Tlum jeknal z wrazenia. Dentystka, odziana w biala powloczysta suknie, z wiankiem we wlosach, wyciagnawszy dlonie przed siebie, ruszyla zboczem w strone grobu. W swietle blyskawic wydawala sie sunac bez dotykania ziemi. Gromy bily coraz blizej.

– Zaniescie modly do swietego Ateusza – wolala w natchnieniu Roza – blagajcie o przebaczenie, bowiem nikt z nas nie jest bez winy!

Ten i ow padl na kolana, urzeczony groznym pieknem scenerii. Niestety – lunela ulewa, swiatlo zgaslo i gapie rozbiegli sie do domow.

W niedziele wieczorem zjezdzac zaczeli furmankami i samochodami mieszkancy sasiednich wiosek, a nawet odleglejszych osiedli. Z ciezarowki, przyslanej przez Zajazd Pod Mieczem, sprzedawano parowki, bulki i pepsi. Zespol „Bolko' na zaimprowizowanej estradzie prezentowal swoj repertuar. Jakis cwaniak oferowal lusterka ze zdjeciem nauczyciela na odwrocie. Pojawil sie nawet milicyjny gazik. Dentystka, ktora stala sie juz centralna postacia, posredniczka niejako miedzy swiatem zywych a mocami nieziemskimi -lezala krzyzem przed grobem Ateusza. Przygladano sie jej z szacunkiem.

Zmierzchalo, gdy zjawil sie ksiadz Maciag. Wlos zmierzwiony, sutanna brudna bo potykal sie o krzaki i korzenie, strome zbocze okazalo sie dlan Golgota. Rozepchnal tlum, wolajac rozpaczliwie:

– Ludzie, czyscie poszaleli? Ludzie, rozejdzcie sie? W tym przekletym miejscu nie moze byc zadnego cudu! Recze wam. Przysiegam. Ludzie!

Nikt wszakze nie zwracal nan uwagi. Zlamany tak zdumiewajaca obojetnoscia wobec duchownego, ruszyl z powrotem, gadajac do siebie bez ladu i skladu. Doszedlszy ku pierwszym domom odwrocil sie – i zmartwial. Nad mogila nauczyciela unosila sie swietlista poswiata…

Skoro swit, w gabinecie burmistrza odbyla sie narada z udzialem sekretarza partii, Goralskiego, komendanta posterunku milicji oraz Raka i Sliwy, wyciagnietych z lozek przez poslanca.

– Panie Hieronimie – zagail Zoras – pan wysmazyl ten kawal?

– Czemu ja? – zdziwil sie Sliwa. – Zostalem mianowany lokalnym specjalista od cudow?

– Pomysl byl elektronika – przyznal Rak. – Pomagalem mu, owszem, nie przecze.

– Dlaczego?

– Chcielismy Atkowi urzadzic iluminacje. Prad na wzgorze nie dochodzi, posluzylismy sie akumulatorem. Nie mogl stac na ziemi, bo by ukradli.

Opowiedzial jak dziala urzadzenie i z jakim trudem zmontowali je na wysokosci.

– Towarzysze – na to sekretarz Goralski, szarpiac szpic-brodke – sytuacja jest grozna. Bardzo grozna. Jesli ktos sie domysli, bedzie na komune. Ze sfingowala cud.

– Czemu mielibysmy to robic? – zdziwil sie burmistrz.

– Cholera wie, co ludziom do lba strzeli. Zeby zareklamowac swego czlowieka albo zeby osmieszyc ksiedza. Nie takie rzeczy juz nam wmawiano.

– Zawsze twierdzilem – wtracil Sierzant – ze ciemnota legnie sie pod kosciolem. Tylko patrzec, jak zwali sie nam na kark telewizja, oni lowia sensacje. Najpierw okupacja zakrystii, potem lincz, teraz cud. Wykpia miasto.

– Tylko tego nam brakowalo – zdenerwowal sie Zoras – bedziemy posmiewiskiem calej Polski. A w wojewodztwie znow sie wsciekna.

– W porzadku, panowie – podsumowal Rak – doceniam dwuznacznosc sytuacji. Namowie elektronika, zeby nie zapalal. Kiedy afera ucichnie rzecz zostanie ukradkiem zdemontowana. Slowo harcerskie.

– Uf, widze swiatlo w tunelu – odetchnal z ulga sekretarz. – Poki co, buzie na klodke. Ani slowa, nawet zonie, zgoda?

– Zwlaszcza zonie – dodal burmistrz.

– Toscie strachu ksiezulkowi napedzili – rozesmial sie Sierzant – myslalem, ze peknie ze zlosci, gdy dowiedzial sie o swietym Ateuszu…

Tym sposobem owego ranka, za sprawa pragmatycznych czterdziestolatkow, cud zostal zdlawiony w zarodku. Szybko o nim zapomniano, bo Zoras posciagal zewszad rury. Trzydeby fundowaly sobie wodociagi i kanalizacje, kto zyw musial rowy kopac w czynie spolecznym, jesli chcial miec dostep do dobrodziejstw cywilizacji miejskiej. A chcieli wszyscy, katolicy i bezboznicy, partyjni i aktywisci „Solidarnosci'.

Tylko Roza nadal wedrowala ku debom, oczekujac na znak niebios. Pielegnowala grob nazbyt troskliwie, wskutek czego jej gabinet dentystyczny podupadl. Natomiast ksiadz Maciag przestal sie chwilowo zajmowac Boleslawem Smialym i wielka polityka; cala energie poswiecil zwalczaniu kultu Ateusza. Grzmial z ambony przeciw falszywemu swietemu, pisal memorialy do biskupa, do prymasa, nawet do Watykanu. Nie znalazlszy zrozumienia u duchownej zwierzchnosci podupadl na zdrowiu.

ROZDZIAL SIODMY

Nowy boss w Pewnusi. Smierc na drzwiach. Sliwa wywieziony w sina dal. Bija z prawa, dobijaja z lewa. W dusze zakonnika wkrada sie zwatpienie.

Wrociwszy z zaleglego urlopu, Sliwa zastal w Pewnusi zmiany na gorsze. Radiowezel opanowali dzialacze „Solidarnosci' i teraz megafony na halach bez przerwy trabily teksty mowcow lub blogoslawienstwa, ktorych hierarchia koscielna nie szczedzila kazdym obradom. Majstra smieszyl familiarny sposob zwracania sie do siebie zwiazkowych bossow. „Jak powiedzial Lech. Slusznie zauwazyl Staszek. Racje ma Heniek. Juz o tym wspomnial Jurek. Godny uwagi projekt Janka'. I tak dalej w nieskonczonosc, jakby „Solidarnoscia' rzadzila klika szwagrow; przy tym kazdy z rodziny nie omieszkal podkreslic, ze wystepuje w imieniu „ludzi nowej Polski'.

Wkrotce tez pojawil sie mocny czlowiek nowej Polski, gdyz magistra Markiewicza odwolano z funkcji za brak bojowosci i ustepliwosc wobec komuny. Przez aklamacje, a jakze, nie zdolal nawet glosu zabrac by odeprzec zarzuty. Obecnym przewodniczacym zakladowej komisji „Solidarnosci' okazal sie montazysta nazwiskiem Maciaruk. Na helmie wymalowal sobie emblemat zwiazku, z kieszeni kombinezonu wystawal pekaty dlugopis z wizerunkiem papieza. Mial gladko wygolone policzki, z miesistych warg nie znikal pol usmiech, pod lewym okiem tik, spojrzenie lodowate, a mowa pozbawiona wszelkich sladow emocji. Znalazl majstra przy naprawie wtryskarki.

– Pan jest tym oslawionym Sliwa?

– Dlaczego oslawionym?

– Podobno na pana nie ma mocnych. Przeszkadza pan w dzialalnosci zwiazku.

– Dzialalnosci? Nie. Raczej warcholstwie.

– Prosze liczyc sie ze slowami.

– Mialem dobrych nauczycieli, wbili mi w mozgownice, zeby zawsze nazywac rzeczy po imieniu.

– Jesli jeszcze raz uniemozliwi pan pracownikom udzial w naszych akcjach…

– Chodzi o strajki?

– … w naszych akcjach, to wywieziemy pana taczkami za brame i nawet Biuro Polityczne panu nie pomoze.

– Przyjmuje ultimatum do wiadomosci. Samorzadni i niezalezni bojowkarze moga juz taczki trzymac w pogotowiu,

– Bezczelnosci panu nie brak.

– Mnie? Z tej szczekaczki – Sliwa wskazal megafon – slysze bez przerwy trele o

Вы читаете Diabelska Ballada
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату