Nie cenimy zbyt wysoko tego, co nabywamy tanio… Byloby dziwne, doprawdy, gdyby tak niebianski artykul, jakim jest WOLNOSC, nie kosztowal drogo.

— Thomas Pains

Noc, ktora nastapila po wylaniu Hendricka, byla dla mnie najciezsza noca w Obozie Currie, osiagnalem prawie dno upadku.

Nie moglem zasnac, a trzeba przejsc przez oboz rekrucki, aby to w pelni zrozumiec. Bolalo mnie jeszcze wywichniete ramie, na sercu lezal mi list od matki, a gdy tylko przymknalem oczy, widzialem Teda slaniajacego sie przy tym slupie i slyszalem swist bata.

Bylem stanowczo zdecydowany zlozyc rezygnacje. Gdyby nie to, ze w srodku nocy nie mialem pod reka ani piora, ani papieru, zrobilbym to od razu.

Ted popelnil fatalny blad. Mimo ze nienawidzil tej jednostki, staral sie w pocie i znoju zdobyc prawo glosowania. Mial zamiar poswiecic sie karierze politycznej. Wiele o tym mowil: — Jak juz bede pelnoprawnym obywatelem, postaram sie to i owo zmienic. Poczekajcie, zobaczycie.

Teraz ma z glowy. Nie bedzie mogl piastowac zadnego urzedu. Jest skonczony. Skoro jemu sie to przytrafilo, rownie dobrze moze sie przytrafic i mnie. Jutro, moze w przyszlym tygodniu. Jedno potkniecie i nawet nie bede mogl sam zrezygnowac… Wywala mnie z sinymi pregami na plecach. Pora przyznac, ze bylem w bledzie, a ojciec mial racje. Wroce do domu i powiem to ojcu. Moze jeszcze zgodzi sie poslac mnie do Harvardu i pozwoli pozniej pracowac w firmie. Zaraz rano powiem sierzantowi Zimowi, ze mam dosc. Ale dopiero rano, bo sierzanta Zima nie wolno zbudzic pod zadnym pozorem. Chyba zeby zaszlo cos takiego, co on sam uznalby za wydarzenie nie cierpiace zwloki…

* * *

Sierzant Zim… On gnebil mnie tak samo jak Ted.

Gdy juz skonczyla sie ta sprawa przed sadem i Teda odprowadzono, sierzant Zim zwrocil sie do kapitana Frankla:

— Czy moge z panem pomowic, panie kapitanie?

— Oczywiscie. A i ja chcialem pana prosic o chwile rozmowy. Prosze siadac.

Zim wskazal mnie wzrokiem. Kapitan spojrzal i nie potrzebowal mi nic mowic, sam splynalem. W przyleglym pomieszczeniu znajdowalo sie tylko paru cywilnych urzednikow. Nie smialem sie oddalic, bo kapitan mogl mnie potrzebowac. Znalazlem jakies krzeslo i usiadlem. Przez przepierzenie dokladnie slyszalem ich rozmowe. Nie chcialem podsluchiwac… a wlasciwie moze i tak.

Zim powiedzial:

— Panie kapitanie, chcialem prosic o przeniesienie do jednostki bojowej.

— Nie slysze, co mowisz, Charlie. Znow mi dokucza ucho.

Zim:

— Mowie serio, panie kapitanie. Uwazam, ze nie nadaje sie na instruktora.

Frankel powiedzial lekko:

— Przestan, sierzancie, biadolic nad soba. Co sie takiego, u diabla, stalo?

Zim ponuro:

— Kapitanie, ten chlopak nie zasluzyl na chloste.

Na to Frankel:

— Oczywiscie, ze nie zasluzyl. Obaj wiemy, kto skrewil.

— Tak, panie kapitanie, wiem.

— No wiec? Wiecie, nawet lepiej niz ja, ze te dzieciaki w tym stadium to dzikie zwierzeta. Wiecie, kiedy jest bezpieczniej udac, ze sie czegos nie widzi, a kiedy nalezy reagowac. Znacie tresc artykulu 9080 — i nie powinniscie nigdy dawac im okazji, by ten artykul mogli pogwalcic. Oczywiscie, niektorzy probuja, ale przeciez gdyby nie byli agresywni, nie nadawaliby sie do Piechoty Zmechanizowanej. W szeregu stoja poslusznie, sa tez potulni, kiedy jedza albo spia… Ale kiedy wyprowadzi sie ich na cwiczenia, kiedy podnieca sie i podskoczy im poziom adrenaliny, wtedy staja sie wybuchowi jak rtec piorunujaca. Wiecie o tym doskonale. Wszyscy instruktorzy o tym wiedza. Jestescie wyszkoleni, by zwracac na to uwage, aby to wywachac, zanim sie zdarzy. Prosze mi wytlumaczyc, jak to bylo mozliwe, aby jakis rekrut podbil wam oko? Nie powinien was nawet dotknac palcem. To wy powinniscie sprac go na kwasne jablko, kiedy spostrzegliscie, na co sie zanosi. Dlaczego nie byliscie w pogotowiu? Straciliscie swoj wigor?

— Nie wiem — odparl Zim powoli. — Chyba tak.

— Hmm! Jezeli to prawda, jednostka bojowa jest ostatnim miejscem dla ciebie. Ale to nie jest prawda. A przynajmniej nie bylo prawda trzy dni temu, kiedy pracowalismy razem. Gdzie wiec popelniles blad?

Zim ociagal sie z odpowiedzia.

— Mysle, ze uwazalem go za jednego z tych bezpiecznych.

— Takich nie ma.

— Tak, panie kapitanie. Ale on byl taki powazny, tak stanowczo zdecydowany dotrwac do konca, tyle w to wkladal wysilku… Chyba wplynelo to na moja podswiadomosc. — Zim milczal przez chwile, potem dodal: — Pewnie stalo sie tak dlatego, ze go lubilem.

Frankel zachnal sie.

— Instruktor nie moze pozwalac sobie na uczucia.

— Wiem o tym, panie kapitanie. Ale tak sie stalo. To sa dobrzy chlopcy. Smieci juz odpadly. Jedyna wada Hendricka, poza tym, ze byl troche niezdarny, byla pewna zarozumialosc. Sadzil, ze ma odpowiedz na wszystko. Jest to jednak mankament mlodego wieku, znamy go wszyscy. To dobrzy chlopcy, pelni zapalu i dobrej woli, sprytni jak szczenieta collie. Wielu z nich wyrosnie na zolnierzy.

— A wiec w tym tkwi twoja slabosc. Lubisz ich… Dlatego nie poskromiles go w pore. No i skonczyl przed sadem. Dostal kare chlosty i wyrzucono go z paskudna opinia. Pieknie.

Zim odrzekl powaznie:

— Przysiegam na niebo, ze gdyby byl jakis sposob, sam ponioslbym te kare.

— Musialbys czekac w kolejce, ja przewyzszam cie ranga. Jak myslisz, czego pragnalem przez ostatnie godziny? Jak myslisz, czego balem sie najbardziej od chwili, gdy wszedles tutaj prezentujac swoj siniec? Robilem wszystko co w mojej mocy, aby ten balwan wykrecil sie kara administracyjna. Nie przypuszczalem, ze okaze sie az takim szalencem i wyskoczy z tym, ze cie uderzyl… Jest glupi. Juz dawno powinienes pozbyc sie go z jednostki… zamiast nianczyc i doprowadzic do tego nieszczescia. Ale powiedzial mi to w oczy, przy swiadkach i zmusil mnie do podjecia oficjalnych krokow… No i to nas urzadzilo. Nie bylo sposobu, by wymazac to ze sprawozdania. Nie bylo sposobu, by uniknac sadu. Nie bylo rady, musielismy przejsc przez te ponura procedure i zarobilismy jeszcze jednego cywila, ktory bedzie przeciwko nam do konca swoich dni. On musial byc wychlostany. Ani ty, ani ja nie moglismy znalezc sie na jego miejscu. Pulk musi zobaczyc, co dzieje sie, jesli zostanie pogwalcony artykul 9080. Nasza wina… a on otrzymal ciegi.

— Moja wina, panie kapitanie. Dlatego prosze o przeniesienie. Hmm, uwazam, ze tak bedzie lepiej dla jednostki.

— Ach, ty tak uwazasz? Ale ja tu decyduje, co jest dobre dla mego batalionu, nie wy, sierzancie. Charlie, przypomnij sobie, co bylo dwanascie lat temu? Byles wtedy kapralem. Pamietasz, gdzie wtedy byles?

— Tutaj, jak pan doskonale sam wie, kapitanie. Tutaj, na tej przekletej prerii… Obym nigdy na nia nie wrocil!

— I my wszyscy. Tak sie jednak zlozylo, ze mamy do wykonania najwazniejsze i najdelikatniejsze zadanie w Armii — zmienic niesfornych szczeniakow w zolnierzy. Kto byl najniesforniejszych szczeniakiem w twojej sekcji?

— Hmm — odpowiedzial wolno Zim — nie osmielilbym sie posunac az tak daleko i powiedziec, ze to pan byl najgorszy, kapitanie.

— Nie osmielilbys sie, taak? Ale dlugo musialbys myslec, by wymienic innego kandydata. Nienawidzilem

Вы читаете Kawaleria kosmosu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату