawa bulek, choc moze takze z powodu czekolady, cos w te dzieci wstapilo, oczy blyszczaly im jak w goraczce. Oszukiwaly, wracaly poza kolejnoscia i siegaly do kosza po dwa albo po trzy razy. A zanim ostatnie w kolejce zostalo obdarowane, juz te pierwsze ku powszechnemu zgorszeniu rzucaly w siebie bulkami, pod samym nosem piekarza, jego rodziny i sasiadow, policjanta, strozow i tych lokatorow, ktorzy zza firanek obserwowali przebieg wydarzen.
W obliczu takiego skandalu kosz wypadl piekarzowi z rak. I wlasna wielkodusznosc stanela mu kolkiem w gardle, gdy zamiast naleznej wdziecznosci doczekal sie osmieszenia. Jesli nim jestem, czuje sie oszukany podwojnie: najpierw na mace, potem na uczuciach. Wydawaloby sie, ze dla glodnych wystarczajaco dobre jest to, czego syci nie zjedza. Ze kogo karmi sie z laski, ten nie bedzie wymagal zbyt wiele – gatunek maki to juz nie jego rzecz. Ze zwlaszcza glodne dziecko przyjmie bulke z pocalowaniem reki. Podniosl sie szmer, ze te sieroty widac nie zaznaly glodu. Wiec trzeba, zeby go zaznaly. To uleczy je z arogancji, jaka nie przystoi w ich polozeniu, oraz nauczy szacunku dla chleba. Grono mieszkancow kamienic skwitowalo czarna niewdziecznosc bolesnym westchnieniem, pionowa zmarszczka frasunku na czole, tymczasem bulki raz po raz glucho uderzaly o bruk, jakby piekarz napiekl zwyczajnych kamieni. Nie mogac udzwignac ciezaru tej chwili, wtargnal on miedzy dzieci i rzucil sie odbierac swoje bulki, wyrywac je z brudnych rak. I stalo sie, ze jeden z tych kamieni, przelatujac nad glowami, przypadkiem trafil go w skron. Krew od razu powalala bialy piekarski fartuch. Wokol wolano o lekarza. A przeciez od poczatku nie bylo mowy o zadnym lekarzu, ktory by mieszkal przy tym placu albo prowadzil tu praktyke. Sytuacje wymagajace interwencji medycznej w ogole nie byly przewidziane. Oszolomionego piekarza poprowadzono srodkiem placu prosto do apteki. Uchodzcy rozstepowali sie w milczeniu przed jego asysta, ubrana w gimnazjalne szynele, i pod oskarzajacymi spojrzeniami spuszczali wzrok. Dotad narzekali na kordon i na zamkniety hydrant, lecz to, co teraz ujrzeli, bylo o wiele bardziej oczywiste – i dobra wola, i niewdziecznosc, i krew. Kiedy piekarz ukazal sie ponownie, juz opatrzony, na czole mial bandaz, powoli nasiakajacy czerwienia.
A ze dzieci z sierocinca nie chcialy wskazac tego, kto rzucil, w asyscie gwardii porzadkowej wszystkie po kolei dostaly rozga po lapach. Woznego szkolnego uczyniono egzekutorem kary, bo rozga nalezala do niego i byl wprawiony w jej uzyciu. Co prawda, dzieci z sierocinca i w tej sprawie bezczelnie oszukiwaly. Najmniejsze podchodzily pierwsze, lecz potem wsrod krzyku i placzu wracaly po dwa albo i po trzy razy, wciaz na nowo wpychane do kolejki przez starsze i silniejsze, jak i przedtem bez zadnych wzgledow dla wyplowialego znaku zaloby, obnoszonego na rekawach kurteczek. Sprawiedliwosc byla bolesna, przy tym niezbyt wnikliwa, wozny nie wdawal sie w liczenie preg na dloniach: robil to tylko, co nakazali wazniejsi od niego, coz innego moglo go jeszcze obchodzic? Najsprytniejsze schowaly rece do kieszeni, tym sposobem wszystko uszlo im na sucho. Wokol zebralo sie juz tyle gniewu, ze ktos musial poniesc kare, chocby za krach, za poranna panike i za falszowane towary oferowane w hurtowych ilosciach przez czarny rynek. Kto mialby udzwignac zgryzoty calego swiata, jesli nie sierociniec? Zgryzoty sierocinca, w mysl powszechnej reguly, dzwigaly tymczasem najslabsze z dzieci, te, ktore nie znalazly juz nikogo mniej waznego od siebie, by na jego barki przerzucic wspolny ciezar.
Halas wyrwal kundla z blogiej drzemki. Zaszyty w jakims ciemnym zakamarku, zdazyl juz strawic kielbase, ktora buchnal rano, narazajac zycie. Wiec wylazl z tej kryjowki, przeciagnal sie, zamachal ogonem i poszedl sie wyproznic na srodku trotuaru, przed samym budynkiem urzedu okregowego, a uczyniwszy to, czym predzej sie oddalil. Nic tu do kundla nie nalezy, ani jeden kamien w bruku, ani jedna plyta chodnika. Tylko dlatego wydaje mu sie, ze caly plac jest bezpanski jak on sam, i sadzi, ze wolno mu tutaj robic, co zechce. Tylko ci, ktorzy posiadaja rzetelnie uzasadnione prawa wlasnosci, z ochota poddaja sie koniecznym rygorom. Porzadek, ktory odgradza ich od wszelkich brudow, jest dla nich swiety. To oczywiste, ze najlatwiej wdepnac noga w ekskrementy, jesli oko omijalo je z odraza. Totez szybko rozniosly sie po trotuarze, w tym wlasnie miejscu, gdzie z rana pod nogi przechodniow wysypal sie z kieszeni gazeciarza bilon i zniknal w mgnieniu oka. Wdeptywali potem juz wszyscy po kolei: general lotnictwa, major, kapitan, porucznik i dowodca gwardii porzadkowej, a kazdy z nich klal pod nosem i rozgladal sie wokol, szukajac czegokolwiek badz, o co mozna by wytrzec sobie podeszwe.
Niespodzianka byla tym bardziej niemila, ze przydarzyla sie lotnikom akurat w porze obiadowej, gdy szykowali sie na dobry posilek i przelykali sline na sama mysl o bialym obrusie, lsniacej porcelanie, doskonale przezroczystym szkle stolowym. Apetyczne wyobrazenia zostaly zbrukane. Ale zamowiony zawczasu obiad juz czekal i nie bylo powodu, zeby go odwolac. Przeciwnie, mysl komendanta przez caly czas krazyla wokol tego obiadu, wsrod obaw, by jakies nieoczekiwane zdarzenie go nie udaremnilo. Plac, na ktorym rankiem lotnicy znalezli sie nie wiadomo jak i po co, naraz stal sie dla nich czyms nieopisanie wstretnym, a to, co w nim bylo najbardziej sliskiego, wydalo im sie dobrane akurat pod kolor tynkow. I nie umieli juz sobie wyobrazic niczego rownie plugawego jak ochra. Lecz jako goscie i tak podazali za dowodca gwardii. Zaszli do kawiarni pod jedynka, od rana zamknietej dla zwyklej publicznosci, a dla niektorych otwartej przez caly czas. Wlasciciel nadal nie dawal znaku zycia i kelner z czasem przywykl do mysli, ze juz nigdy sie nie odezwie. Bo choc koncesje wystawiono na figuranta, wlascicielem byl naczelnik urzedu – ten wlasnie, po ktorym wszelki slad zaginal.
Za komendantem i jego goscmi nadciagnal ciezki fetor. Ledwie rozsiedli sie przy stoliku, z lekka sepleniacy, usluzny kelner zabral buty do czyszczenia. Siedzac przy stole w samych skarpetkach, wreszcie doznali ukojenia. Spozyli z ochota danie specjalne, niefigurujace w karcie, w rodzaju golonki z kapusta. Docenili i krem czekoladowy, ktory tak samo jak golonke zawdzieczali obrotnosci kelnera. Kazdy zjadl, ile tylko mogl, nie troszczac sie o to, czy zdola potem wstac od stolu, wszystko na koszt firmy. A jednak dowodca gwardii znalazl jeszcze dosc sil, by przed wielkim lustrem niby to dla zartu przymierzyc plaszcz generala lotnictwa. Z racji szarzy korzystajac z pierwszenstwa w dostepie do polmiskow, general najpredzej przebral miare w jedzeniu i piciu, wiec ledwie zaczal sie smiac, trzasnal guzik i poly mundurowej kurtki rozeszly mu sie na brzuchu, ukazujac swiatu bialy podkoszulek. Guzik generalski, wylowiony przez adiutanta z polmroku zalegajacego pod stolem, zostal pieczolowicie zawiniety w bibulkowa serwetke.
A plaszcz lezal jak szyty na miare, bez watpienia lepiej niz na samym generale, i komendant z niepokojem ogladal sie ku oficerom, nie rozumiejac, czemu oni takze smieja sie do rozpuku. Przez te krotka chwile, kiedy mial plaszcz na sobie, jego oczy palaly zlotawym metalicznym blaskiem, jakby od zawsze pozostawaly w komplecie z szamerowanym kolnierzem. Pewien walorow swej aparycji, ktora budzila zyczliwosc z odpowiednia domieszka respektu i sklaniala mieszkancow kamienic, by w nim widzieli wzor szlachetnej odwagi i czystych intencji, komendant gwardii porzadkowej czuje, ze zloty odblask slusznie mu sie nalezy. To przeciez w nim podkochiwaly sie sluzace, to w niego gimnazjalisci patrzyli jak w obraz, to jemu szczerze zyczyli powodzenia staruszkowie patrzacy zza firanek. Przez chwile wyobrazal sobie, ze general mu ten plaszcz z wdziecznosci za wszelkie przyslugi podaruje. Czemuz nie mialby tego zrobic, zwlaszcza jesli moze sobie sprawic takich plaszczy ile zechce. Lecz jesli tam, skad przybyl, nie ma nawet drugiego na zmiane? Niechze wiec chociaz przez nieuwage zapomni go wziac ze soba, gdy w swoim czasie odleci stad na pokladzie helikoptera. To nie wydawalo sie prawdopodobne, trudno bylo liczyc na tyle roztargnienia. Generalska aparycja takze budzila respekt, kazac domyslac sie zelaznej woli, doswiadczenia i przytomnosci umyslu, ktora w przeszlosci ocalila tego lotnika z niejednej smiertelnej opresji, inaczej nie siedzialby teraz przy stole. Jeszcze chwila, jeszcze jedna porcja kremu i jeszcze kieliszek, a sam zacznie o tym opowiadac. Lecz gdyby wziac do pomocy kelnera? Gdyby tak zgodzil sie w decydujacej chwili zabrac plaszcz z wieszaka i ukradkiem schowac?
Helikopter musialby jednak najpierw przyleciec, a tymczasem wciaz jeszcze nie zapowiadal tego zaden znak. Czyz nie byl oczekiwany po obiedzie? Sniegowe chmury, zamiast rzednac, gestnialy. Lotnicy uwazali, ze po obiedzie znaczy mniej wiecej tyle co przed kolacja, wiec wszystko jest w najlepszym porzadku. Juz przy deserze nabrali werwy i zapragneli przed odlotem troche sie zabawic. Ale czego wlasciwie chcieli? Nie interesowal ich stol bilardowy, politurowany mebel z piramidka koscianych kul ulozona na ciemnozielonym suknie. Woleliby pewnie halasliwy, migajacy kolorowymi swiatelkami bilard elektryczny, w jaki grywalo sie w lotniczych kantynach, gdzie przez lata zabijali czas po sluzbie. Oficerowie szukali atrakcji przyjemnie rozpraszajacych uwage. Ale komendant