Ale mniejsza o spekulacje. Najwazniejsza teraz rzecza bylo co on, Jay Vickers, zamierza uczynic w zaistnialej sytuacji.
Zanim cokolwiek zrobi, bedzie musial wiecej sie dowiedziec o tym, co tu sie naprawde dzieje. Bedzie musial poznac wiecej faktow. Potrzebowal informacji, a nie mogl jej otrzymac tutaj, lezac na materacu ze slomy kukurydzianej na poddaszu domu pionierow.
Istnialo tylko jedno miejsce, gdzie mogl zaczerpnac wiedzy.
Zsunal sie bezszelestnie z lozka i w ciemnosci zaczal szukac swojego obszarpanego ubrania.
37
Dom spowijala ciemnosc. Cala okolica spala zalana swiatlem ksiezyca, a wysokie cienie drzew padaly na ogrod. Vickers stal w cieniu tuz przed brama i przygladal sie jej przypominajac sobie, jak wygladala poprzednim razem, kiedy jeszcze prowadzila do niej droga. Teraz drogi nie bylo. Przypomnial sobie, jak swiatlo ksiezyca padalo na snieznobiale kolumny, ktore stawaly sie wtedy naprawde piekne. Pamietal slowa, ktore wypowiedzieli spogladajac na ksiezyc.
Ale to bylo dawno temu. Tamte czasy juz nie wroca. Pozostala tylko gorycz wynikajaca ze swiadomosci, ze nie jest czlowiekiem, a tylko nedzna imitacja.
Otworzyl brame i wszedl po schodach prowadzacych na ganek. Tutaj jego kroki odbijaly sie tak glosnym echem w ciszy nocy, ze byl pewien, iz mieszkancy domu go uslysza.
Znalazl dzwonek. Przycisnal go kciukiem i stal czekajac tak jak niegdys. Jednak tym razem to nie Kathleen miala podejsc do drzwi, by go przywitac.
W centralnym holu ktos wlaczyl swiatlo. Przez szybe dojrzal sylwetke zblizajacego sie czlowieka. Drzwi otworzyly sie. Vickers wszedl do srodka, a polyskujacy robot poklonil mu sie nieco sztywno i rzekl:
— Dobry wieczor, sir.
— Hezekiah, jak sadze? — spytal Vickers.
— Tak jest, sir — potwierdzil robot. — Spotkalismy sie dzis rano.
— Wyszedlem na spacer.
— W takim razie byc moze teraz bede mogl pokazac panu pokoj.
Robot odwrocil sie i zaczal wchodzic po kretych schodach. Vickers ruszyl w slad za nim.
— Piekna noc, sir, nieprawdaz? — zagail robot.
— Rzeczywiscie.
— Czy jadl juz pan kolacje, sir?
— Tak, dziekuje.
— Moglbym przyniesc panu cos na przekaske, na wypadek gdyby byl pan glodny — zaproponowal robot. — O ile pamietam, zostal kawalek kurczaka.
— Nie — odparl Vickers. — Ale jeszcze raz dziekuje.
Hezekiah otworzyl drzwi i zapalil swiatlo. Nastepnie przesunal sie w bok, wpuszczajac Vickersa do srodka.
— Moze mialby pan ochote na szklaneczke whisky przed snem?
— Niezla mysl. Jesli mozna, to poprosilbym o szkocka.
— Za chwilke, sir. Pidzame znajdzie pan w trzeciej szufladzie od gory. Moze byc nieco za duza, ale chyba powinna sie nadac.
Znalazl pidzame, ktora wygladala na calkiem nowa. Byla rzeczywiscie za duza, ale i tak wolal to niz nic.
Pokoj byl ladny. Stalo w nim duze lozko pokryte biala, haftowana narzuta. Biale zaslony w oknach lopotaly na nocnym wietrze.
Usiadl w fotelu czekajac na Hezekiasza z drinkiem. Po raz pierwszy od wielu dni uswiadomil sobie, jak bardzo jest zmeczony. Wypije drinka, wskoczy do lozka, a kiedy nadejdzie swit, zbiegnie po schodach w poszukiwaniu ostatecznego rozwiazania zagadki.
Drzwi otworzyly sie.
Nie pojawil sie w nich jednak Hezekiah, lecz Horton Flanders w karmazynowym szlafroku sciagnietym mocno przy szyi i kapciach na stopach, ktore przy kazdym kroku glosno plaskaly o podloge.
Flanders przeszedl przez pokoj i usiadl w fotelu. Spojrzal na Vickersa z polusmieszkiem na twarzy.
— Wiec wrociles — zaczal.
— Przyszedlem, zeby posluchac twoich wyjasnien — odparl Vickers. — Mozesz juz zaczynac.
— No coz, oczywiscie — zgodzil sie Flanders. — Po to wlasnie wstalem. Jak tylko Hezekiah zakomunikowal mi, ze przyszedles. Wiedzialem, ze bedziesz chcial porozmawiac.
— Nie chce porozmawiac. To ty masz mowic.
— Ach tak, oczywiscie. To ja bede mowic.
— I nie o zasobach wiedzy ukrytych w gwiazdach, o ktorych tak pieknie potrafisz opowiadac, ale o bardziej praktycznych i raczej doczesnych rzeczach.
— Na przyklad?
— Na przyklad dlaczego jestem androidem i dlaczego Ann Carter jest androidem. I czy kiedykolwiek istniala osoba o nazwisku Kathleen Preston, czy tez moze jest to tylko informacja wszczepiona w moj mozg. A jesli kiedykolwiek istniala osoba o nazwisku Kathleen Preston, to gdzie jest teraz? Na koncu powiesz mi jeszcze, gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla mnie i co zamierzacie zrobic?
Flanders pokiwal glowa.
— Bardzo rozsadne pytania. Niestety wybrales wlasnie te, na ktore nie moge ci udzielic wyczerpujacej odpowiedzi.
— Przyszedlem, zeby wam powiedziec, ze na naszej Ziemi ludzie poluja na mutantow i zabijaja ich. Sklepy z waszymi produktami sa niszczone i palone. Normalni ludzie zaczynaja walke. Przyszedlem was ostrzec, bo myslalem, ze tez jestem mutantem…
— Jestes mutantem, zapewniam cie, Vickers. Bardzo szczegolnym rodzajem mutanta.
— Mutantem androidem.
— Ciezko sie z toba rozmawia — odrzekl Flanders. Pozwalasz, aby twoje rozgoryczenie…
— Oczywiscie, ze jestem rozgoryczony — nie dal mu skonczyc Vickers. — A kto by nie byl? Przez czterdziesci lat uwazalem siebie za czlowieka, a teraz okazuje sie, ze nie mialem racji.
— Ty glupcze — powiedzial ze smutkiem Flanders — nawet nie masz pojecia, kim jestes.
Hezekiah zapukal do drzwi i wszedl niosac w dloniach tace. Postawil ja na stole, a Vickers zauwazyl, ze znajduja sie na niej dwie szklanki, jakis koktajl, wiaderko z lodem i karafka z alkoholem.
— A teraz — zmienil temat Flanders — pomowmy sensownie. Nie wiem dlaczego tak sie dzieje, ale wystarczy nalac czlowiekowi drinka, a ten od razu staje sie bardziej cywilizowany.
Siegnal do kieszeni swego szlafroka, wyciagnal paczke papierosow i podal ja Vickersowi. Vickers wzial pudelko i wyjmujac papierosa zauwazyl, ze jego dlon trzesie sie nieco. Nie zdawal sobie nawet sprawy, jak bardzo byl zdenerwowany.
Flanders zapalil zapalniczke i podal mu ogien. Vickers zapalil.
— Dobre — zauwazyl. — Papierosy skonczyly mi sie juz czwartego dnia.
Siedzial w fotelu, palil papierosa i zastanawial sie, jak wspaniale smakuje tyton. Obserwowal przy tym Hezekiasza przygotowujacego drinki.
— Podsluchalem was tego ranka — rzekl Vickers. — Kiedy przyszedlem, Hezekiah wpuscil mnie do srodka. Czekajac na spotkanie niechcacy podsluchalem, jak ty i inni rozmawialiscie w pokoju.
— Wiem o tym — odparl Flanders.
— W takim razie jaka czesc waszej rozmowy zostala dla mnie sfabrykowana?
— Calosc — rzekl Flanders pogodnie. — Kazde slowko.
— Chcieliscie, zebym myslal, iz jestem androidem.
— Tak.
— To wy naslaliscie na mnie te mysz?