odpadki i napychaly sobie nimi brzuchy. Nabawiwszy sie klopotow z kiszkami, wkrotce brudzily juz w bramach, na podestach schodow i gdzie popadlo. Jakby umyslnie chcialy dokuczyc lokatorom, zwlaszcza tym od frontu, ktorym powszechnie szanowany porzadek umozliwia omijanie z daleka wszelkich obrzydliwosci, takze tych wytracajacych sie, niczym metne fuzle, z doskonale czystego eliksiru ich zycia. Ekskrementy na kazdym kroku, oto prawdziwa plaga, wobec ktorej pojedynczy incydent z plama ochry na chodniku i smuga fetoru to byl jeszcze zupelny drobiazg.

Lecz jesli jestem ktoryms z lokatorow patrzacych zza firanki, rozumiem, ze klopoty nie zaczynaja sie od dzieci z sierocinca ani sie na nich nie koncza. Juz sama obecnosc przyjezdnych zyjacych wprost na bruku jest dla mnie skandalem. Trudno spokojnie patrzec, jak urzadzaja sie na walizkach, jak kazdy z nich mebluje skrawek placu wlasnymi tobolami. Ten chrapie, przysypiajac na siedzaco, tamten, zdjawszy but i skarpetke, oglada pecherze. Cialo smierdzi, nalezy tu w koncu wypowiedziec i te prawde. Nie da sie wziac w karby jego niechlujnej natury bez nieustajacych zabiegow toaletowych, bez cieplej wody, mydel, szczoteczek i szczotek, chusteczek, pilniczkow, pudeleczek z wazelina, flakonikow z perfumami. Na to wszystko potrzeba duzo miejsca. Potrzeba polek, poleczek, szafeczek. Totez cialo, pozbawione wraz z dachem nad glowa tego wszystkiego, nie doczeka sie wspolczucia, przeciwnie, stac sie musi obraza dla przyzwoitosci, zakala schludnej i przyzwoitej wspolnoty mieszkancow kamienic. Coz dopiero maja powiedziec, kiedy lekka reka przemnozone przez pare setek, urasta ono w tlum. Jesli wiec jestem ktorymkolwiek z tych lokatorow, to zal mi tylko stroza, ktory chwyta policjanta za rekaw, zeby poskarzyc sie na nieporzadki.

Referenci z urzedu okregowego uwazali, ze skoro nie mozna pozbyc sie uchodzcow od reki, nalezaloby poszukac tymczasowych rozwiazan. Na przyklad zbudowac latryny. Stroze powinni pomagac w tym przedsiewzieciu, bo oni takze na nim skorzystaja. Stroze woleliby raczej wypozyczyc swoje lopaty tymczasowym wladzom i niech uchodzcy kopia sami. Zabraklo tylko zgody co do miejsca, w ktorym powinien sie znalezc ten dol. Jedynym, ktore kazdemu od razu przychodzilo na mysl, byl klomb na srodku placu, byc moze i tak skazany juz na unicestwienie, najprawdopodobniej od dawna zadeptany, zryty obcasami, przygnieciony walizkami. Ale komendant tylko machnal reka. Jego zdaniem nie warto bylo rozmieniac sie na drobne. Zamiast obrocic klomb w latryne, lepiej bedzie oszczedzic go i natychmiast po unormowaniu sie sytuacji od nowa posadzic kwiaty. Wstep na podworka jest uchodzcom zabroniony i tego zakazu nie warto bez potrzeby odwolywac. Stan rzeczy tak bulwersujacy jak ten obecny z natury swej jest przejsciowy, a wiec i bez latryny, zdaniem komendanta, juz wkrotce wszystko musi sie jakos ulozyc. Policjant, chwytany za guzik przez zwolennikow jednego i drugiego rozwiazania, ani mysli byc strona sporu. Wysluchuje skarg strozow i rad lokatorow obojetnie, kiwajac tylko glowa nad blamazem gwardii porzadkowej.

Komendant nic o tym jeszcze nie wie, ze za plecami szydzi sie z jego wojska. Nie szczedzi sil, robi, co moze, dla poprawy sytuacji, a razem z nim gwardzisci. Nie ustajac w poszukiwaniu dobrego wyjscia, przez pewien czas, jako wyjscie w sensie doslownym, bral pod uwage studzienke kanalu burzowego. Ten nowy pomysl przyniosl nadzieje, ze uda sie wyprowadzic z placu tlum i moze nawet raz na zawsze wyprawic go w nieznane, aby kto inny, gdzie indziej musial wziac na siebie caly klopot. Komendant poslal dwoch ludzi, zeby podniesli zeliwna klape i zajrzeli do srodka. Uczynili to niezwlocznie. Lecz pod klapa, o czym biegiem pospieszyli doniesc, nie bylo ani sladu studzienki. Byl tam tylko ubity piasek, w ktorym odcisnely sie, jak pieczec, znaki fabryczne odlewu.

W tym czasie ktos niewidoczny, dobrze schowany, trzymal dowodce gwardii porzadkowej na muszce rewolweru. Byl to wiekszy z dwoch chlopcow, ktorzy siedzieli w najlepszej komitywie na dachu urzedu okregowego, ukryci miedzy kominami. Wodzil lufa za komendantem, w prawo i w lewo, od czasu do czasu zdejmujac okulary, ktore mu zachodzily mgla. Musial wtedy cos zrobic z rewolwerem. Wcisnawszy go za pasek od spodni, co bylo raczej niewygodne, wyciagal z kieszeni chustke i przecieral szkla. Kolezka tymczasem szarpal go za lokiec, domagajac sie broni. I choc mniejszy, bez watpienia spodziewal sie, ze ja w koncu dostanie. Tymczasem tramwaj stanal na przystanku i dal nieoczekiwana oslone oddzialowi gwardii porzadkowej razem z jego dowodca. Lufa, lekko drzac w rekach wiekszego z chlopcow, odsunela sie od tramwaju w przypadkowym kierunku, az na wysokosc pierwszego pietra, i nagle na muszce znalazla sie sylwetka kobiety tkwiacej w oknie kamienicy pod siodemka, matki rodziny, zony notariusza. Ledwie jej profil pojawil sie w polu widzenia, rodzony syn czym predzej wyzbyl sie broni, jakby parzyla – czy obawial sie, ze palec moze nacisnac spust samowolnie, zanim zabroni tego glowa? W rekach mlodszego z chlopcow, gazeciarza spod osemki, lufa szczesliwie odsunela sie od tego okna, obierajac sobie nowy cel, bo tez mysli gazeciarza uciekaly w inne rejony. Na muszce znalazl sie kundel, glowny winowajca jego krzywd. Z palcem na spuscie gazeciarz sledzil kazdy ruch psa, coraz mocniej przygryzajac wargi, az wreszcie opuscil lufe i zaklal lamiacym sie glosem, bo z jakiejs przyczyny nie mogl strzelic.

Jesli kolej rzeczy zmienia bieg, kierujac sie naraz ku rozwiazaniom laskawszym, niz mozna sie bylo spodziewac, to tylko dlatego, ze reguly, jak wszystko wokol, nieco szwankuja. Lecz jesli czasem zawodza, to i tak pozostaja trwale wpisane w tlo, jak te linie pozorujace perspektywe na planszach z dykty: nieruchomy i zawsze aktualny uklad odniesienia. Odciete pilka, ocenzurowane fragmenty plansz takze niczego tu nie zmienia: linie, chocby i usuniete, pozostaja w domysle. Co do broni, mogla ona nalezec tylko do notariusza. To syn, niecierpliwie oczekiwany przez matke, wyniosl ja z rodzinnego domu. Zdazyl juz jakis czas temu tylnym wejsciem zakrasc sie tam pod nieobecnosc ojca, zeby z szuflady jego biurka zabrac rewolwer. Przechodzac na palcach, z butami w reku, dlugim korytarzem do kuchennego wyjscia, nie mogl nie zauwazyc, ze zawsze otwarte drzwi od sluzbowki teraz sa zamkniete. Przez chwile nawet stal pod nimi i podsluchiwal z wyrazem zdziwienia na okraglej dziecinnej twarzy. Zajrzal w koncu przez dziurke od klucza. Zobaczyl rzucona niedbale na stolek studencka czapke. Wtedy mogl juz spokojnie wejsc do kuchni, gdzie stygnacy w garnkach obiad daremnie czekal na swoja pore. Tam schowal za pazuche dwa kurze udka, zawinawszy je w stronice gazety pelna ogloszen matrymonialnych.

Skad bron w szufladzie, tego nie dojdzie sie nigdy. Mogla tam lezec przez dlugie lata, uspiona. W bliskosci cieplego ciala wystarcza jedna chwila, zeby ja przebudzic. Juz sam ksztalt rewolweru jest dla reki znakiem pelnym tresci. Ale to tresc specjalnego rodzaju, z pozoru oderwana od rzeczywistosci, obca niewinnemu jezykowi rzeczy codziennych, na przyklad nozy do chleba i lyzek do zupy. A przeciez wystarczy dotkniecie, by wszystkie palce w lot pojely, gdzie ich miejsce i o co tu chodzi. Srodkowy i serdeczny zaciskaja sie na rekojesci, wskazujacy od razu odnajduje spust. Niewykluczone, ze rewolwer, z natury swej symboliczny, dopiero wtedy nabiera doslownosci, gdy go ozywi udreka drugoplanowej postaci, goraczka jej gniewnych mysli. I one bowiem szukaja gdzies ujscia, skoro zadne zazalenia i rekompensaty nie sa tu przewidziane. Skoro nikt nie wie, co zrobic z nadmiarem zalu. I mozna sie w nim juz tylko utopic.

Nie da sie walczyc z szemrana bronia, rozpleniona pokatnie, poza kontrola, jaka zapewniaja faktury. Poszczegolne egzemplarze dochodza do glosu z rzadka, w odludnych zakamarkach, gdzie romans niepostrzezenie przechodzi w kryminal, humoreska w dramat. Poslugujac sie fakturami, latwo natomiast uzasadnic przeciwstawna opinie, gloszaca, ze bron w ogole nie istnieje. Byloby lepiej, gdyby to byla prawda. Gdyby w obiegu krazyly tylko pociagniete farba atrapy z drewna i tektury, strzelajace na niby. Ale pelna zapieklego zalu drugoplanowa postac nigdy sie ich zaletami nie zadowoli. Zbyt dobrze zna sie na rzeczy, by dac sie nabrac. W magazynku egzemplarza wyjetego z szuflady na szczescie tkwil jeden jedyny naboj. Totez rewolwer mogl wystrzelic tylko raz. Lecz tak jak wszedzie, jedna kulka wystarczy, by z hukiem posunac sprawy do przodu w najmniej oczekiwanym kierunku. Z drugiej strony, jest wiele sposobow, zeby powstrzymac wystrzal nawet w ostatniej chwili, jesli tylko blysk oksydowanej lufy zostal dostrzezony w pore. Bron drzy znowu w rekach wiekszego z chlopcow, czekajac cierpliwie, az tramwaj odjedzie i odsloni szkolny dziedziniec, na ktorym komendant przyjmuje meldunki od swoich ludzi. Gazeciarz, z brudnymi zaciekami na policzkach, lapczywie ogryza tymczasem kurze udko. Syn notariusza juz zaczyna sie nudzic. Tramwaj tkwi na przystanku przed gimnazjum tak dlugo, az z wolna staje sie jasne: nie odjedzie nigdy.

Jesli jestem motorniczym, czegos sie domyslalem od pewnego czasu. Z poczatku tylko wpatruje sie przez przednia szybe w zlacze szyn, ale potem wysiadam z tramwaju, zdecydowany obejrzec je z bliska. Otoz szyny nie zostaly nalezycie przytwierdzone do podkladow. W istocie podkladow nie ma wcale, wszystko to ledwie sie trzyma na osemkach recznie gietych z grubego drutu, skreconych srubami. Nie wierzac wlasnym oczom, podchodze do nastepnego zlacza. Sruby z niego powypadaly, komus zapewne nie chcialo sie nawet porzadnie dokrecic mutr. W kolejnym zlaczu peknieta jest druciana osemka. Popycham szyne koncem buta i patrze, jak sie przewraca. Ach, wiec to tak polozyli te szyny! Lecz kto je kladl? Tego motorniczy nie moze wiedziec. A kiedy? Zawczasu, to jasne jest nawet dla niego. W blizszej lub dalszej przeszlosci. W tej przeszlosci, ktora wydaje sie niczym przyczyna ze skutkiem polaczona z chwila obecna, lecz wcale do niej nie nalezy. Tak jak szynom drewniane podklady, podklad umownej przeszlosci potrzebny jest zdarzeniom, ale dlatego jedynie, ze stabilizuje ich bieg. Osadza je trwale na wlasciwych szynach i spod kol usuwa przerozne watpliwosci, ktore inaczej moglyby doprowadzic do wykolejenia.

Вы читаете Skaza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату