drzewa, ktore widzial niegdys w pelnym rozkwicie.

Sciezka zakrecila za wzgorzem, a Vickers zatrzymal sie i popatrzyl na stojacy przed nim dom. Poczul, jak kolana uginaja sie pod nim, wiec szybko odwrocil wzrok. Po chwili spojrzal jeszcze raz, upewniajac sie, ze to co widzi, nie jest jedynie tworem jego wyobrazni.

Dom jednak stal naprawde.

Ruszyl wiec sciezka zrazu powoli, potem biegiem. W koncu jednak zwolnil do szybkiego marszu. Po chwili znowu zaczal biec i wtedy nie mogl sie juz powstrzymac.

Dotarl do wzgorza, na ktorym stal dom, i zwolnil starajac sie uspokoic. Pomyslal, jak zalosny musi przedstawiac soba widok, z wielotygodniowym zarostem na twarzy, w podartym i poszarpanym ubraniu, pokryty, gruba warstwa brudu, z rozpadajacymi sie butami przywiazanymi do stop kawalkami materialu oddartymi z nogawek spodni, ktore teraz nie zaslanialy juz brudnych, wychudlych kolan.

Doszedl do bialego plotu, ktory okalal dom, i zatrzymal sie przed brama przygladajac sie budynkowi. Wygladal dokladnie tak samo, jak go pamietal, schludny, dobrze utrzymany, z pieknie przystrzyzonym trawnikiem i kepami kwiatow, ze swiezo pomalowanymi drewnianymi czesciami oraz wyblakla cegla, swiadczaca o latach dzialania slonca, wiatru i deszczu.

— Kathleen — rzekl na glos, ledwo wypowiadajac slowa, gdyz jego usta byly wyschniete i szorstkie. — Wrocilem.

Zastanawial sie, jak tez dziewczyna moze wygladac po tylu latach. Przypomnial sobie, ze nie powinien oczekiwac, iz ujrzy te sama nastolatke, ale dojrzala kobiete w jego wieku.

Kathleen zobaczy go stojacego przy bramie i nawet mimo brody, podartego ubrania i tygodni wedrowki rozpozna go. Otworzy drzwi i wyjdzie, aby go powitac.

Drzwi sie uchylily, ale poniewaz Vickers stal pod slonce, nie mogl dojrzec postaci, dopoki nie wyszla ona na ganek.

— Kathleen — powiedzial. Ale to nie byla Kathleen.

Byl to ktos, kogo nigdy wczesniej nie widzial. Mezczyzna, ktory nie mial na sobie prawie nic i blyszczal w sloncu, idac w kierunku Vickersa. W koncu zatrzymal sie i rzekl:

— Sir, czym moge panu sluzyc?

33

Bylo cos dziwnego w blasku bijacym od tego mezczyzny, w sposobie, w jaki sie poruszal i mowil. Cos tu nie pasowalo. Po pierwsze, nie mial wlosow. Jego glowa byla absolutnie lysa, a i na klatce piersiowej nie mozna bylo dostrzec ani jednego wloska. Takze jego oczy byly dziwne. Swiecily podobnie jak reszta ciala. Poza tym wygladalo na to, ze mezczyzna nie ma ust.

— Jestem robotem, sir — rzekl swiecacy mezczyzna widzac zdumienie Vickersa.

— Och — odparl Vickers. — Nazywam sie Hezekiah.

— Jak sie masz, Hezekiah? — spytal grzecznie Vickers, nie wiedzac, jak sie zwracac do robota.

— Dziekuje, dobrze — odparl Hezekiah. — Zawsze mam sie dobrze. Nie moge sie przeciez zepsuc. Ale dziekuje za zainteresowanie, sir.

— Mialem nadzieje, ze kogos tu spotkam — zaczal Vickers. — Panne Kathleen Preston. Czy jest moze przypadkiem w domu?

Przyjrzal sie oczom robota, ale dojrzal w nich tylko pustke.

— Nie zechcialby pan wejsc i poczekac, sir? — spytal robot.

Hezekiah otworzyl brame i przepuscil Vickersa, ktory wszedl na zuzyta ceglana droge prowadzaca ku domowi. Cegly, z ktorych zbudowano dom, pod wplywem slonca, wiatru i deszczow szlachetnie wyblakly. Cala posiadlosc byla wspaniale utrzymana. Okna swiecily czystoscia po niedawnym umyciu, starannie pomalowane, wraz z obrzezami, okiennice byly otworzone, a trawa wygladala tak, jakby nie tylko ja przystrzyzono, ale wrecz uczesano. Na schludnych, wielobarwnych klombach nie bylo widac ani jednego chwastu, a lsniace od bialej farby paliki ogrodzenia niczym drewniani zolnierze otaczaly dom i ogrod.

Obeszli dom, a robot wszedl po schodkach na maly ganek wejscia znajdujacego sie z boku domu, otworzyl drzwi i zaprosil Vickersa do srodka.

— Na prawo, sir — rzekl Hezekiah. — Prosze usiasc i poczekac. Jesli bedzie pan mial jakies zyczenie, na stoliku znajduje sie dzwonek.

— Dziekuje — odparl Vickers.

Pomieszczenie bylo dosc duze jak na poczekalnie. Zostalo pieknie wytapetowane i mialo zgrabny marmurowy kominek z lustrem nad paleniskiem. Pokoj wygladal dosc oficjalnie, jakby w domu tym czesto odbywaly sie wazne spotkania.

Vickers usiadl i czekal.

Czego wlasciwie sie spodziewal? Ze Kathleen wybiegnie mu na spotkanie, szczesliwa po calych dwudziestu latach bez zadnej wiadomosci od niego? Potrzasnal glowa. Za bardzo dal sie zaslepic wlasnym marzeniom. A marzenia takie niestety rzadko sie spelniaja. Zreszta, logicznie rzecz biorac, nic w tym dziwnego.

Ale byly jeszcze inne wydarzenia, ktore z logicznego punktu widzenia nie powinny miec miejsca, a mimo to dzialy sie naprawde. Nie bylo przeciez zadnej logiki w tym, ze odnajdzie ten dom w innym swiecie, a mimo to odnalazl go i siedzial teraz pod jego dachem i czekal. Nie bylo logiki w tym, ze znajdzie baka, o ktorym dawno zapomnial, ani w tym, ze przypomni sobie, co powinien z nim zrobic. A mimo to odszukal go, zrobil to, co powinien zrobic i znalazl sie tutaj.

Siedzial w ciszy i wsluchiwal sie w odglosy domu.

Z pokoju obok dobiegaly czyjes glosy. Zauwazyl, ze drzwi byly lekko uchylone.

Poza tym panowala zupelna cisza.

Wstal krzesla i powoli podszedl do okna, a potem wrocil do kominka.

Kto byl w pokoju obok? Dlaczego polecono mu czekac? Kogo tam ujrzy i co mu tamci powiedza?

Wolnym krokiem przemierzyl pokoj dookola. Stanal przy drzwiach i opierajac sie plecami o sciane wstrzymal oddech, zeby cos uslyszec.

W pomruku glosow mogl teraz odroznic poszczegolne slowa.

— …bedzie dla niego szokiem. Gleboki, dudniacy glos odpowiedzial:

— To zawsze jest szokiem. Nic na to nie poradzisz. Niezaleznie od tego, w jaki sposob naswietlisz sytuacje, zawsze bedzie ponizajaca.

Spokojny, cedzacy slowa glos odparl:

— Co za pech, ze musimy pracowac w ten sposob. Szkoda, ze nie mozemy pozwolic im odejsc w przynaleznych im cialach.

Ten sam glos co na poczatku, oficjalny, skrupulatny, rzekl:

— Wiekszosc androidow przyjmuje to spokojnie. Nawet wiedzac, co to oznacza. Tlumaczymy im to. Poza tym jeden z trzech zawsze moze funkcjonowac w swoim dotychczasowym ciele.

— Obawiam sie — zaczal dudniacy glos — ze z Vickersem zaczelismy odrobine za wczesnie.

— Flanders twierdzil, ze nadeszla juz wlasciwa pora. Mowi, ze Vickers jest jedynym, ktory moze uporac sie z Crawfordem.

W tym miejscu do dyskusji wlaczyl sie glos Flandersa:

— Jestem pewien, ze moze. Pozno zaczal, ale szybko posuwal sie naprzod. A nie bylo mu latwo. Najpierw pluskwa z podsluchem tak sie rozbestwila, ze ja zlapal. To dalo mu do myslenia. Potem zorganizowalismy lincz. Nastepnie znalazl baka, ktorego zostawilismy, i zaczal kojarzyc fakty. Jesli damy mu jeszcze jeden albo dwa elementy tej ukladanki…

— A co z ta dziewczyna, Flanders? Z ta… jak ona miala na imie?

— Ann Carter — podpowiedzial Flanders. — Tez dalismy jej nieco do myslenia, ale nie tak mocno jak Vickersowi.

— Jak oni to zniosa? — spytal cedzacy slowa glos — kiedy dowiedza sie, ze sa androidami?

Vickers cicho odsunal sie od drzwi, trzymajac sie sciany rekoma, jakby bladzil po omacku w pokoju zagraconym meblami.

Вы читаете Pierscien wokol Slonca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату