śmierci zamienili na rozstrzelanie. Moim zdaniem, dobrze zrobili, jak myślisz?

Ja myślę powoli.

Myślę: 'Jedzie tramwaj'.

Jedzie tramwaj. Obchodzę Paramonowa i wsiadam do tramwaju. Tęga obywatelka w płaszczu koloru bzu i zielonym, włóczkowym berecie przeciska swoje ciało poprzez tłum w kierunku wolnego krzesła. Nie zdążam odsunąć się z jej wszechobecnego pragnienia posiedzieć, i wpada na mnie całą swoją masą. To zatrzymuje ją tylko na sekundę, ale miejsce zdążyła zająć brzemienna licealistka w narciarskim stroju. Tęga obywatelka głośno mówi, wskazując palcem i bryzgając śliną. Co ona mówi, ja nie słyszę, ponieważ wiatr w mojej głowie głośno wyje. Odwracam się do okna.

Tam widzę połówkę księżyca. O drugiej – lepiej zapomnieć.

Wyrywam się z tramwaju i idę do domu.

Wiatr przegania po ulicy porwane gazety i trzepoce frędzlami ogłoszeń. I nagle ucicha. Po alei bezszelestnie przesuwa się szereg czarnych limuzyn.

Ciężko mi na duszy, dlatego wesoło podśpiewuję 'Niech się święci, niech się święci', od czego moje wnętrzności zbijają się w ściśnięty węzeł, podchodzą pod gardło, i przechodzę do 'Niezłomny jest Związek'. Skręca mnie. Zatrzymuje się obok kosza i długo wypluwam żółć. Przechodnie ze strachem oddalają się ode mnie. Myślą, że zwariowałem, chociaż ja z pietyzmem wyśpiewuję ich ukochane pieśni.

Na niebie wisi połówka księżyca. Druga – podoba się młodzieży.

W podjeździe otwieram obłupaną skrzynkę pocztową i wyciągam plik gazet sprzed trzech lat. Ważne fragmenty zaznaczono na czerwono. Gazety podrzucił mi mój dobroduszny sąsiad z czwartego piętra. Z wdzięcznością składam gazety w pakiecik i pedantycznie wrzucam do przewodu zsypu na śmieci. Z cichym szelestem gazety prześlizgują się w rurze. Jutro znowu będą w mojej pocztowej skrzynce.

Na niebie wisi połówka księżyca. Druga – nie o nas.

Otwieram drzwi swojego mieszkania. Na progu stoi żona. Omijam ją i wchodzę do domu. Zdejmuje buty i w skarpetkach idę do okna.

Po niebie lata kiełbasa. A jednak wiatr wyrwał ją Paramonowowi. Paramonow biegnie w ślad za nią po ziemi, grożąc wiatrowi miękkim jak wata kułakiem. Niszczę swoim spojrzeniem Paramonowa, i wiatr od razu rozsypuje jego prochy. Paramonow odradza się z prochu w formie dziesiątków małych Paramonowych. Paramonowiątka tworzą klucz i lecą z wiatrem za kiełbasą.

Wchodzę do pokoju i włączam telewizor. W telewizorze pokazują ekran. Na ekranie widać ludzi i nowości.

'...i dopiero teraz spostrzegliśmy, że na niebie wisi tylko jedna połówka księżyca. Dzięki wysiłkom uczonych-megalomaniaków drugą połówkę rozwiał wiatr...'

Za telewizorem jest ściana. Za ścianą – niebo. Po niebie kluczem leci Paramonow. Mimo wszystko, trochę mi go żal, i pocieszam sam siebie wesołą pieśnią:

Może, obraziliśmy kogoś niepotrzebnie – Kalendarz zasłoni ten arkusik; Ale bez przygód nie możemy żyć –

I idę do kuchni.

Żona stawia przede mną talerz z wystygłym makaronem. Nie znosi makaronu, i dlatego codziennie je gotuje. Ściskam zęby i wpycham makaron w usta. Żona zastyga na progu, a ja patrzę na nią.

Ona stoi na progu i patrzy w siebie. Uważa się za podobną do połówki księżyca. Drugą połówkę wchłonął byt.

Wiatr, hulający w mojej głowie, wyrywa się i buszuje po kuchni.

Makaron stygnie na talerzu.

Wiatr buszuje po kuchni, nawiewając maleńkie papierowe zaspy wokół kostek żony, stojącej na progu. Z trzaskiem upada taboret – to ja wstaję i idę do wyjścia z kuchni. Na progu stoi żona. Obchodzę ją i natykam się na ścianę. Za ścianą wyje wiatr i wisi połówka Księżyca. Wiatr na zewnątrz niepotrzebnie się natęża, grożąc ciągłości przestworzy. Wiatr u mnie za plecami miota się w ciasnej przestrzeni kuchni. Rozpycham ściany, otwierając mu drogę, i robię krok naprzód.

Wiatr mnie podchwytuje i unosi.

Stoję na jasno oświetlonej połówce Księżyca, jak na scenie, i patrzę w niebo. Na niebie wisi połówka Ziemi. W drugiej połówce świeci się okno. To moje mieszkanie. Na progu stoi żona i patrzy w niebo, na wisząca na nim połówkę księżyca.

Wdycham vacuum i stawiam pierwszy krok ku horyzontowi – tam, gdzie oczekuje mnie druga połówka Księżyca. 

Shorty

Koszmarrrr!!!

...a kredens jest z drzewa tekowego, ze wstawkami – z sekwoi, sykomoru, modrzewia, ? powłoczki z różowego drelichu, z kretonu i satyny, w kwiatuszki i jagódki, i jeszcze – tik nerwowy pod lewym okiem: z początku drga delikatna skóra dolnej powieki, trochę powyżej mięśni policzków, potem drgnął kącik oka, ściągnięta została górna powieka, drugi skurcz prostuje brew, jednostronnie kamienieje pół twarzy, i już się nie powstrzymasz – drgają ręce i nogi, po brzuchu przechodzą szybkie dreszcze, wszystko ożyło – i w taniec, w przysiad, w trzęsionkę – ręce na boki, nogi w bok, z pięty na palce, z czubków palców na pięty, z obrotem, z przytupem, umiejętnie i celowo, z przyświstem, z pohukiwaniem, z przyklękiem i drobieniem kroczkami – tak, że aż zatrzęsie się kredens z drzewa tekowego (sekwoja, sykomor, modrzew), spadną z łóżka poduszki w poszewkach z różowego drelichu, z satyny i kretonu, w kwiatuszki i jagódki, i skończy się, w końcu, tik pod lewym okiem, ale za późno: nie ma już granic, nie można wszystkiego zatrzymać, nie da się powstrzymać stepowej swobody rosyjskiej zabawy...

Вы читаете Opowiadania
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×