Doszedl do drzwi prowadzacych na korytarz, chwycil sie futryny i przytrzymal.
Wykorzystali mnie, pomyslal.
Nie jest nawet czlowiekiem.
— Niech cie wszyscy diabli, Flanders.
Nie tylko on, ale i Ann. Nie sa mutantami, nie sa zadnymi wyzszymi istotami ani nawet ludzmi. Sa androidami!
Musze stad wiac, pomyslal. Musial uciekac i gdzies sie ukryc. Musial znalezc miejsce, gdzie bedzie mogl sie schowac i lizac rany. Potem pozwoli umyslowi ochlonac i zastanowi sie, co ma robic dalej.
Bo z pewnoscia musi jakos zareagowac w zwiazku z wlasnie uslyszana rewelacja. Na pewno nie pozostanie bierny. W odpowiednim momencie wlaczy sie do gry.
Przeszedl korytarzem, doszedl do drzwi i otworzyl je, zeby sie przekonac, czy ktos jest na zewnatrz. Ogrod byl pusty. W polu widzenia nie dostrzegl nikogo.
Wyszedl i cicho zamknal za soba drzwi. Zeskoczyl z malutkiego ganku i ruszyl biegiem. Nie zatrzymujac sie przeskoczyl plot i biegl dalej bez wytchnienia.
Nie obejrzal sie za siebie, dopoki nie dopadl najblizszej kepy drzew. Dom, zbudowany na szczycie wzgorza, majestatycznie pelnil straz nad dolina.
34
A wiec jest androidem, sztucznym czlowiekiem, cialem zbudowanym z garsci substancji chemicznych, uksztaltowanym przez ludzki umysl i technologie, ale umysl i technologie mutanta, gdyz zwykly, normalny czlowiek, ktory stapal po matce Ziemi, tej oryginalnej Ziemi, nie posiadal umiejetnosci konstruowania androidow. To wlasnie mutanty, i tylko one, potrafily stworzyc sztucznego czlowieka tak umiejetnie i zmyslnie, ze nawet on sam nie domyslal sie tego. Stworzyly tez sztuczna kobiete, Ann Carter.
Mutanci potrafili konstruowac androidy, roboty, wieczne samochody, nie tepiace sie maszynki do golenia i wiele innych przedmiotow, a wszystkie mialy sluzyc zniszczeniu gospodarki rasy ludzkiej, z ktorej sie przeciez wywodzili ich tworcy. Zsyntetyzowali weglowodany w postaci pozywienia, i bialka, ktore stanowily budulec cial stworzonych przez nich androidow. Wiedzieli, jak podrozowac z jednej Ziemi na druga, poprzez wszystkie Ziemie, napotykane w korytarzu czasu. Tyle o nich wiedzial. Nie mial jednak pojecia, jakie inne umiejetnosci posiadaja. Nie wiedzial tez, o czym marza ani co planuja.
„Jestes mutantem”, powiedzial Crawford. „Nie do konca rozwinietym mutantem. Jestes jednym z nich.” Poniewaz Crawford dysponowal inteligentna maszyna, ktora potrafila przeniknac do czyjegos umyslu i stwierdzic, co znajduje sie wewnatrz. Jednakze przy ostatniej analizie okazalo sie, ze maszyna do niczego sie nie nadaje, bo nie potrafi nawet odroznic prawdziwego czlowieka od podrobki.
Nie jest mutantem, ale chlopcem na posylki mutantow. Nie jest nawet czlowiekiem, a tylko jego sztuczna kopia.
Zastanawial sie, ilu jeszcze istnieje takich jak on. Ile androidow jego typu znajduje sie na Ziemi wykonujac przydzielone im przez mutantow zadania. Ilu takich jak on wysledzili i pilnowali ludzie Crawforda, nie podejrzewajac nawet, ze nie maja na oku mutanta, ale maszyne wykonana przez mutantow. Na tym wlasnie polegala prawdziwa roznica pomiedzy normalnym czlowiekiem a mutantem. Normalny czlowiek mogl wziac kukle wyprodukowana przez mutantow za prawdziwego mutanta.
Mutanci stworzyli go i wypuscili, pozwalajac mu wiesc swobodne zycie. Stworzyli rowniez mechanizm szpiegowski, by moc go stale obserwowac, mala mechaniczna mysz, ktora mozna bylo zniszczyc za pomoca przycisku do papierow.
A kiedy nadeszla odpowiednia pora, zaczeli dawac mu sygnaly. Ale po co? Podburzyli sasiadow z jego miasteczka i dali mu szanse ucieczki przed linczem, nakazali mu odnalezc zabawke z okresu dziecinstwa i czekali na to, czy zabawka nie wzbudzi odpowiednich skojarzen. Upewnili sie, ze pojedzie wiecznym samochodem, mimo iz wiedzieli, ze w ten sposob naraza sie na ogromne niebezpieczenstwo.
A co teraz?
Co dzieje sie z androidami, kiedy juz wykonuja zadanie, jakie im wyznaczono?
Powiedzial Crawfordowi, ze jesli bedzie wiedzial, co sie swieci, wowczas z nim porozmawia. A teraz posiadal juz wystarczajaco duzo informacji, ktorymi Crawford bez watpienia bylby zainteresowany.
Czul tez, ze cos w jego mozgu usilnie domaga sie wydostania na swiatlo dzienne, cos bardzo waznego, cos, czego nie potrafi sobie przypomniec.
Szedl przez las, w ktorym rosly ogromne drzewa, pod stopami czul gruba warstwe podsciolki i lisci, widzial mech i czul zapach kwiatow. Otaczajaca go cisza napelniala serce spokojem i poczuciem bezpieczenstwa.
Musi odnalezc Ann Carter. Musi powiedziec jej, co sie dzieje i razem moze beda w stanie znalezc jakies wyjscie z tej sytuacji.
Zatrzymal sie przy wielkim debie i popatrzyl w gore na jego korone. Staral sie zebrac mysli, przegonic ze swego umyslu caly chaos, aby odzyskac swiezosc spojrzenia.
Przede wszystkim musi zrobic dwie rzeczy.
Dostac sie z powrotem na Matke Ziemie.
Odnalezc Ann Carter.
35
Vickers nie zauwazyl mezczyzny, dopoki ten do niego nie przemowil.
— Dzien dobry, nieznajomy — odezwal sie czyjs glos, a Vickers obrocil sie w miejscu. Pare metrow za nim stal mezczyzna, wysoki, poteznie zbudowany, silny, ubrany jak robotnik na farmie albo w fabryce, ale mial czapke z daszkiem na glowie ozdobiona wielkim piorem.
Pomimo dosc zwyczajnego ubrania w czlowieku tym nie dostrzegalo sie zadnych cech robotnika, a raczej wesolosc, ktora przypominala Vickersowi kogos, o kim gdzies czytal, ale zupelnie nie mogl sobie przypomniec kogo.
Z ramienia mezczyzny zwisal kolczan wypelniony strzalami, a w reku spoczywal luk. U paska zawieszone byly dwa kroliki, ktorych krew kapala na nogawke spodni.
— Dzien dobry — odpowiedzial Vickers krotko.
Nie spodobalo mu sie, ze nagle za jego plecami wyrasta jakis obcy mezczyzna.
— Jest pan jednym z nich — rzekl mezczyzna.
— Jak to?
Mezczyzna usmiechnal sie wesolo.
— Od czasu do czasu natykamy sie na was — ciagnal. Jest pan jednym z tych, ktorzy przedostali sie tutaj i nie wiedza, gdzie teraz wlasciwie sa. Czesto zastanawialem sie, co sie z wami dzialo, zanim sie tu osiedlilismy, i co sie z wami dzieje, kiedy przebedziecie dluga droge z innej osady.
— Nie mam pojecia, o czym pan mowi.
— Nie ma pan takze pojecia, gdzie naprawde sie w tej chwili znajduje — dodal mezczyzna.
— Mam na ten temat swoja teorie — odparl Vickers. — To druga Ziemia.
Mezczyzna zachichotal.
— Prawie sie panu udalo. W kazdym razie jest pan lepszy niz inni. Tamci ciskaja sie i nie wierza, kiedy im mowimy, ze to Ziemia Numer Dwa.
— To milo — stwierdzil Vickers. — Ziemia Numer Dwa, tak? A co z Numerem Trzy?
— Czeka na moment, kiedy jej bedziemy potrzebowac. Nieskonczenie wiele swiatow czeka tylko na nasze skinienie. Mozemy kontynuowac odkrycia pokolenie za pokoleniem. Nowa Ziemia dla kazdego nowego pokolenia. Ale mowia, ze nie bedziemy ich tak szybko potrzebowac.
— Mowia — zdziwil sie Vickers. — Kto mowi?
— Mutanci — odparl mezczyzna. — Miejscowi zyja w Duzym Domu. Nie widzial pan Duzego Domu?