Dennis zmarszczyl brwi. Nie bardzo mogl sobie przypomniec, co mu powiedziano. To wydawalo sie tak odlegle, poza tym rozmowa byla bardzo krotka. Nie chcial niepotrzebnie niepokoic Sigela.
Z drugiej jednak strony, ten czlowiek zaslugiwal na to, zeby wiedziec wszystko, co wiedzial on, Dennis.
— Hmm, ciotka Tomosha, Biss, wziela go do siebie. powiedziala mi, ze twoja zona poszla szukac pomocy… u kogos lub czegos, co sie nazywa Latuf? Likoff?
Twarz Sigela pobladla.
— L’Toff! — szepnal. — Nie powinna tego robic. Bezdroza sa niebezpieczne, a sprawy nie stoja jeszcze az tak zle!
Sigel wstal i zaczal sie przechadzac u stop pryczy Dennisa.
— Musze sie stad wydostac! — powiedzial. — Musze! Dennis rowniez juz zaczynal myslec w podobny sposob.
Teraz, gdy wiedzial, ze nie ma tu naukowcow, ktorzy mogliby mu pomoc, koniecznoscia stal sie jak najszybszy powrot do zevatronu, zeby samemu probowac jakos sklecic mechanizm powrotny. W przeciwnym razie nigdy sie nie wydostanie z tego zwariowanego swiata.
Byc moze bedzie mogl obrocic Efekt Zuzycia na swoja korzysc, jakkolwiek podejrzewal, ze na skomplikowany mechanizm bedzie on oddzialywal zupelnie inaczej niz na siekiere czy sanie. Sama jednak wiedza o istnieniu Efektu byla dla niego zbyt swieza i zbyt wytracala go z rownowagi, zeby w tej chwili potrafil glebiej sie nad nimi zastanowic.
Byl pewien jedynie tego, ze zaczyna coraz bardziej tesknic za domem. Poza tym byl winien Bernaldowi Brady’emu dobrego kopniaka.
Sprobowal sie podniesc. Sigel natychmiast podbiegl do niego, zeby mu pomoc. Podeszli do jednego z podtrzymujacych strop slupow. Dennis oparl sie i spojrzal w strone palisady. Dziedziniec i wszystko wkolo zalane bylo bladym swiatlem dwoch malych, jasnych ksiezycow.
— Przypuszczam — powiedzial cichym glosem — ze byc moze bede w stanie pomoc ci sie stad wyrwac, Stiyyung.
Sigel spojrzal na niego uwaznie.
— Jeden ze straznikow twierdzi, ze jestes czarownikiem Sadzac z twego wczorajszego zachowania, to moze byc prawda. Naprawde potrafilbys zorganizowac ucieczke z tego miejsca?
Dennis usmiechnal sie. Dotychczasowy wynik meczu wynosil — bardzo duzo dla Tatiru, zero dla Dennisa Nuela. A wiec teraz jest jego kolej. Czego, powiedzial sobie, facet z doktoratem z fizyki nie zdolalby wycisnac z Efektu Zuzycia, i to wsrod ludzi, ktorzy nigdy nie slyszeli o kole?
— . To bedzie male piwo, Stivyung.
Farmer sprawial wrazenie zaskoczonego idiomem, usmiechnal sie jednak z nadzieja.
Dennis katem oka zauwazyl jakis ruch. Odwrocil sie i spojrzal na blyszczace w swietle ksiezycow mury zamku po swej prawej stronie.
Na trzecim pietrze, poza ogradzajacymi parapet kratami stala smukla postac. Wiatr trzepotal jej na wpol przezroczystymi szatami, rozwiewal kaskade dlugich, bardzo jasnych wlosow.
Dziewczyna znajdowala sie zbyt daleko, zeby przy tak slabym swietle mozna bylo dostrzec szczegoly, jednak mimo to Dennis wstrzymal oddech, niemal porazony promieniujacym z jej sylwetki pieknem. Byl prawie pewien, ze juz kiedys ja widzial.
W tym momencie dziewczyna odwrocila sie ku nim, jakby ich widzac. Stala tak przez dlugi czas, z twarza ukryta w cieniu, byc moze przygladajac sie, jak oni patrza na nia.
— Ksiezniczka Linnora — powiedzial Sigel. — Jest wiezniem, tak samo jak my. Prawde mowiac, ona jest przyczyna mojej tutaj obecnosci. Baron chce jej zaimponowac swoim bogactwem. Mam sluzyc pomoca w doprowadzeniu jego rzeczy osobistych do doskonalosci. — W jego glosie brzmiala gorycz.
— Czy ona jest tak piekna w swietle dnia, jak w nocy? — Dennis nie mogl od niej oderwac oczu.
Sigel wzruszyl ramionami.
— Jest urodziwa, pewnie. Nie bardzo jednak rozumiem, jak baron chce dopiac swego. Ona jest corka L’Toff. Znam ich lepiej niz wiekszosc ludzi i trudno mi jest sobie wyobrazic, zeby jedna z ich kobiet poslubila normalnego czlowieka.
V. ROZWIAZANIE DENTYSTYCZNE
— Na zewnatrz murow patrole chodza po to, zeby trzymac ludzi z daleka — powiedzial niski zlodziej. — Wielu wiezniow ma tam przeciez rodziny i przyjaciol, a poza tym znaczna czesc mieszkancow Zuslik chetnie by pomogla w ucieczce z wiezienia. Nawet po uplywie trzydziestu lat ludzie Kremera nie sa w tych stronach zbyt popularni.
Dennis skinal glowa.
— Czy straznicy ogladaja mur od zewnatrz rownie starannie, jak od wewnatrz?
Komitet ucieczkowy liczyl piec osob. Zgromadzili sie wokol krzywego, rozchwianego stolu, jedzac poludniowy posilek Siedzieli na nedznych, niewygodnych krzeslach. Juz lepiej byloby stac, ale zuzywanie tych krzesel stanowilo jeden z ich obowiazkow.
Gath Glinn, najmlodszy czlonek ich grupy, przykucnal w cieniu obok pobliskiego muru zamkowego i pochylil sie nad zrobionym przez Dennisa prototypowym urzadzeniem, dzieki ktoremu mieli nadzieje uciec z wiezienia. Jasnowlosy mlodzieniec byl pierwszym, ktory zrozumial pomysl Ziemianina i zostal wyznaczony do jego wyprobowania. Przerywal prace i przykrywal urzadzenie, ilekroc w poblizu pojawili sie straznicy.
W tej chwili jego rece szybko poruszaly sie w tyl i w przod, a male narzedzie, ktore zuzywal, odzywalo sie cichym „zziz-zzing”.
Niski, smagly mezczyzna, ktorego Dennis niejasno pamietal z pierwszego dnia w wiezieniu jako obiekt swoich slownych napasci, potrzasnal glowa i odpowiedzial na zadane pytanie.
— Nie, Dennis. Czasem wyprowadzaja nas grupami, zebysmy rzucali kamieniami w mur. Ale glownie kaza nam zuzywac go od wewnatrz.
Dennis wciaz, troche z przyzwyczajenia, dziwil sie, slyszac od wspolwiezniow tego typu stwierdzenia. To zdziwienie musialo odbic sie teraz na jego twarzy.
Stivyung Sigel spojrzal w prawo i w lewo, zeby sie upewnic, czy nikt nie podszedl zbyt blisko.
— Arth chcial powiedziec — wyjasnil — ze jednym z naszych obowiazkow jest zuzywanie muru jako takiego, zeby sie stal lepszy i mocniejszy.
Farmer chyba rozumial, ze Dennis przybyl z jakiegos bardzo odleglego miejsca, gdzie rzeczy mialy sie zupelnie inaczej niz tutaj. Dziwil sie troche, ze cywilizacja moze istniec w krainie, w ktorej przedmioty w miare uzytkowania nie staja sie coraz lepsze, jednak wiara w to, co Dennis mowi, zdawala sie w nim przewazac nad watpliwosciami.
— Rozumiem. — Dennis skinal glowa. — Dlatego ci ludzie moga w ten sposob walic w mur, nie bojac sie, ze zostana zatrzymani przez straznikow.
Zauwazyl wczesniej grupe wiezniow, ktorzy z wyrazna satysfakcja atakowali palisade i sam mur zamkowy poteznymi, choc prymitywnymi mlotami. Dziwil sie wtedy, dlaczego straznicy im na to pozwalaja.
— Tak, Dennisie. Baron chce, zeby mury byly jak najsilniejsze, wiec kaze wiezniom tluc w nie z calej sily. — Stivyung wzruszyl ramionami nad koniecznoscia wyjasniania czegos tak podstawowego. — Oczywiscie straznicy pilnuja, zeby nie uzywano do tego naprawde dobrych narzedzi. W ten sposob po pewnym czasie mur zewnetrzny stanie sie taki, jak ten za nami. Przykryja go wtedy dachem i zamek powiekszy sie o te cala przestrzen.
Dennis spojrzal w strone palacu. Rozumial teraz, dlaczego tamtejsze budowle przypominaja torty weselne. Gdy Coylianie stawiaja dom, zaczyna on swoje istnienie jako struktura niewiele lepsza od zwyklej szopy. Kiedy zostanie w koncu zmieniony, po latach intensywnego zuzywania, w solidny parterowy budynek, na jego dachu stawia sie nastepna szope. Podczas gdy pierwsze pietro ulega poprawie, parter coraz pewniej utrzymuje na sobie jego ciezar i rozrasta sie wszerz poprzez dodawanie wciaz nowych przybudowek.
Pozniej, dopoki ktos w nim mieszka, budynek jest stale zuzywany i trzyma sie coraz lepiej. Jezeli jednak zostanie opuszczony, powoli dokonaja sie w nim odwrotne przemiany i w koncu zawali sie, zmieniajac w sterte dragow, zwierzecych skor i blota.