— Jeszcze nie — odpowiedzial Andrews. — Mutanci daja nam wszystko, czego nam trzeba. My musimy tylko pracowac w polu i sadzic zywnosc. Nazywaja to… zaraz, niech sobie przypomne… jak to sie mowi… a tak, nazywaja to etapem pastoralno-feudalnym. Slyszales kiedys o czyms takim?

— Ale musza przeciez miec fabryki — nalegal Vickers, nie zwracajac uwagi na pytanie. — Tam gdzie produkuja maszynki do golenia i inne rzeczy. Potrzebuja chyba ludzi do pracy?

— Uzywaja robotow. Ostatnio rozpoczeli produkcje samochodu, ktory nigdy sie nie zuzywa. Tu niedaleko jest fabryka. Ale cala robote odwalaja maszyny. Wiesz, roboty.

Vickers skinal glowa.

— No dobrze, a co z tubylcami?

— Tubylcami?

— Tak. Ludzmi z tej Ziemi. Chyba sa jacys?

— Nie ma — odparl Andrews.

— Ale przeciez wszystko wyglada tu jak na starej Ziemi, drzewa, rzeki, zwierzeta…

— Nie ma zadnych tubylcow — powtorzyl z uporem Andrews. — Ani Indian, ani zadnych innych.

A wiec na tym polegala roznica pomiedzy ta Ziemia a Ziemia matka. Malutka roznica, ktora tworzyla zupelnie nowy swiat. Gdzies daleko, w przeszlosci zaistniala blokada, ktora nie pozwolila na rozwoj czlowieka. Nie zablysla iskierka intelektu. Nikt nie rozniecal tu ognia krzesiwem, nie uzywal kamienia jako broni. W mozgach zyjacych tu istot nie pojawila sie zaduma, ktora pozniej moglaby przerodzic sie w piosenke, rysunek, akapit dobrej prozy lub piekny wiersz…

— Juz prawie jestesmy na miejscu — zakomunikowal Andrews.

Przeskoczyli plot otaczajacy pole kukurydzy i przez pastwisko ruszyli w kierunku domu.

Nagle rozlegl sie okrzyk radosci i pol tuzina dzieci zbieglo ze wzgorza. Za nimi uganial sie tuzin szczekajacych psow. W drzwiach domu zbudowanego z okorowanych bali drewnianych pojawila sie kobieta i spojrzala w ich kierunku zaslaniajac oczy dlonia przed sloncem. Pomachala, a Andrews rowniez odpowiedzial jej machnieciem dloni. W tym momencie otoczyla ich rozbrykana halastra.

36

Lezal w lozku, na strychu ponad kuchnia i wsluchiwal sie w wiatr tupiacy bosymi nogami po dachu tuz nad jego glowa. Obrocil sie i zaglebil glowe w wypchana gesim puchem poduszke, a znajdujacy sie pod nim materac ze slomy kukurydzianej zachrzescil w ciemnosci.

Wykapal sie pod prysznicem znajdujacym sie za domem, uzywajac wody podgrzanej w garnku nad ogniskiem. Namydlal cale cialo, a w tym samym czasie Andrews siedzial na pobliskim pniaku i rozmawial z nim. Dzieci bawily sie w ogrodku, a psy mysliwskie wygrzewaly sie na sloncu ogonami odganiajac natretne muchy.

Zjadl dwa pelne posilki. Po wielu dniach, w czasie ktorych zywil sie niedosmazonymi rybami i na wpol zgnilym jeleniem, zapomnial juz, ze jedzenie moze byc tak smaczne. Dostal chleb kukurydziany, miske kaszy, mlodego krolika usmazonego w brytfannie z puree z mlodych ziemniakow i salatka, do ktorej warzywa zebraly dzieci. Na kolacje zjadl swieze jaja, dopiero co wyciagniete spod kur.

Po tym jak Andrews posadzil go na pniu i obcial mu nozyczkami zbyt dlugi zarost, ogolil sie, a dzieci z ciekawoscia przygladaly sie jego poczynaniom.

Potem razem z Andrewsem zasiedli na schodach i rozmawiali. Slonce zaszlo i Andrews powiedzial, ze zna takie miejsce, ktore az sie prosi, by wybudowac na nim dom. Schowane za wzgorzem, ze strumieniem plynacym w poblizu i ziemia nad zatoczka, ktora mozna by obsiac. W okolicy pelno bylo drzew na budowe domu. Wielkich, strzelistych drzew, ktore on, Andrews, pomoglby mu sciac. Kiedy zebraliby juz bale drewniane, zwolaloby sie sasiadow, ktorzy pomogliby w stawianiu domu. Jake przynioslby smazona kukurydze, Ben skrzypki i po postawieniu domu zorganizowaliby oblewanie. Gdyby potrzebowali pomocy, wystarczylo tylko wyslac wiadomosc do Duzego Domu, a mutanci z pewnoscia przyslaliby gromade robotow. To jednak prawdopodobnie nie byloby konieczne. Sasiedzi byli bardzo uczynni i zawsze gotowi do pomocy. Cieszyli sie rowniez, kiedy sprowadzala sie kolejna rodzina.

Kiedy dom zostanie zbudowany, ciagnal Andrews, Vickers moglby rzucic okiem na corki Simmonsa, chociaz wlasciwie nie bylo to konieczne, bo kazda z nich wygladala jak marzenie. Tu Andrews dal Vickersowi kuksanca w zebra i zasmial sie glosno. Jean, zona Andrewsa, ktora wyszla wlasnie, zeby sie do nich przylaczyc, usmiechnela sie niesmialo i odwrocila, zeby popatrzec na dzieci bawiace sie w ogrodzie.

Po kolacji Andrews z duma pokazal mu ksiazki stojace na polce w pokoju goscinnym i powiedzial, ze je czyta. Nigdy wczesniej czegos takiego nie robil, nawet nie przeszloby mu to przez mysl. Zreszta nie mial czasu. Patrzac na ksiazki Vickers odnalazl Homera, Shakespeare'a, Montaigne'a i Austen, Thoreau i Steinbecka.

— I ty to czytasz? — zdziwil sie Vickers.

Andrews skinal glowa.

— Czytam i bardzo mi sie niektore podobaja. Czasami trudno jest mi przebrnac przez ktoras, ale nie podaje sie. Jean najbardziej lubi Austen.

— Zycie tutaj jest bardzo przyjemne — twierdzil Andrews. Lepszego zycia nie zaznali nigdy wczesniej. Jean usmiechnela sie zgadzajac ze slowami meza, a dzieci rozpoczely dyskusje, czy psy powinny spac w domu czy na dworze.

Tutejsze zycie rzeczywiscie jest mile, zgodzil sie w myslach Vickers. Oto spotkal pierwszych amerykanskich pionierow, wyidealizowanych, takich, jakich mozna bylo spotkac tylko w ksiazkach. W odroznieniu jednak od ksiazek nie bylo tu sladu strachu i ciezkiej pracy. Byl to „ojcowski” feudalizm z Duzym Domem na wzgorzu podobnym zamkowi, z ktorego spogladano w dol na szczesliwych ludzi zyjacych z pracy na roli. Byl tu czas na odpoczynek i mobilizacje sil. Panowal spokoj. Nie prowadzono wojen, nie bylo podatkow.

Byli tutaj na etapie… jak okreslil to Andrews?… pastoralno-feudalnym. A jaki etap nadejdzie po nim? Etap pastoralno-feudalny dla odpoczynku i zastanowienia, uporzadkowania mysli, umocnienia wiezi miedzy czlowiekiem a Ziemia. Etap, w trakcie ktorego przygotowywano rozwoj kultury, lepszej od tej, jaka zostawili za soba.

Byla to jedna z wielu Ziem. Jak wiele ich jeszcze czeka w ukryciu? Setki? Miliony? Ziemia za Ziemia, wszystkie oczekujace na swych pionierow.

Zastanowil sie nad tym i wydawalo mu sie nawet, ze potrafi zgadnac, jaki plan szykuja mutanci. Byl prosty i brutalny, ale z pewnoscia mogl wypalic.

To Ziemia okazala sie niewypalem. Gdzies, na dlugiej drodze ewolucji prowadzacej od malpy do czlowieka poszli w zlym kierunku i od tej pory spotykaly ich same nieszczescia. W ludziach byla inteligencja, dobro i rozliczne talenty, ale zuzytkowali swoja inteligencje i talenty na rozwijanie nienawisci i arogancje, a ich dobro leglo pod gruzami egoizmu.

Byli dobrymi ludzmi i z pewnoscia zaslugiwali na ocalenie, tak jak pijak czy kryminalista zasluguje na rehabilitacje. Ale zeby ich ocalic, nalezalo wyciagnac ich ze srodowiska, w jakim sie znajdowali, ze slumsow ludzkiej mysli i czynow. Nie bylo innego sposobu, zeby mogli wylamac sie ze starych obyczajow, obyczajow przekazywanych z pokolenia na pokolenie, bazujacych na nienawisci, chciwosci i zabijaniu.

Aby to uczynic, nalezalo zniszczyc swiat, w ktorym zyli, i stworzyc plan prowadzacy do ustanowienia lepszego swiata. Przede wszystkim jednak nalezalo zaplanowac wszystko od poczatku do konca.

Najpierw trzeba bylo zrujnowac system ekonomiczny, na ktorym zbudowana zostala stara Ziemia. Dokonac tego mozna bylo z pomoca wiecznych samochodow i nie tepiacych sie maszynek do golenia oraz syntetycznych weglowodanow, ktore stanowily pozywienie dla glodnych. Nalezalo zniszczyc przemysl poprzez produkcje towarow, ktorych przemysl ten nie potrafil wyprodukowac, co stwarzalo sytuacje, w ktorej stawal sie on przestarzaly i nikomu niepotrzebny. Kiedy do pewnego stopnia zniszczylo sie przemysl, niemozliwe juz bylo prowadzenie wojen, a to oznaczalo polowe sukcesu. W tym momencie jednak ludzie pozbawieni zostali pracy, a wiec karmiono ich weglowodanami i starano sie ich przeniesc na inne Ziemie. Gdyby nie znaleziono wystarczajaco duzo miejsca na Ziemi Numer Dwa, wyslano by czesc z nich na Ziemie Numer Trzy i byc moze Numer Cztery, zeby nie doprowadzic do przeludnienia i zeby kazdy mial wystarczajaco duzo miejsca dla siebie. Na nowych Ziemiach wszystko zaczynalo sie od poczatku, mozna bylo naprawic bledy i uniknac niebezpieczenstw, ktore w czasie wielu wiekow skapaly stara Ziemie we krwi.

Na nowych Ziemiach mozna bylo zbudowac dowolna kulture. Mozna bylo nawet nieco poeksperymentowac,

Вы читаете Pierscien wokol Slonca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату