Consensus

Gram na tępej pile, i od tego sam tępieję. Właściwie, mógłbym ją naostrzyć, ale wtedy pokaleczę sobie palce. Co jest gorsze – udusić się lub nażreć serwolatki? Nie wiem, ponieważ moje włosy rosną do środka.

Teraz już druga, a godzinę temu była dwunasta. To tak pewne, jak to, że mam dwoje oczu. Albo, jednakże, tylko jedno? Zresztą nie to jest ważne, ponieważ bielmo na oku całkiem nie przypomina belki (w oku).

Jeśli dostatecznie długo piłuje się belkę, otrzymuje się deskę. Z deski można zrobić łódkę. Maleńką, jak trumienka.

Jeśli miałbym gitarę, grałbym i śpiewał. A zamiast tego buduję trumnę. W sam raz przyda się sąsiadowi z czwartego piętra. Nienawidzę go.

Chętnie bym go zastrzelił, a zamiast tego gram na tępej pile i śpiewam. Niech sobie myśli, że mi wesoło.

Biorę piłę i schodzę na czwarte piętro.

– Wejdź, wypijemy, – mówi, otwierając drzwi.

Piję z gwinta i zabieram się do całowania. Niech mi będzie jeszcze gorzej.

– piłę- deskę. Zadźwięczy, łamiąc się, taśma ostrza – mały odłamek metalu niczym osa wpije się w nagie ciało policzka – albo przeniknie przez – przezroczyste ciało oka: buchnie krew. Sękami pokryje się trzaśnięta deska – najeży się drzazgami: spartolona robota.

I walniesz pięścią w ścianę, odbijesz się – wstaniesz. Kiedy nie mam siły na piłowanie deski – latam.

Kiedyś skręcę sobie kark.

Sala: widzowie

Szczęki drzwi przeżuwały: łono sali – napełniało się.

Wchodzili- pionowymi kreskami: jednostkami. Wnosili pomięte twarze.

Weszli, rozsiedli się. Piony – zostały złamane: łokcie, bandzioch, kolana. Utonęli w pluszu foteli. Ciało – zlali z siedzeniem: stracili je. Reszta – twarze – wygładzili. Zwrócili ku scenie. Twarze: owale. Usta: dziury. Zero: owal z dziurą. Uśrednili się (A + B = L. Tłusty + chudy = 2 średnich. 1000 foteli + okrągłości zadów = widownia).

Sami z siebie to plamopodobne twarze. Bilardogłowe setki. Losy. Suma: zeru dodać zero – sto razy – dodać zero: zero. Plusz foteli – pomiędzy. Łono sali – dookoła.

I wtedy na scenę wyszedł: rudzielec. Przylgnęli konsternacją. Miękkością papierków – szeleścili. Przestali. Cisza- pod przeponę sufitu. Stamtąd – wszerz – na boki: rozszerzyła się. Uwaga – naciągnięta struna. W dziesiątym rzędzie upuścili numerek: zadźwięczało. Z prawej wybuchł kaszel. Odpowiedziano mu: kche-kche-kche- z różnych końców.

Wystraszeni, uciszyli się.

Niezbyt hałaśliwie – zwykłym głosem – rzucił replikę.

Usłyszeli. Wydawało się: załapali. Zrozumienie – przeszyło ich. Ze zrozumienia – pojawia się pytanie: myśl. U każdego – uświadamiając sobie to oddzielnie – myśli. Ale – podobne do siebie, prawie takie same: jedna myśl – uogólniona, 'średnia'. Wydawałoby się: jeszcze troszkę – no... – i odpowiedź na pytanie. Odpowiedź – nie padła: to właśnie jest odpowiedź na pytanie. Zadźwięczała obietnicą. Oczekiwali – wzlotu; oczekiwali – rozwiązania. Zlepili się, ścisnęli, zjednoczyli w monolit: salę.

I tylko w szóstym rzędzie ciężko świszcząc oddychał astmatyk – nie usłyszał, skupiony nad natężoną pracą płuc. Nie usłyszał, nie zrozumiał. Cały był: procesem oddychania. Niezrozumieniem odgrodził się. Odpadł od ciała audytorium: appendix. Dyszał. Pozostali- słuchali: oczekiwali zrozumienia.

Zawisła – pauza.

Sala – żądni, czekający. Pauza rozciągała się, napełniając swoją objętość niedomówieniem. Poglądy integrowały się, albowiem pauza jest szyfrem sensu. Sens dojrzewał i nadchodził. Czekali – oczekiwali dalszego ciągu – domówienia. Rzeczki zdań i poglądów osobistych spływały do jednego koryta. Zlały się.

Pauza trwała.

On na scenie – przeciwstawienie. Trzymał pauzę, sam.

W dole to nie twarze – twarz: patrzyło. Jakaś, statystycznie średnia. Plamy zlały się, powstała plama twarzopodobna. Każdy czuł swój byt; oddzielnie, niezależnie. Każdy jest sam. Myśleli – przyjmowali – synchronicznie. Koherentny kłębuszek myśli. Laserowe ciało sali. Byli jak jeden. Mnożąc zero przez zero – sto razy – mnożymy prze zero i mamy: zero. Magiczna, apollińska liczba: sala. I tylko astmatyk z szóstego rzędu świszczał ściśniętymi oskrzelami pojedynczo.

Twarz- patrzyła. Uśrednione (A+B= L. Szatyn + blondynka = podstawowa komórka społeczeństwa. Cukierek miętowy + podwyższony poziom cholesterolu= zamulona słodycz). Czekała, żądała: dawaj. Pauza – trwała: ładowanie lasera.

Pauza przeciągała się – wisiała – lekka i nieprzewidywalna – powietrze – marzenie. Przepełniała swoją objętość, nie mogła się zmieścić, grożąc wzrywem, wybuchem. Twarz – sala – zarumieniła się, zadrżała od niecierpliwości pytania.

Nagle-

Roześmiał się: rudy, chamski i spoliczkował ją słowem. Czekał na rozładowanie lasera: na scenę. Miliony człowiekowoltów. Dotknięcie i – wybuchnie nienawiść: błotnistym potokiem- ze świstem i wrzaskiem, rykiem, odpryskami śliny. Ostrzał na krótki dystans – projektory.

Żujący – przełknęli. Podnieśli ręce. I – dłonie – uderzyły o dłonie. Bilardogłowi- zastukali, poruszyli się. Owacja: deszcz, wysyp stalowego śrutu. Z jednej strony w drugą, i z powrotem, pełna zachwytu uniesienia, wznosząca się do szczytów i – zrywając się – spadała kamiennopadem lawiny. Rozszerzyły się szczeliny: usta. Zabłyszczały sympatią: oczy. Każdy przypuszczał: obraza – dla pozostałych; nie dla mnie. Utożsamieni pogardą dla innych.

Ten na scenie odwrócił się: odszedł.

Przyzywali z powrotem. Nie doczekali się. Opróżnili się z zachwytu. Ucichli.

Twarz – rozpadła się na: twarze. Rozsypali się, rozdrobnili. Wyciekli prostą kiszką przejścia. W luki wyjść – kule: głowy. Odosobnione, ale jednym strumieniem. Tłum. Uśrednione (A+B = L. Rozum + głupota = norma. Samozadowolenie

Вы читаете Opowiadania
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×