– Zabo. Co pan zrobi w takim wypadku?
– Sam stane do walki – odpowiedzial Zaba po krotkim namysle. – Moje szanse na wygrana beda nieco wieksze niz szanse Anny Kareniny w zetknieciu z pedzaca lokomotywa. Czytal pan
Kiedy Katagiri odparl, ze nie czytal, Zaba zdawal sie troche rozczarowany. Musial lubic
– Ale mysle, ze pan nie ucieknie i nie zostawi mnie samego. To widac. Jak by to powiedziec? Jest pan chlop z jajami. Ja ich, niestety, nie mam. Cha, cha, cha – rozesmial sie Zaba, szeroko otwierajac usta. Brakowalo mu nie tylko jaj – nie mial tez zebow.
Nie wszystko da sie przewidziec.
Siedemnastego lutego poznym popoludniem Katagiri zostal postrzelony. Wracal do banku po zakonczeniu obchodu klientow. Szedl sobie ulica w Shinjuku, gdy nagle wyskoczyl skads mlody mezczyzna w skorzanej kurtce. Mial pozbawiona wyrazu nijaka twarz. W rece trzymal niewielki czarny pistolet – tak czarny i maly, ze wydawal sie atrapa. Katagiri bezmyslnie patrzyl na bron w dloni mezczyzny. Nie uswiadamial sobie w pelni, ze lufa jest wycelowana w niego i cyngiel sie porusza. Wszystko bylo zbyt nieoczekiwane, nie mialo sensu. Lecz pistolet wypalil.
Katagiri widzial, jak lufa unosi sie w wyniku odrzutu. Jednoczesnie poczul uderzenie w prawe ramie, jakby ktos zadal mu cios mlotem. Nie czul bolu, lecz sila uderzenia przewrocila go. Skorzana teczka wyleciala z prawej dloni i poszybowala w przeciwnym kierunku. Mezczyzna ponownie skierowal lufe w jego strone. Padl drugi strzal. Reklama baru, ktora Katagiri mial przed soba, rozleciala sie w drobny mak. Uslyszal krzyki. Okulary gdzies mu spadly i wszystko bylo zamglone. Niewyraznie widzial, ze mezczyzna podchodzi do niego z pistoletem w dloni. Umieram, pomyslal Katagiri. Zaba mowil, ze prawdziwy strach to strach przed wlasna wyobraznia. Katagiri bez wahania wylaczyl wyobraznie i zatopil sie w pozbawionej ciezaru ciszy.
Kiedy oprzytomnial, lezal w lozku. Najpierw otworzyl jedno oko, rozejrzal sie troche dookola, potem otworzyl drugie. W polu widzenia pojawil sie stojacy przy lozku stalowy stojak, z ktorego biegla w kierunku jego reki rurka kroplowki. Zobaczyl tez pielegniarke w bialym fartuchu. Zorientowal sie, ze lezy na twardym lozku i ma na sobie jakas dziwna koszule. Zdawalo mu sie, ze pod spodem jest zupelnie nagi.
Slusznie, ktos do mnie strzelil, kiedy szedlem ulica. Zdaje sie, ze postrzelil mnie w ramie. W prawe ramie. Ta scena odzyla mu przed oczami. Na mysl o malym czarnym pistolecie w dloni mezczyzny serce zabilo mu zlowrozbnie. Ci dranie naprawde chcieli mnie zabic, pomyslal, ale jakos udalo mi sie przezyc. Pamiec tez dziala. Nie czuje bolu. Nie tylko bolu, nic nie czuje. Nie moge nawet podniesc reki.
W pokoju nie bylo okna. Nie wiedzial, czy jest dzien, czy noc. Postrzelono go przed piata po poludniu. Ile czasu moglo uplynac? Czy minela juz polnoc – godzina wyznaczonego spotkania z Zaba? Katagiri rozejrzal sie po pokoju w poszukiwaniu zegara, lecz z powodu braku okularow nie widzial nic w glebi pokoju.
– Przepraszam – odezwal sie do pielegniarki.
– O, wreszcie pan oprzytomnial! To bardzo dobrze.
– Ktora jest godzina?
Pielegniarka spojrzala na zegarek.
– Pietnascie po dziewiatej.
– Wieczorem?
– A skad! Juz jest rano.
– Pietnascie po dziewiatej rano? – powtorzyl Katagiri chrapliwie, podnoszac nieco glowe z poduszki. Jego wlasny glos brzmial obco. – Dziewiata pietnascie rano osiemnastego lutego?
– Tak. – Pielegniarka podniosla reke i na wszelki wypadek sprawdzila date na zegarku. – Jest osiemnasty lutego tysiac dziewiecset dziewiecdziesiatego piatego roku.
– Czy dzis rano bylo w Tokio wielkie trzesienie ziemi?
– W Tokio?
– W Tokio.
Pielegniarka potrzasnela glowa.
– O ile wiem nie bylo zadnego wiekszego trzesienia ziemi.
Katagiri westchnal z ulga. Nie wiedzial, co zaszlo, ale udalo sie jakos uniknac trzesienia ziemi.
– A wlasnie, jak moje rany?
– Rany? – powtorzyla pielegniarka. – Jakie rany?
– Rany postrzalowe.
– Postrzalowe?
– Od kul z pistoletu. Postrzelil mnie mlody mezczyzna w poblizu banku Tokyo Security Trust. Chyba w prawe ramie.
Pielegniarka usmiechnela sie zaklopotana.
– No i co ja mam z panem zrobic? Wcale nie zostal pan postrzelony.
– Nie zostalem postrzelony? Naprawde nie?
– Naprawde, wcale nie zostal pan postrzelony. Tak samo naprawde, jak to, ze dzis rano nie bylo wielkiego trzesienia ziemi.
Katagiri nic nie rozumial.
– To dlaczego jestem w szpitalu?
– Wczoraj po poludniu znaleziono pana zemdlonego na ulicy w Kabukicho. Nie mial pan zewnetrznych obrazen. Po prostu stracil pan przytomnosc i upadl. Jak na razie przyczyna nie jest jasna. Niedlugo przyjdzie lekarz, prosze go zapytac.
Zemdlal? Niewatpliwie widzial, jak pada strzal z wycelowanego w niego pistoletu. Odetchnal gleboko i sprobowal zebrac mysli. Trzeba wyjasnic wszystko po kolei.
– To znaczy, ze od wczorajszego popoludnia ciagle leze w tym lozku? Nieprzytomny?
– Tak. Wczoraj wieczorem strasznie pan stekal. Musial pan miec duzo zlych snow. Wiele razy glosno krzyczal pan: „Zabo!”. Czy to przezwisko jakiegos znajomego?
Katagiri zamknal oczy i wsluchal sie w bicie wlasnego serca. Powoli, regularnie wystukiwalo rytm zycia. Co wlasciwie zdarzylo sie naprawde, a co bylo tylko urojeniem? Czyzby Zaba rzeczywiscie istnial i stoczywszy walke z Dzdzownica, nie dopuscil do trzesienia ziemi? Czy tez wszystko bylo tylko dlugim snem na jawie? Katagiri nie mial pojecia, jaka jest prawda.
Tego dnia pozna noca do sali szpitalnej przyszedl Zaba. Kiedy Katagiri otworzyl oczy, zobaczyl go w przycmionym swietle. Zaba siedzial na metalowym krzesle, opierajac sie o sciane. Wydawal sie bardzo zmeczony. Wielkie wylupiaste zielone oczy byly zamkniete, powieki tworzyly rowna pozioma linie.
– Zabo! – zawolal Katagiri.
Zaba powoli otworzyl oczy. Duzy bialy brzuch nadymal sie i opadal wraz z oddechem.
– Mialem zamiar zgodnie z obietnica isc o polnocy do kotlowni, lecz po poludniu uleglem nieprzewidzianemu wypadkowi i przywieziono mnie tutaj.
Zaba lekko potrzasnal glowa.
– Wiem, wiem. Wszystko w porzadku, nie musi sie pan martwic. Pomogl mi pan w walce jak nalezy.
– Ja? Pomoglem?
– Tak, owszem. Bardzo pomagal mi pan we snie. Dlatego udalo mi sie jakos wytrwac do konca w walce z Dzdzownica. Dzieki panu.
– Nic nie wiem. Przez dlugi czas bylem nieprzytomny, do tego lezalem pod kroplowka. Zupelnie nie pamietam, co robilem we snie.
– To nie szkodzi. Lepiej, ze pan nie pamieta. Tak czy inaczej cala zazarta walka odbyla sie w wyobrazni. To wlasnie jest nasze pole walki. Tam wygrywamy i przegrywamy. Oczywiscie wszystkim nam dany jest tylko ograniczony czas, wiec i tak na koncu przegrywamy. Ale jak trafnie zauwazyl Ernest Hemingway, ostateczna wartosc naszego zycia zalezy nie od tego, jak wygrywamy, lecz jak przegrywamy. Jakos udalo nam sie razem nie dopuscic do zniszczenia Tokio. Udalo nam sie wyrwac sto piecdziesiat tysiecy ludzi ze szponow smierci. Osiagnelismy to, choc nikt nie zauwazyl.
– A jak pokonales Dzdzownice? I co ja zrobilem?