— Moj Boze! To wy spowodowaliscie ten wypadek! krzyknal w kierunku zony. — Ty i inni ludzie z Rexa! Doprowadziliscie do zderzenia. Popatrz na mnie i powiedz cos! To prawda?
— Tak, to prawda — powiedziala — ale Robinsona nie chcielismy’ zabic. Znalazl sie tam przez przypadek. Przykro mi.
— Przez caly czas wiedzialas, kim on jest.
— Tylko podejrzewalam.
— Nigdy mi o tym nie mowilas — podniecony Blaine zaczal chodzic wielkimi krokami po pokoju. — Marie, do cholery, zabilas mnie!
— Nie zrobilam tego, Tom! Przenioslam przeciez ciebie w 2110 rok, dalam ci inne cialo, ale nie zabilam!
— Zabilas mnie — powiedzial Robinson.
Spojrzala na niego z wysilkiem.
— Chyba jestem odpowiedzialna za pana smierc, choc byla ona przypadkowa. Pana cialo zmarlo pewnie w tej samej chwili, co Toma. Energia, ktora wykorzystalismy na przeniesienie psychiki Toma, najwidoczniej rowniez podzialala na pana. Potem zawladnal pan zywicielem Reilly’ego.
— Zreszta niewiele wartym w porownaniu z moim dawnym cialem.
— Z pewnoscia. Czego wiec pan chce w zamian? Wiecznosc…
— Nie chce wiecznosci. Jeszcze niczego nie przezylem na Ziemi.
— Ile miales lat w chwili wypadku? — zapytal Blaine.
— Dziewietnascie.
Blaine smutno pokiwal glowa.
— Nie czuje sie przygotowany do zycia wiecznego. Chce podrozowac, zobaczyc rozne rzeczy, dotykac je. Chce sie dowiedziec, kim jestem, na co mnie stac. Chce zyc! Czy wiecie, ze ja tak naprawde nigdy nie mialem kobiety? Za dziesiec lat, spedzonych tu na Ziemi, jestem gotow oddac cala wasza niesmiertelnosc.
Robinson sie zawahal. Chwile milczal, potem powiedzial:
— Chce ciala. Dobrego ciala, w ktorym moglbym zyc. Blaine, twoja zona zabila moje cialo.
— Chcesz moje?
— Jesli myslisz o tym powaznie.
— Zaczekajcie! — krzyknela Marie. Jej twarz ozywila sie. Wygladalo na to, ze otrzasnela sie juz z paralizu i byla gotowa do dalszej walki o zycie.
— Robinson — powiedziala — nie mozesz go prosic o cos takiego. To nie on, lecz ja jestem winna. Przykro mi. Nie chcesz kobiecego ciala? Zreszta i tak ci swojego nie dam. Co bylo — to bylo. Wynos sie stad!
Robinson zignorowal ja. Patrzyl na Blaine’a.
— Zawsze wiedzialem, ze o ciebie chodzi. Troszczylem sie o ciebie, uratowalem ci zycie.
— Tak — zgodzil sie Blaine.
— Co z tego! — krzyknela Marie. — No i uratowal twoje zycie! Ale przeciez nie stal sie jego wlascicielem! Ludzie ratuja czyjes zycie, ale nie wymagaja tak duzo. Tom, nie sluchaj go!
— Nie zamierzam cie zmuszac, Blaine. Ty zadecydujesz, a ja sie podporzadkuje. Przypomnij sobie wszystko.
Blaine spojrzal na niego prawie z czuloscia.
— Robinson, to zdarzenie kryje w sobie cos wiecej. Mam racje?
Zombie skinal glowa, nie odrywajac oczu od twarzy Blaine’a.
— Skad ty o tym wiesz?
— Poniewaz rozumiem ciebie. Przez caly ten czas moje mysli krazyly tylko wokol twojej osoby. Im dluzej sie zastanawialem, tym bardziej bylem pewien.
— Byc moze masz racje…
— O czym wy mowicie? — wtracila sie zaniepokojona Marie. — Co jeszcze moze sie w tym kryc?
— Musze troche pomyslec — powiedzial Blaine. — Prosze, Robinson, poczekaj na zewnatrz.
— Oczywiscie — odpowiedzial zombie i natychmiast wyszedl.
Blaine usiadl, schowal twarz w dloniach. Potrzebowal wszystko jeszcze raz dokladnie przemyslec, przesledzic wydarzenia z minuty na minute. Zrozumiec.
W uszach wciaz slyszal slowa wypowiedziane przez Reilly’ego:
— Jestes odpowiedzialny! Zabiles mnie swoim diabelskim, pelnym checi mordu mozgiem. Czemuz wtedy nie zginales, ty morderco!
Czy Reilly cos wiedzial?
Przypomnial sobie slowa Sammy’ego Jonesa, gdy po polowaniu powiedzial:
— Tom, jestes urodzonym zabojca.
Czyzby Sammy sie domyslal?
To byl najwazniejszy moment jego zycia: kierownica sie odblokowala, lecz on zignorowal ten fakt. Wypelnila go zadza zniszczenia, pragnienie bolu i smierci.
Wspomnienia o zdarzeniu, o ktorym zawsze chcial zapomniec, wstrzasnely nim: mogl zapobiec katastrofie, ale wolal popelnic morderstwo.
Podniosl glowe i spojrzal na zone.
— Zabilem go. To jest ta tajemnica Robinsona. Teraz ja tez ja znam.
35
Wszystko spokojnie wyjasnil Marie. W pierwszej chwili nie chciala mu uwierzyc.
— Tom, przeciez minelo juz tyle czasu! Jak mozesz byc pewny, co wtedy czules?
— Wiem. Sadze, ze nikt nie zapomina o tym, jak umieral — co wtedy czul i myslal. Ja pamietam dokladnie.
— Nie mozesz nazywac siebie morderca, przeciez to byla tylko jedna chwila.:.
— Ile potrzeba czasu, aby strzelic, wbic noz? Ulamek sekundy! Wystarczy chwila, aby stac sie morderca.
— Alez Tom, przeciez nie miales zadnego motywu!
Potrzasnal glowa.
— To prawda, nie zabilem dla zysku czy z zemsty. Dowodzi to tylko jednego — ze nie jestem tego rodzaju morderca. Jestem przecietnym czlowieczkiem, zdolnym do wszystkiego po trosze, rowniez do morderstwa. Zabilem gdyz pojawila sie taka sposobnosc. Nie grozila mi za to kara. Byc moze nie popelnilbym tego czynu, gdyby nie specjalne okolicznosci, nastroj, temperatura, skojarzenia myslowe i diabli wiedza co. Ale zrobilem to.
— Nie powinienes siebie winic! Nigdy bys nie zabil, gdyby ludzie Rexa nie stworzyli tych specyficznych warunkow.
— Tak. Ale to ja skorzystalem ze sposobnosci. I dokonalem morderstwa z zimna krwia, ot tak, dla zabawy. Mojego morderstwa.
— Niech ci bedzie… Twojego morderstwa — zgodzila sie Marie.
— Tak.
— No dobrze, wiec jestesmy mordercami — powiedziala spokojnie. — Czy nie moglbys tego po prostu przyjac do wiadomosci, zaakceptowac? Zabilismy raz, mozemy zabic ponownie.
— Nigdy wiecej.
— Przeciez on wlasciwie juz jest martwy! Starczy jedno pchniecie. Jedno uderzenie.
— Tego nie potrafie.
— A ja moge to zrobic?
— Tobie tez nie pozwole.
— Idiota! Wiec siedz i czekaj! Poczekaj miesiac i on sam sie wykonczy. Przeciez mozesz poczekac…