chlubili sie lepiej rozwinieta technika i wyzsza kultura niz tamte spolecznosci. Samolot zdecydowanie umocnil jego nadzieje na znalezienie dokladnie takiej pomocy, jaka byla mu potrzebna.
Gdy doszedl do nabrzeza, w nozdrza uderzyly go ostre zapachy suszacych sie ryb i swiezo garbowanych skor. Przystanie byly solidnymi konstrukcjami z laczonych dyblami pali Wszystkie w calosci, az do lsniacych wilgocia podpor, sprawialy wrazenie zupelnie nowych. Gorne powierzchnie platform pokryte byly ta sama substancja, z ktorej wykonano tutejsze drogi.
Zatrzymal sie, zeby obejrzec dokladniej jedna z lodzi Zeglowal w swym zyciu dostatecznie duzo, zeby na pierwszy rzut oka rozpoznac konstrukcje wystudiowana i wysoce efektywna. Kadlub byl waski, lekki i gladki, ze smuklym masztem osadzonym elegancko dokladnie w srodku ciezkosci.
Materialem, z ktorego lodz zbudowano, bylo juz mu znane, gladzone do polysku drewno.
Jezeli jednak ci ludzie posiadaja techniczne mozliwosci, pozwalajace im na budowanie takich lodzi, to dlaczego ciagle posluguja sie zaglami? Moze maja jakies religijne tabu, zabraniajace im uzywania silnikow? Prawdopodobnie jedyne maszyny znajduja sie w fabrykach, produkujacych te wszystkie wspaniale rzeczy.
Dennis bardzo chcial odnalezc taka fabryke i porozmawiac z kierujacymi nia ludzmi.
W poblizu grupa robotnikow przenosila ciezkie worki z nadrzecznego skladu do ladowni czekajacego stateczku. Kazdy z tych workow wazyl zapewne nie mniej niz czterdziesci kilogramow. Przygieci pod ich ciezarem, krepi mezczyzni o klatkach piersiowych jak beczki wlekli nogi wzdluz nabrzeza, cos przy tym mruczac.
Dennis potrzasnal glowa z niedowierzaniem. Czy to mozliwe, zeby ich religia zabraniala takze uzywania taczek?
Po zlozeniu workow w ladowni tragarze nie wracali na brzeg waska rampa, lecz wspinali sie na okreznice statku. Kazdy z nich, przy wtorze rytmicznych pomrukow towarzyszy, spiewal kilka linijek jakiejs piesni, potem nurkowal w wody rzeki, robiac miejsce nastepnemu.
To wydawalo sie zupelnie dobrym pomyslem — kapiel w rzece przed wyjsciem na brzeg i wzieciem na grzbiet nastepnego ciezaru. Dennis okrazyl czekajacy ladunek i zblizyl sie do tragarzy na tyle, zeby slyszec ich zaspiew. Brzmial on jak powtarzane w kolko warianty zdania „Hej, hu hu ha!”
Niosacy worki mezczyzni stawiali ciezkie kroki w stalym, znaczonym ta fraza rytmie. Dennis podszedl do nich w chwili, gdy jeden z nich, ogromny mezczyzna o blekitnoczarnych wasach wrzucil swoj worek do ladowni i lekko wskoczyl na burte. Jedna reka trzymajac sie wanty, druga wybijal rytm „Hej, hu hu ha!” na swej blyszczacej od potu piersi. Po chwili zaspiewal:
Ostatnie slowo zostalo nieco przygluszone pospiesznym „Hej, hu hu ha!” tragarzy. Olbrzym puscil wante i z glosnym pluskiem wpadl do wody. Gdy plynal w strone drabiny, jego miejsce na okreznicy zajal wysoki mezczyzna z wianuszkiem mocno przerzedzonych wlosow. Jego glos brzmial zaskakujaco gleboko.
Dennis usmiechnal sie slabo — jak czlowiek, ktory wie, ze opowiedziano calkiem niezly dowcip, ale do ktorego niezupelnie dotarl sens puenty.
Przez glowna brame do miasta powoli wchodzila niewielka karawana. Byli w niej niosacy pakunki piesi, ktorzy ustawiali sie w kolejce do robiacej wrazenie komory celnej szopy. Kilku mezczyzn na wlochatych kucykach przejechalo przez brame bez zadnych przeszkod ze strony straznikow — najwyrazniej byli to jadacy z oficjalnymi poleceniami urzednicy.
Poza brama sapaly cierpliwie zaprzegi wielkich, przypominajacych bizony czworonogow. Ich uprzeze wiodly do ogromnych san, zapewne takich samych, jakie kilka dni temu widzial w ciemnosci nocy na szosie.
„No, teraz wreszcie sie przekonamy, czy rzeczywiscie jest to antygrawitacja!” — pomyslal i poszedl pospiesznie naprzod. Znajdowal sie o krok od rozwiklania tej tajemnicy!
Kilku z czekajacych na kontrole pieszych zaprotestowalo bezladnie, gdy przepychal sie przez nich ku saniom, ale nikt go nie zatrzymal. Jego podniecenie wzrastalo z kazdym krokiem, zblizajacym go do jednego z tych wysokich, blyszczacych wehikulow.
Tak jak podejrzewal, wozy w ogole nie mialy kol. Ladunek byl przymocowany pasami do oslonietej plandeka platformy, ktorej cztery rogi zaopatrzone byly w niewielkie, lecz dosc wysokie plozy. Pasowaly one idealnie do tych dwu polkolistych rowkow, ktore biegly wzdluz wszystkich drog w Coylii, na jakie sie natknal.
Woznica krzyknal na swe zwierze i potrzasnal lejcami. Potezne stworzenie posapujac zrobilo krok do przodu. Uprzaz sie napiela i sanie gladko ruszyly z miejsca. Dennis poszedl za nimi pochylajac sie, zeby lepiej widziec.
Moze to lewitacja magnetyczna? Moze malenkie plozy slizgaja sie na poduszce pola, wytwarzanego przez elektrycznosc? Na Ziemi istnialy tego typu urzadzenia, ale znacznie wieksze, bez porownania mniej zminiaturyzowane. Ten system robil wrazenie eleganckiej prostoty, a jednoczesnie musial byc niezwykle skomplikowany.
Dennis niejasno zdawal sobie sprawe, ze ludzie wokol komentuja jego zachowanie i to niezbyt delikatnie. Zabrzmial smiech, uslyszal kilka sprosnych sugestii, wypowiedzianych w obco brzmiacym, lokalnym dialekcie. Jednak nic go to nie obchodzilo. Jego umysl byl wypelniony schematami i wstepnymi obliczeniami matematycznymi, sprawdzajac i odrzucajac jedno rozwiazanie wspanialej kombinacji droga-sanie po drugim.
To byla najlepsza zabawa, jakiej doswiadczyl w ciagu ostatnich kilku tygodni!
Niewielka, wciaz obiektywna czesc jego jazni ostrzegala go, ze wpadl w dziwny, nienaturalny stan ducha. Napiecie, gromadzace sie w nim, kropla po kropli, w ciagu ostatnich dwoch tygodni wreszcie eksplodowalo i teraz kontrole przejela ta czesc jego osobowosci, ktora najlepiej sobie mogla z tym poradzic — gorliwy, nieswiadom rzeczywistosci naukowiec. Na zle czy dobre — w ten wlasnie sposob zwykl sobie radzic z przekraczajacymi jego odpornosc stresami.
Na czworakach pochylil sie ku malej, zaglebionej w rowku plozie. Przyjrzal sie jej powolnemu ruchowi i po chwili cicho, z niedowierzaniem gwizdnal. Ze slizgu plozy wyciekal przezroczysty plyn. Znikal szybko, wsiakajac niemal natychmiast w dno rowka.
Dotknal jednej z pozostalych za ploza kropelek i roztarl ja miedzy palcem wskazujacym a kciukiem. Blyskawicznie pokryla skore cienka, blyszczaca blonka. Stwierdzil, ze nie moze scisnac mocniej opuszkow, gdyz zeslizgiwaly sie na boki. Nawet nie czul ich wzajemnego dotyku.
Ten plyn byl idealnym smarem! Po chwili naboznego oslupienia zaczal goraczkowo szukac po kieszeniach plastikowej buteleczki na probki. Znalazl ja i, trzymajac w lewej dloni, bezskutecznie usilowal zetrzec sliska blonke z palcow prawej. W koncu odkorkowal fiolke zebami.
Raczkowal za powolnymi saniami, scigajac plozy wylotem buteleczki i lapiac uciekajace na boki krople. Wkrotce mial juz okolo dwudziestu pieciu milimetrow plynu, niemal wystarczajaco duzo, zeby przeprowadzic analize…
Sanie zatrzymaly sie niespodziewanie i Dennis wyrznal w nie glowa. Z przeladowanej platformy spadl na niego deszcz podobnych do wisni owocow.
Z gory, z tylu dobiegly nowe glosy. Ktos mowil bardzo glosno i tlum zaczal sie cofac.
Dennis, wciaz w uniesieniu, stanowczo odmawial komukolwiek prawa do rozpraszania swojej uwagi. Pijany radoscia odkrycia pozostal na czworakach, majac nadzieje, ze sanie znowu rusza i bedzie mogl zebrac chocby