Ktos litosciwy polozyl na taczki worek, zeby nie wybrudzil ubrania. Niezalezni i samorzadni bojowcy usadzili na nich Hieronima, przytrzymujac go, by nie uciekl; wywiezli ladunek za brame, grzmotneli o bruk.
– Teraz mozesz sobie spiewac „Miedzynarodowke' – powiedzial Bukowski.
Sliwa rzucil miesem* splunal im pod nogi i poszedl do domu. Niespodziewany powrot meza wystraszyl Terese. Zaparzyla herbate i odczekala, az wypali fajke.
– Stalo sie cos?
– Skadze – sklamal – wzialem wolne, bo trzeba drzwi wstawic.
Nie uwierzyla, lecz znala go zbyt dobrze by wiedziec, ze molestowaniem nic nie wskora. Ochlonie chlop, to sarn opowie. Podsunela mu koperte.
– Przyniesli z komitetu. Podobno pilne.
Pismo bylo krotkie. Komisja Kontroli Partyjnej domaga sie stanowczo, by dzis o godzinie pietnastej stawil sie „w sprawie wlasnej' oraz informuje uprzejmie, ze w posiedzeniu wezmie udzial delegat z Warszawy.
– Jeszcze tego brakowalo – westchnal. – Dostalem kopa z prawej, a teraz zdaje sie przyleja mi z lewej. Pelnia szczescia.
Wolny czas wypelnila naprawa wejscia. Przywiozl bagazowka nowe drzwi, dopasowal, wstawil do futryny. Kikut starych skrocil i owinal papierem pakowym: w sam raz prezent dla delegata z Warszawy. Odprezony, siadl do obiadu. Miedzy jednym kesem a drugim opisal taczkowa podroz, z koncowa refleksja, ktora zdumiala Malenka:
– W gruncie rzeczy zal mi tych solidarnosciowych palantow. Wyobrazaja sobie, ze wystarczy z zegarka wyrzucic pare czerwonych srubek, wkrecic w ich miejsce biale, pokropic woda swiecona, a mechanizm bedzie funkcjonowal inaczej, lepiej. Rozczaruja sie, bo cholerny czasomierz wskaze jak poprzednio tylko dwadziescia cztery godziny na dobe. Dorwa sie do wladzy by rozkwasic sobie geby o twarda rzeczywistosc.
Z piecioosobowego zespolu orzekajacego, ktory mial rozpatrywac zarzuty przeciw niemu, nie znal nikogo. Przewodniczyl starszy mezczyzna o spracowanych dloniach, w pstrokatej koszuli z kolnierzykiem wylozonym na marynarke. Oskarzyciel zostal przedstawiony:
– Towarzysz Krabus, dziennikarz, reprezentuje Centralna Komisje Kontroli Partyjnej.
– Znam towarzysza – powiedzial Sliwa – czytuje jego organ.
– Tym lepiej – odparl Krabus – nie mozecie wiec twierdzic, ze nie znacie stanowiska partii wobec wezlowych problemow.
– Mam rozumiec, ze to wlasnie wasza gazeta wspomniane stanowisko reprezentuje?
– Oczywiscie.
– Towarzyszu przewodniczacy, prosze przejsc do rzeczy. Nie wezwaliscie mnie chyba po to, bym sluchal dowcipow redaktora.
Zbil oskarzyciela z pantalyku; na chwile zaniemowil. Sliwa przygladal mu sie z niechecia. Byl dlan uosobieniem dwulicowosci i karierowiczowstwa. Chwalil pod niebiosa slowem i piorem ekipe Bieruta, a gdy nadszedl rok 1956 szybko zmienil front i pisal peany na czesc Gomulki, zas dla poprzedniego idola mial tylko slowa wzgardy. W roku 1970 wlaczyl sie blyskawicznie do choru apologetow Gierka, a Gomulke jal potepiac z neoficka gorliwoscia. W roku 1980 znow to samo – Gierka pod but, a dla jego nastepcow hymny pochwalne. Zaskakujace zmiany frontu, dokonywane w pore, pozwalaly wprawdzie utrzymac posade, lecz politycznej kariery nie zrobil. Niespelnione ambicje jak robak toczyly jego jestestwo i w miare uplywu czasu garbil sie, siwial, na twarz wpelzaly zmarszczki, zapewne sypiac nie mogl w obawie, by nie wypasc z gry, on, wszechpotezny – w swoim mniemaniu -dyktator opinii publicznej. Scislej rzecz biorac – czesci tej opinii, a jeszcze bardziej rzecz precyzujac, warszawskiego odlamu inteligencji, ktory zwykl uwazac sie za opiniotworczy nie dostrzegajac, ze malpuje poglady juz wypowiedziane przez suflerow.
– Centralna Komisja Kontroli uwaza, ze wy, towarzyszu Sliwa – wyjasnial przewodniczacy – dopusciliscie sie awanturnictwa politycznego, lamania dyscypliny partyjnej i czynow sprzecznych z programem PZPR. Obszerne uzasadnienie zarzutow w aktach.
– Otoz to – kontynuowal Krabus mowe oskarzycielska. – Czymze bowiem jesli nie awanturnictwem jest okupowanie plebani…
– Zakrystii, redaktorze.
– …zakrystii, co tak szerokim echem1 odbilo sie w zagranicznych srodkach przekazu? Komu to mialo sluzyc? Wrogom Polski, ktorzy skwapliwie wykorzystali incydent do zaostrzenia atakow na wladze ludowa.
– A okupowanie szkoly przez wojujacych klerykalow nie jest awanturnictwem? Zajmowanie gmachow panstwowych przez „Solidarnosc' nie jest awanturnictwem? Paralizowanie gospodarki strajkami nie jest awanturnictwem?
– Prosze mi nie przerywac! – zapienil sie oskarzyciel. – Warn damy glos na koncu. Chcieliscie zaognic sytuacje w kraju? Tak. Storpedowac pojednawcze wysilki wladz? Tak. Dzialaliscie bez porozumienia z instancjami? Tak. Czy to nie wy na szkoleniu stwierdziliscie publicznie, ze – cytuje – tylko siasc i plakac, zesmy do wladz wybrali ludzi bez jaj i z wodoglowiem? Wniosek nasuwa sie jeden: czlowiek do takiego stopnia nieodpowiedzialny nie moze byc czlonkiem partii. Prosze towarzyszy, musimy sobie uswiadomic, ze lewacy stanowia istotne zagrozenie dla linii reform, wypracowanych przez kierownictwo.
– Sluchamy was, towarzyszu Sliwa – rzekl przewodniczacy, gdy redaktor usiadl i zaczal sapac nad swoimi notatkami.
– Pozwole sobie zauwazyc, ze towarzysz Krabus powoluje sie na program, ktory nie istnieje; stary stracil aktualnosc, nowy zostanie dopiero uchwalony na Zjezdzie. Powoluje sie na wypracowana przez kierownictwo linie, choc trudno ja dostrzec. Chyba, ze za owa linie uznamy lancuch niekonsekwencji i kapitulanctwa, namotany przez ostatni rok. Nazywa mnie lewakiem, a – jesli wolno spytac – jestem czlonkiem wloskich Czerwonych Brygad, niemieckiej Frakcji Czerwonej Armii, latynoskiego Sendere Luminoso? Podkladalem bomby, dokonywalem zamachow terrorystycznych? Na czym wiec to moje lewactwo polega? Co wspolnego z partyjna ocena ma obrzuca nie epitetami czlowieka, ktory usiluje wyrazac poglady inne niz towarzysz Krabus i jego przyjaciele?
– Nie chodzi o moje poglady, tylko o stanowisko partii.
– Co w waszym rozumieniu jest rownoznaczne. A przeciez wlasnie wasza publicystyka patronuje rozbijackim strukturom, glosi pochwale kapitalizmu i, zeby bylo smieszniej, rehabilituje dogmatykow z lat piecdziesiatych, ktorzy za swe zbrodnie powinni gnic w wiezieniu.
– To jest demagogia! – oburzyl sie redaktor, rzucajac dlugopisem o stol.
– Takie sa fakty. Siedzicie okrakiem na barykadzie, zerkacie w prawo, a wierzgacie w lewo: oto istota rzeczy.
– Nie pozwole siebie obrazac!
– Przepraszam, powinienem docenic subtelnosc charakteru mego oskarzyciela. Jego zdumiewajaca troske, by nie narazic sie zachodnim kolegom po piorze. Nie wazna spoleczna istota konfliktow w kraju, wazne natomiast, co o nich mowia za granica. Z taka busola mozna tylko polski okret wprowadzic na mielizne albo roztrzaskac o skaly.
– Skonczyliscie?
– Jedno zdanie. Poniewaz zjazd wybierze wladze, rowniez nowy sklad Centralnej Komisji Kontroli, proponuje, by moja sprawe odlozyc.
– Jestem przeciw! – stwierdzil stanowczo Krabus.
– Czyzby redaktor obawial sie, ze przepadnie w glosowaniu?
Pytanie zawislo w prozni. Sliwa z kata dobyl swoj rekwizyt, rozpakowal. Ulomek drzwi prezentowal sie okazale, zwlaszcza napis „Smierc komunie'; powialo spalenizna.
– Prezent dla towarzysza delegata -wyjasnil – niech sobie postawi na biurku. Bedzie przypominal wizyte w naszym miasteczku i pewnego lewaka, ktorego dzis w nocy omal nie sfajczono zywcem wraz z rodzina.