puscil jej dlon i splotl rece na stole.
– Moj norweski pracodawca pochodzil z Laponii – powiedzial. – Pewnie pani wie, ze to najbardziej na polnoc wysunieta czesc Norwegii. Niedaleko bieguna polnocnego. Jest tam wiele reniferow. W lecie nie ma nocy, zima nie ma dnia. Pewnie przyjechal do Tajlandii, uciekajac przed zimnem. W kazdym razie to miejsce jest zupelnym przeciwienstwem Tajlandii. Kochal moj kraj i zdecydowal, ze chce byc tutaj pogrzebany. Lecz do ostatniej chwili tesknil za miasteczkiem w Laponii, w ktorym sie urodzil. Czesto mi opowiadal o tym niewielkim miasteczku. A mimo to przez trzydziesci trzy lata ani razu nie wrocil do Norwegii. Musial miec ku temu jakies specjalne powody. On tez nosil w sobie kamien.
Nimit podniosl filizanke, wypil lyk kawy, a potem ostroznie bezglosnie odstawil ja na spodeczek.
– Kiedys opowiedzial mi o niedzwiedziach polarnych. O tym, jakie to samotne stworzenia. Kopuluja tylko raz w roku. Tylko raz w roku. Samce i samice nie dobieraja sie u nich w pary. Na zmarznietym ladzie przypadkowo spotykaja sie polarny niedzwiedz z polarna niedzwiedzica i kopuluja. Niezbyt dlugo. Kiedy skoncza, niedzwiedz, jakby sie czegos obawiajac, zeskakuje z samicy i ucieka z tego miejsca. Doslownie znika w mgnieniu oka, nawet sie za siebie nie ogladajac. Potem przez caly rok wszystkie zyja w glebokiej samotnosci. Nie istnieje miedzy nimi wzajemne porozumienie. Nie ma zadnych blizszych stosunkow. Takie jest zycie niedzwiedzi polarnych. A przynajmniej tak twierdzil moj pracodawca.
– To zadziwiajaca historia – powiedziala Satsuki.
– Rzeczywiscie. Zadziwiajaca historia – potwierdzil Nimit, patrzac na nia powaznie. – Ja go wtedy zapytalem: „To po co one w ogole zyja?”. Usmiechnal, jakby sie ze mna w pelni zgadzal, i odpowiedzial pytaniem: „Sluchaj, Nimit. A po co my w ogole zyjemy?”.
Zgasl napis: „Prosze zapiac pasy”. Oto znowu wracam do Japonii, pomyslala Satsuki. Probowala sie zastanowic, co ja dalej czeka, lecz zrezygnowala. Nimit powiedzial, ze „slowa staja sie kamieniami”. Usiadla wygodniej i zamknela oczy. Przypomniala sobie, jaki kolor mialo niebo, kiedy lezala na plecach w basenie. Przypomniala sobie melodie
Pan Zaba ratuje Tokio
Po powrocie z pracy Katagiri zastal w domu ogromna zabe. Gdyby stanela na tylnych nogach, mierzylaby ponad dwa metry. Do tego byla dobrze zbudowana. Majacy zaledwie metr szescdziesiat, chudy i drobny Katagiri poczul sie oniesmielony ta imponujaca postura.
– Jestem Zaba. Moze pan sie tak do mnie zwracac – odezwala sie zaba donosnym, meskim glosem.
Katagiri zaniemowil. Otworzyl usta i stal w progu jak skamienialy.
– Nie musi sie pan obawiac. Nie zrobie panu nic zlego. Niech pan wejdzie i zamknie drzwi – powiedzial Zaba.
Katagiri stal dalej w progu, w prawej rece trzymajac teczke z dokumentami z pracy, a w lewej papierowa torbe z supermarketu, w ktorej byly jarzyny oraz losos w puszce. Nie mogl sie poruszyc.
– No, panie Katagiri, niech pan szybko zamknie drzwi i zdejmie buty [3].
Na dzwiek swojego nazwiska Katagiri wreszcie oprzytomnial. Poslusznie zamknal drzwi, postawil torbe z zakupami na podlodze i ciagle trzymajac teczke pod pacha, zdjal buty. Usiadl na wskazanym przez Zabe krzesle przy kuchennym stole.
– Bardzo przepraszam, ze pozwolilem sobie wejsc do mieszkania pod pana nieobecnosc. Na pewno sie pan przestraszyl. Lecz nie mialem innego wyjscia. Moze napije sie pan herbaty? Zagotowalem wode, spodziewajac sie, ze pewnie niedlugo pan wroci.
Katagiri dalej sciskal pod pacha teczke. To chyba jakis zart? Ktos przebral sie i drwi sobie ze mnie. Jednak nalewajacy wrzatku do czajniczka i nucacy cos pod nosem Zaba zachowywal sie i wygladal jak prawdziwa zaba. Postawil jedna czarke przed Katagirim, a druga przed soba.
– Uspokoil sie pan troche? – zapytal, popijajac herbate.
Katagiri nadal nie mogl wykrztusic slowa.
– Powinienem byl sie z panem wczesniej umowic – powiedzial Zaba. – Zdaje sobie z tego sprawe. Kazdy by sie przestraszyl, gdyby po powrocie zastal w domu wielka zabe. Ale mam do pana bardzo wazna i pilna sprawe, wiec prosze mi wybaczyc to najscie.
– Sprawe? – udalo sie w koncu wyjakac Katagiriemu.
– Tak, prosze pana. Przeciez nie majac zadnej sprawy, nie wchodzilbym bez pozwolenia do mieszkania nieznajomej osoby. Nie jestem az tak zle wychowany.
– Czy ta sprawa ma zwiazek z moja praca?
– I tak, i nie – odparl Zaba, przechylajac glowe.
– I nie, i tak.
Musze zachowac spokoj, myslal Katagiri.
– Czy moge zapalic?
– Naturalnie, naturalnie – odpowiedzial Zaba z usmiechem. – Przeciez jest pan u siebie! Nie musi pan mnie pytac o pozwolenie. Prosze sobie palic i pic, kiedy tylko ma pan ochote. Ja osobiscie nie pale, ale nigdy nie posunalbym sie do tego, zeby komus w jego wlasnym domu zabraniac palenia.
Katagiri wyjal papierosy z kieszeni plaszcza i zapalil zapalke. Kiedy przytknal ja do papierosa, zauwazyl, ze drzy mu reka. Siedzacy naprzeciwko Zaba przygladal sie jego poczynaniom z wielkim zainteresowaniem.
– Czy przypadkiem nie jest pan zwiazany z jakas mafia? – zdecydowal sie zapytac Katagiri.
– Cha, cha, cha – rozesmial sie Zaba. Byl to glosny wesoly smiech. Klepnal sie w kolano bloniasta reka. – Alez ma pan poczucie humoru! Nawet biorac pod uwage to, ze dzis trudno o wykwalifikowanych pracownikow, jakaz mafia zatrudnilaby zabe? Przeciez stalaby sie posmiewiskiem.
– Jezeli przyszedl pan w sprawie negocjowania warunkow zwrotu pozyczki, nic z tego nie bedzie – powiedzial Katagiri zdecydowanie. – Ja sam nie mam prawa podjac zadnej decyzji. Podporzadkowuje sie tylko decyzjom z gory i wykonuje rozkazy. Wiec do niczego sie panu nie przydam.
– Prosze pana – odparl Zaba, podnoszac ostrzegawczo palec. – Nie przyszedlem tu w sprawie takiej drobnostki. Wiem, ze jest pan asystentem kierownika dzialu pozyczek w oddziale banku Tokyo Security Trust w Shinjuku. Ale moja sprawa nie ma zadnego zwiazku ze splata dlugow. Przyszedlem tu, aby uratowac Tokio przed zniszczeniem.
Katagiri rozejrzal sie dookola. Moze stal sie obiektem dobrze zorganizowanego glupiego dowcipu? Moze ktos kreci ukryta kamera? Lecz nigdzie jej nie zauwazyl. W niewielkim mieszkaniu nie bylo sie tez gdzie ukryc.
– Nikogo procz nas tu nie ma. Pewnie mysli pan, ze zwariowalem. Albo ze to sen na jawie. Ale ja nie jestem szalony ani to nie jest sen na jawie. To niezwykle powazna sprawa.
– Panie Zaba – zaczal Katagiri.
– Zabo – sprostowal Zaba, znow podnoszac palec.
– Zabo – poprawil sie Katagiri. – Nie chodzi o to, ze panu nie ufam. Po prostu jeszcze nie w pelni orientuje sie w sytuacji. Nie moge zrozumiec, co sie tu teraz dzieje. Czy moge zadac kilka pytan?
– Naturalnie, naturalnie – odparl Zaba. – Wzajemne zrozumienie jest bardzo wazne. Niektorzy twierdza, ze zrozumienie to jedynie suma wszystkich nieporozumien. Uwazam to za niezwykle interesujacy punkt widzenia, lecz, niestety, w chwili obecnej czas nie pozwala nam na przyjemne pogawedki i dygresje. Najlepiej bedzie, jezeli uda nam sie przejsc od razu do sedna. Dlatego prosze pytac, ile pan sobie zyczy.
– Jest pan prawdziwa zaba, tak?
– Oczywiscie, jak sam pan widzi, jestem prawdziwa zaba. Nie jestem metafora, cytatem, dekonstrukcja, probka ani niczym rownie skomplikowanym. Jestem autentyczna zaba. Moze zarechotac?
Podniosl glowe, a jego szyja gwaltownie sie poruszyla. Rozlegl sie ogluszajacy dzwiek: „Rech, rech, rech. Rech, rech, rech”. Wiszacy na scianie obraz zadrzal, przekrzywil sie.