– Podoba mi sie wszystko – odparl Bellantonio.
Reacher spojrzal na swoje odbicie w przyciemnionej szybie
dodge'a. W czarnej szybie jego nowa koszula byla szara.
– Dlaczego zostawil ten styropianowy slupek? – zapytal. – Przeciez bez trudu mogl go wrzucic do bagaznika.
Bellantonio nic nie powiedzial.
– I dlaczego zaplacil za parkowanie?
– Jestem kryminalistykiem – odparl Bellantonio. – Nie psychologiem.
Emerson wrocil i stal, czekajac, az Reacher sie podda. Reacher poddal sie bez wahania. Uscisnal im dlonie i pogratulowal dobrze wykonanej roboty.
Poszedl z powrotem, jedna przecznice na polnoc i cztery na wschod, pod lukiem estakady, kierujac sie ku wiezowcowi z czarnego szkla. Byla piata po poludniu i slonce grzalo mu plecy. Dotarl do placu i zobaczyl, ze fontanna wciaz jest czynna, a poziom wody w zbiorniku podniosl sie o nastepny cal. Wszedl do srodka, mijajac znak NBC, i wjechal winda na gore. Ann Yanni nie pokazala sie. Moze szykowala sie do popoludniowego wydania wiadomosci.
Zastal Helen Rodin przy jej biurku.
– Patrz mi w oczy – powiedzial.
Popatrzyla.
– Wybierz ktorys z typowych zwrotow – zaproponowal. – Sprawa jest murowana, stuprocentowa, jasna jak slonce.
Patrzyla na niego w milczeniu.
– Widzisz choc cien watpliwosci w moich oczach? – zapytal.
– Nie – odpowiedziala. – Nie widze.
– Zatem zacznij dzwonic do psychiatrow. To z nimi powinnas porozmawiac.
– On ma prawo do obrony, Reacher.
– Zlamal prawo.
– Nie mozemy go zlinczowac.
Reacher zamilkl. Potem skinal glowa.
– Psychiatra powinien zastanowic sie nad tym parkometrem. No wiesz, kto placi za dziesiec minut parkowania, nawet
jesli nie zamierza strzelac do ludzi? Wydaje mi sie to dziwne.
To takie praworzadne, no nie? Nadaje calej tej historii prawo
rzadny posmak. Moze tym razem naprawde byl stukniety. No
wiesz, moze nie wiedzial, co robi.
Helen Rodin zanotowala to sobie.
– Na pewno o tym wspomne.
– Masz ochote na kolacje?
– Jestesmy po przeciwnych stronach.
– Zjedlismy juz lunch.
– Tylko dlatego, ze czegos od ciebie chcialam.
– Mozemy nadal byc dla siebie uprzejmi.
Pokrecila glowa.
– Jem kolacje z ojcem.
Reacher nic nie odrzekl.
– Policjanci byli w porzadku? – spytala.
Reacher kiwnal glowa.
– Dosc uprzejmi.
– Twoj widok nie mogl ich ucieszyc. Nie rozumieja, dlaczego w ogole tu jestes.
– Nie maja powodu do obaw. Maja pewna sprawe.
– To jeszcze nie koniec przedstawienia.
– Ono skonczylo sie juz w piatek. Teraz tylko czekaja na oklaski.
– Moze moglibysmy pozniej pojsc na drinka – powiedziala. – Jesli zdolam sie wyrwac. Szesc przecznic na polnoc stad jest sportowy bar. W poniedzialkowy wieczor to chyba jedyny mozliwy lokal w miescie. Wpadne tam i zobacze, czy cie zastane. Jednak niczego nie moge obiecac na pewno.
– Ja tez nie – rzekl Reacher. – Moze pojde do szpitala, zeby odlaczyc tlen Jamesowi Barrowi.
Zjechal winda na parter i zobaczyl Rosemary Barr czekajaca na niego w holu. Domyslil sie, ze wrocila ze szpitala, zadzwonila na gore i dowiedziala sie od Helen Rodin, ze on
wlasnie zmierza do wyjscia. Tak wiec zaczekala. Nerwowo przechadzala sie tam i z powrotem, raz po raz pokonujac droge od wind do drzwi wyjsciowych.
– Mozemy porozmawiac? – zapytala.
– Na zewnatrz – odparl.
Wyprowadzil ja na zewnatrz i przeszli przez plac, do poludniowej krawedzi fontanny. Ta wciaz powoli sie napelniala. Woda pluskala i szemrala. Usiadl w tym samym miejscu, gdzie poprzednio, obok kwiatow i swiec. Rosemary Barr stanela przed nim, twarza do niego, bardzo blisko, patrzac mu w oczy, nie zerkajac na kwiaty, swiece i zdjecia.
– Musi pan miec otwarty umysl – powiedziala.
– Naprawde?
– James chcial, zeby pan tu przyjechal, wiec nie moze byc winny.
– To daleko idacy wniosek.
– Ale logiczny.
– Dopiero co ogladalem dowody – rzekl. – Sa wiecej niz wystarczajace.
– Nie zamierzam spierac sie o to, co bylo czternascie lat temu.
– Nie moze pani.
– Jednak teraz jest niewinny.
Reacher nic nie odparl.
– Rozumiem, co pan czuje – ciagnela Rosemary. – Uwaza pan, ze on pana zawiodl.
– Bo zawiodl.
– Zalozmy jednak, ze nie? Zalozmy, ze posluchal panskiego ostrzezenia, a wszystko to jest pomylka? Jak by sie pan czul? Co by pan dla niego zrobil? Jesli byl pan gotowy go pograzyc, to nie sadzi pan, ze powinien pan byc rownie gotowy go bronic?
– To dla mnie nazbyt hipotetyczne.
– To nie jest hipoteza. Ja tylko pytam, czy gdyby sie okazalo, ze to pomylka i on tego nie zrobil, czy rownie energicznie probowalby mu pan pomoc?
– Gdyby to byla pomylka, nie potrzebowalby mojej pomocy.
– A jesli?
– W takim wypadku tak – odparl Reacher, poniewaz bezpiecznie mogl tak powiedziec.
– Zatem musi pan miec otwarty umysl.