Zazwyczaj uwazamy, ze dany przedmiot i jego odbicie w lustrze to elementy tej samej rzeczywistosci, a to nieprawda – pokazal palcem zwierciadlo z obrazu. – Widzisz? Juz przy pierwszych ogledzinach mozemy sie przekonac, ze obraz zostal odwrocony. Na szachownicy kierunki gry zostaly tez odwrocone, zatem w lustrze tym bardziej.
– Glowa zaczyna mi pekac od waszego gadania – jeknela Menchu. – To za skomplikowane jak na moj splaszczony encefalogram, wiec musze sie czegos napic… – Podeszla do barku Julii i nalala sobie spora porcje wodki. Zanim jednak wziela szklanke, wyciagnela z torebki gladki, plaski onyks, srebrna rurke, male puzderko i przygotowala sobie cieniutka kreske kokainy. – Apteka czynna. Ktos reflektuje?
Nikt nie odpowiedzial. Cesar, pochloniety obrazem, nie zwracal uwagi na otoczenie, a Julia tylko zmarszczyla czolo z niezadowoleniem. Menchu wzruszyla wiec ramionami i pochylila sie, zeby wciagnac dzialke szybko i precyzyjnie, na dwa razy. Kiedy sie wyprostowala, byla juz usmiechnieta, jej blekitne oczy lsnily, a wzrok wydawal sie bardziej nieobecny.
Cesar zblizyl sie do van Huysa i wzial Julie pod ramie, jakby chcial ja naklonic, by nie zwracala uwagi na Menchu.
– Juz samo przekonanie – powiedzial, tez ignorujac obecnosc wlascicielki galerii – ze jakies rzeczy na obrazie sa lub nie sa realne, wpedza nas w pulapke. Postacie i szachownica pojawiaja sie w naszej kompozycji na dwa sposoby, jeden w pewnym sensie jest mniej realny od drugiego. Rozumiesz…? Przyjecie tego faktu kaze nam wtopic sie w komnate z obrazu i zaciera granice miedzy tym, co rzeczywiste, a tym, co namalowane… I jedynym sposobem, zeby sie przed tym obronic, jest nabranie takiego dystansu, by postrzegac co najwyzej plamy kolorow i same szachy. Ale po drodze zbyt czesto uklad ulega odwroceniu.
Julia wpatrywala sie w obraz, po czym pokazala lustro weneckie wiszace na przeciwleglej scianie pracowni.
– Tam nie – oswiadczyla. – Jezeli patrzac na obraz posluzymy sie drugim lustrem, moze zdolamy odtworzyc prawdziwa sytuacje.
Cesar dluzsza chwile spogladal na nia i milczal, chcac przemyslec slowa, ktore wlasnie uslyszal.
– Trafna uwaga – odezwal sie w koncu z rzeskim usmiechem wyrazajacym aprobate. – Obawiam sie jednakze, ksiezniczko, ze obrazy i lustra kreuja swiaty zbyt niespojne, owszem, zajmujace, jesli obserwuje sie je z zewnatrz, ale bardzo klopotliwe, gdy trzeba wniknac do wewnatrz. Do tego potrzebny jest specjalista, ktory potrafi spojrzec na obraz innym wzrokiem niz my… I chyba wiem, gdzie takiego szukac.
Nazajutrz rano Julia wydzwaniala do Alvara, ale bezskutecznie. W domu tez go nie zastala, wiec nastawila Lestera Bowie na gramofonie, kawe w ekspresie, spedzila sporo czasu pod prysznicem i zdazyla wypalic ladnych pare papierosow. Nastepnie z mokrymi wlosami, jedynie w rozciagnietym starym swetrze, wypila kawe i zabrala sie do pracy nad obrazem.
Pierwsza faza renowacji polegala na usunieciu calej warstwy pierwotnego werniksu. Malarz, chcac zapewne uchronic dzielo przed wilgocia, jaka towarzyszy polnocnoeuropejskim zimom, zastosowal werniks tlusty, rozpuszczony w oleju lnianym. Roztwor mial wlasciwe proporcje, ale nikt, nawet taki mistrz jak Pieter van Huys, nie byl w stanie zapobiec zzolknieciu tlustego werniksu w ciagu pieciuset lat, przez co z kolei przygasly kolory nalozonych farb.
Julia najpierw wyprobowala rozmaite rozpuszczalniki w rogu obrazu, po czym przygotowala mieszanine acetonu, spirytusu, wody i amoniaku – i przystapila do zmiekczania werniksu za pomoca wacikow i pesety. Zaczela od fragmentow o najwiekszej konsystencji, niezwykle ostroznie, na koniec zostawiwszy miejsca najjasniejsze i najslabsze. Co chwila przerywala i badala kolor wacikow, nie chcac wraz z werniksem usunac farby. Niestrudzenie pracowala cale przedpoludnie; w popielniczce Benlliurego pietrzyly sie niedopalki. Tylko pare razy przestawala z robota i mruzac oczy, oceniala postepy. Z wolna spod usuwanego starego werniksu wylanial sie obraz w calej swojej magii pierwotnych barwnikow, niemal dokladnie w takiej postaci, w jakiej zostaly zmieszane na palecie dawnego flamandzkiego mistrza: sieny, zieleni miedziowej, bieli olowianej, ultramaryny… Julia z calym szacunkiem patrzyla, jak spod jej palcow wylania sie ow cud, niczym najskrytsza tajemnica sztuki i zycia.
O dwunastej zadzwonil Cesar i umowili sie na popoludnie. Korzystajac z przerwy w pracy, Julia odgrzala pizze, zaparzyla jeszcze kawy i posilila sie, siedzac na sofie. Z uwaga obserwowala przy tym pekniecia, jakie powstawaly na powierzchni obrazu pod wplywem starzenia sie farb, swiatla i wypaczonego drewna. Szczegolnie wyraznie zaznaczaly sie na skorze postaci – na twarzach i dloniach – oraz w miejscach pokrytych biela olowiana, za to na obszarach ciemniejszych i czarnych bylo ich mniej. Zwlaszcza faldy sukni Beatrycze Burgundzkiej, rzeczywiste do zludzenia, wygladaly niemal na nietkniete i mozna bylo odniesc wrazenie, ze wystarczy przylozyc palec, by poczuc miekki aksamit.
Przedziwne – pomyslala – ze wspolczesnie tworzone obrazy bardzo szybko pokrywaja sie szczelinkami, pekniecia i dziurki powstaja na skutek stosowania nowoczesnych materialow i sztucznych metod suszenia. Tymczasem dziela dawnych mistrzow, ktorzy obsesyjnie dbali o nie przy uzyciu technik naprawde rzemieslniczych, opieraja sie uplywowi czasu z wieksza godnoscia, ich piekno jest trwalsze. W tym momencie Julia poczula ogromna sympatie dla starego, sumiennego Pietera van Huysa, wyobrazajac go sobie, jak miesza barwniki z glinki i wyprobowuje rozmaite oliwy w swojej sredniowiecznej pracowni, jak poszukuje odcienia dla kladzionej wlasnie warstwy, powodowany pragnieniem, by jego dzielo przetrwalo poza jego smierc i smierc tych, ktorych uwiecznial pedzlem na zwyklej desce z debowego drewna.
Po skromnym obiedzie zdjela werniks w dolnej czesci obrazu, gdzie znajdowal sie ukryty napis. Pracowala ze szczegolna ostroznoscia, nie chcac zniszczyc zieleni miedziowej, zmieszanej z zywica, zeby nie sciemniala – van Huys uzyl jej do namalowania sukna przykrywajacego stol, sukna, ktorego faldy wydluzyl nastepnie, zakrywajac tym samym kolorem napis po lacinie. Wiedziala doskonale, ze ta sprawa, poza zwyklymi trudnosciami technicznymi, nastrecza tez problemow natury moralnej… Czy chcac pozostac w zgodzie z duchem dziela, wypada odkrywac napis, ktory sam artysta zdecydowal sie zaslonic…? Do jakiego stopnia konserwator moze sprzeniewierzyc sie pragnieniu malarza, uwiecznionemu w dziele z taka sama pieczolowitoscia, jakby chodzilo o testament…? I czy na przyklad wycena obrazu, po publicznym udowodnieniu obecnosci napisu zdjeciami rentgenowskimi, bedzie wyzsza, gdy slowa pozostana ukryte, czy jesli sie je odsloni?
Na szczescie – przyszla jej do glowy pocieszajaca mysl – w tym przypadku wystepuje tylko jako wynajeta specjalistka. Decyzje powinni podjac wlasciciel, Menchu i ten typek z Claymore'a, Paco Montegrifo, a ona zachowa sie zgodnie z ich postanowieniem. Aczkolwiek po dokladnym przemysleniu sprawy, gdyby to od niej zalezalo, wolalaby pozostawic wszystko tak, jak jest. Napis istnieje, jego tresc zostala ujawniona i nie trzeba wydobywac go na swiatlo dzienne. Ostatecznie warstwa farby, ktora go przykryla piec wiekow temu, tez stanowi fragment historii obrazu.
Saksofonowe nuty wypelnialy pracownie, izolujac ja od swiata zewnetrznego. Wacikiem umoczonym w rozpuszczalniku miekko przetarla profil Rogera d'Arras, nos i usta, i jeszcze raz zadumala sie nad jego lekko opuszczonymi powiekami, nad cieniutkimi kreseczkami wyobrazajacymi delikatne kurze lapki kolo oczu, nad spojrzeniem wbitym w szachownice. Rozmyslajac o nieszczesnym rycerzu, dziewczyna puscila wodze wyobrazni. Podazala szlakiem milosci i smierci, idac w slad za Przeznaczeniem w tajemniczym balecie tanczonym przez biale i czarne bierki na polach szachowych, na jego wlasnym herbie przeszytym strzala kuszy. W polmroku zas lsnila lza kobiety pozornie zajetej czytaniem brewiarza – a moze
Kolory, obraz, pracownia, mroczna muzyka saksofonowa – wszystko zaczelo wirowac wokol Julii. Byl taki moment, kiedy przestala pracowac, zamknela oczy w oszolomieniu, zaczela oddychac gleboko i miarowo, zeby oddalic nagly lek, jaki ja zdjal, kiedy zmylona perspektywa poczula sie nagle wewnatrz obrazu, jakby stol i szachisci znalezli sie naraz po jej lewej stronie, ona tymczasem podaza w glab przedstawionej przez van Huysa komnaty, w strone otwartego okna, obok pograzonej w lekturze Beatrycze z Burgundii. I wystarczy, ze sie pochyli,