numer domu. Znalazla ten, ktorego szukali, wjechala na podjazd i zaparkowala za malym sedanem. Byl nowy. Reacher rozpoznal marke, ktorej reklame widzial, gdy spacerowal wzdluz cztero-pasmowki: Najlepsza gwarancja w Ameryce!
Kolezanka byla znuzona i udreczona kobieta po trzydziestce. Otworzyla drzwi, wyszla na zewnatrz i zamknela je za soba, tlumiac dobiegajacy z wnetrza domu zgielk tuzina szalejacych dzieciakow. Natychmiast rozpoznala Ann Yanni. Nawet spojrzala za nia, szukajac ekipy z kamera.
– Tak? – powiedziala.
– Musimy porozmawiac o Oline Archer – powiedziala Helen Rodin.
Kobieta milczala. Wygladalo na to, ze ma mieszane uczucia, jakby uwazala, ze to nieladnie rozmawiac z dziennikarzami o ofiarach tragedii. Najwyrazniej jednak gwiazdorski status Ann Yanni przelamal jej opory.
– Dobrze. Co chcecie wiedziec? Oline byla cudowna osoba i wszystkim w biurze bardzo jej brak.
Oto istota przypadku, pomyslal Reacher. W przypadkowych zamachach zawsze gina ludzie, ktorych pozniej nazywa sie cudownymi. Nikt nigdy nie powie: byla wstretna donosicielka i ciesze sie, ze nie zyje. Ktokolwiek to zrobil, oddal nam przysluge. Nigdy.
– Musimy dowiedziec sie czegos o jej mezu – powiedziala Helen.
– Wcale go nie znalam – odparla kobieta.
– Czy Oline mowila cos o nim?
– Chyba troche. Od czasu do czasu. Zdaje sie, ze ma na imie Ted.
– Czym sie zajmuje?
– Interesami. Nie wiem jakimi.
– Czy Oline mowila cos o jego zaginieciu?
– Zaginieciu?
– Dwa miesiace temu zglosila jego zaginiecie.
– Wiem, ze wygladala na bardzo zmartwiona. Myslalam, ze on ma jakies klopoty w interesach. Zdaje sie, ze mial je juz od roku czy dwoch. To dlatego Oline wrocila do pracy.
– Nie zawsze pracowala?
– Och nie, prosze pani. Zdaje sie, ze pracowala kiedys, a potem zrezygnowala. Jednak musiala wrocic. Byla zmuszona. Jak mowia, od nedzy do pieniedzy, tylko na odwrot.
– Od pieniedzy do nedzy – wtracil Reacher.
– No wlasnie. Potrzebowala tej pracy. Mysle, ze to ja troche krepowalo.
– Jednak nie zna pani zadnych szczegolow? – zapytala Ann Yanni.
– Ona byla bardzo skryta – odparla kobieta.
– To wazne.
– Byla troche roztargniona. To do niej niepodobne. Mniej wiecej na tydzien przed smiercia wyszla z pracy prawie na cale popoludnie. To rowniez bylo do niej niepodobne.
– Wie pani, co robila?
– Nie, nie mam pojecia.
– Gdyby przypomniala pani sobie cos o jej mezu, cokolwiek, bardzo by nam to pomoglo.
Kobieta pokrecila glowa.
– Ma na imie Ted. Tylko to moge powiedziec na pewno.
– W porzadku, dzieki – powiedziala Helen.
Odwrocila sie i ruszyla do swojego samochodu. Yanni i Reacher poszli za nia. Kobieta na ganku spogladala za nimi rozczarowana, jakby nie zdala jakiegos egzaminu.
– Pudlo – powiedziala Ann Yanni. – Jednak nie martwcie
sie. Zawsze tak jest. Czasem mysle, ze powinnismy pomijac
pierwsza osobe z listy. Ta nigdy nic nie wie.
Reacherowi bylo niewygodnie na tylnym siedzeniu. Kieszen spodni podwinela sie i jakas moneta wbijala mu sie w udo.
Obrocil sie i wyjal ja. Byla to cwiercdolarowka, nowa i blyszczaca. Przygladal jej sie przez chwile, a potem schowal do innej kieszeni.
– Zgadzam sie – powiedzial. – Powinnismy ja pominac. Moja wina. To oczywiste, ze kolezanka z pracy nie mogla nic wiedziec. Ludzie uwazaja, co mowia w pracy. Szczegolnie bogaci ludzie, ktorzy wpadli w finansowe tarapaty.
– Sasiadka bedzie wiedziala wiecej – doszla do wniosku Yanni.
– Miejmy nadzieje – dodala Helen.
Ugrzezli w srodmiejskich korkach. Jechali bardzo wolno ze wschodniego przedmiescia na zachodnie. Reacher ponownie spojrzal na zegarek i przez okno. Slonce wisialo tuz nad horyzontem, przed nimi. Za nimi zapadl juz zmierzch.
Czas ucieka.
Rosemary Barr poruszyla sie na krzesle, szarpiac tasme krepujaca jej przeguby.
– Wiemy, ze zrobil to Charlie – powiedziala.
– Charlie? – powtorzyl Zek.
– Tak zwany przyjaciel mojego brata.
– Chenko – powiedzial Zek. – On nazywa sie Chenko. To byl jego plan. Udany. Oczywiscie, pomogl mu niewielki wzrost. Buty pani brata wlozyl na swoje. Musial tylko podwinac nogawki spodni i rekawy plaszcza.
– Wiemy o wszystkim – powiedziala Rosemary.
– My to znaczy kto? I co wlasciwie mozecie zrobic?
– Helen Rodin wie o wszystkim.
– Zrezygnuje pani z jej uslug. Przestanie pania reprezentowac. Bedzie musiala zachowac w tajemnicy wszystko, czego dowiedziala sie, kiedy pani byla jej klientka. Mam racje, prawda, Linsky?
Linsky skinal glowa. Siedzial szesc stop dalej, na sofie, dziwnie wygiety, zeby ulzyc obolalym plecom.
– Tak nakazuje prawo – powiedzial. – Tu, w Ameryce.
– Franklin tez wie – powiedziala Rosemary. – I Ann Yanni.
– Plotki – rzekl Zek. – Teorie, spekulacje, domysly. Ci dwoje nie maja zadnych przekonujacych dowodow i nie sa wiarygodni. Prywatni detektywi i dziennikarze to ludzie, ktorzy sprzedaja rozne zabawne i sensacyjne teoryjki, wyjasniajace takie zdarzenia. Tego sie od nich oczekuje. Dopiero ich brak bylby podejrzany. Zdaje sie, ze prezydent tego kraju zostal zabity ponad czterdziesci lat temu, a niektorzy dziennikarze nadal twierdza, ze prawda jeszcze nie wyszla na jaw.
Rosemary milczala.
– Pani zeznanie bedzie decydujace – oznajmil Zek. -
Pojdzie pani do Rodina i zlozy zaprzysiezone zeznanie, ze pani
brat wszystko zaplanowal i przygotowal. I poinformowal pania o tym. Szczegolowo. O czasie, miejscu, wszystkim. Powie pani ze szczerym i glebokim smutkiem, ze nie potraktowala
pani tego powaznie. Wtedy jakis marny adwokacina, zatrudniony jako obronca z urzedu, ledwie rzuci okiem na pani
zeznanie, po czym oglosi, ze oskarzony przyznaje sie do winy,
i bedzie po wszystkim.
– Nie zrobie tego – oswiadczyla Rosemary.
Zek spojrzal na nia.
– Zrobi pani – powiedzial. – Obiecuje to pani. Za dwadziescia cztery godziny od tej chwili bedzie pani