umiejetnosci techniczne nie wybiegaly poza poziom epoki kamiennej. I chyba wcale ich nie potrzebowali.
Kazda materia nieozywiona mogla byc poddana procesowi „zuzywania”, wszystko wiec wykonywano z drewna, kamienia lub skory. Czasem wykorzystywano kute miedziane samorodki lub meteorytowe zelazo, jednak zdarzalo sie to tylko sporadycznie i oba te surowce byly bardzo wysoko cenione. Zadziwiajace bylo, jak wiele mozna osiagnac bez uzycia metalu.
Alfabet byl latwym do nauczenia sie zbiorem znakow przedstawiajacych sylaby. Sigel mial dosc gruntowne jak na tutejsze warunki wyksztalcenie, mimo iz byl zolnierzem i farmerem, a nie uczonym. Z duza cierpliwoscia gral role nauczyciela. To, jak mowil, jest domena kosciola… albo legend. Przekazywal Dennisowi wszystko, co wiedzial, sprawiajac jednak wrazenie nieco zazenowanego powtarzaniem historii, ktore dla doroslych ludzi byly tylko basniami. Dennis jednakze nalegal, a potem sluchal uwaznie, robiac notatki w swej malej ksiazeczce.
W koncu z niechecia musial przyznac, ze opowiesci o pochodzeniu czlowieka byly tutaj rownie sprzeczne, jak niegdys na Ziemi. Jezeli nawet istnial jakis zwiazek miedzy tymi dwoma swiatami, to jego slady zagubily sie w pomroce dziejow.
Dennis zauwazyl, ze niektore z najstarszych legend — szczegolnie te, ktore dotyczyly Starej Wiary — mowily o wielkiej klesce, zadanej ludzkosci przez jej wrogow, po ktorej ludzie stracili wladze nad zwierzetami, a takze nad zyciem jako takim.
Stiyyung znal te legendy dzieki swym dlugoletnim kontaktom z tajemniczych ludem — L’Toff. Niewiele jednak mozna bylo sie z nich dowiedziec. A poza tym byc moze byly one tylko basniami, jak te historie o przyjaznych smokach, ktore opowiadal Tomosh.
Pozniej, w samotnosci, Dennis intensywnie sie nad tym problemem zastanawial. W gasnacym swietle po kolacji szkicowal w swoim notatniku waskie linie rachunku tensorowego. Na razie nie zaczal nawet formulowac teorii, ktora wyjasnialaby Efekt Zuzycia, jednak matematyka pozwalala mu uspokoic mysli.
Potrzebowal ogniska, na ktorym moglby skupic umysl. Od czasu do czasu zdarzaly mu sie krotkie nawroty tej dziwnej dezorientacji, tego uczucia oderwania od rzeczywistosci, ktorego doswiadczyl bezposrednio po przybyciu do Zuslik, a potem znowu pierwszego dnia pobytu w wiezieniu.
Zaden z autorow, w zadnej z tych wielu powiesci fantastycznych, ktore zdarzylo mu sie przeczytac, ani razu nie wspomnial, jak trudno jest normalnemu czlowiekowi przystosowac sie do naglego przeniesienia w naprawde obcy, zagrazajacy zyciu swiat.
Teraz, gdy zaczynal juz rozumiec niektore z obowiazujacych tu regul, a przede wszystkim — gdy zdobyl juz zyczliwe towarzystwo — byl coraz bardziej pewien, ze nie przytrafi mu sie nic zlego. Ciagle jednak czul zimne dreszcze, gdy pomyslal o przedziwnej sytuacji, w jakiej sie znalazl.
W czwarta ze spedzonych w wiezieniu nocy przemknal sie jak zwykle obok wewnetrznego posterunku, zeby pospacerowac troche w gestniejacym mroku. Gdy dotarl do ogrodka, uslyszal lagodna, bardzo piekna muzyke. Obliczenia, ktore przeprowadzal w pamieci, rozwialy sie jak mgla w podmuchach wiatru. Dzwiek dobiegal z gory, z przeciwleglego kranca wieziennego dziedzinca. Byl to wysoki i czysty kobiecy glos, ktoremu towarzyszyl brzmiacy jak harfa instrument, zdajacy sie lkac w ciemnosci, powolnie, lecz z elektryzujacym dramatyzmem. Dennis, oczarowany, poszedl za ta muzyka.
Doszedl do miejsca, w ktorym stary mur stykal sie z nowym. Dwa pietra nad nim, przebierajac palcami po strunach podobnego do lutni instrumentu, stala dziewczyna, ktora widzial przez krotka chwile owej nocy na drodze. Stiyyung powiedzial, ze ma na imie Linnora i ze jest ksiezniczka L’Toff.
Jej balkon byl ogrodzony ostro zakonczonymi, drewnianymi kratami. Niemal rownie mocno, jak od ich gladkiej powierzchni, swiatlo ksiezycow odbijalo sie od zlocistomiodowych wlosow dziewczyny. Dennis sluchal, wstrzymujac dech, chociaz z tej odleglosci nie mogl rozroznic poszczegolnych slow.
Nagle dziewczyna przestala spiewac. Odwrocila sie ku ciemnej postaci, ktora wylonila sie z ledwie widocznych drzwi po prawej stronie balkonu. Stala nieruchomo czekajac, az intruz sie zblizy. Wysoki, poteznie zbudowany mezczyzna podszedl kilka krokow i uklonil sie nisko. Gdyby Dennis zaledwie kilka minut temu nie widzial Stiyyunga Sigela w zajmowanej przez nich szopie, moglby przysiac, ze to wlasnie on podchodzi tam w gorze do ksiezniczki. Stroj nowo przybylego byl rownie bogaty, jak szata ksiezniczki, jakkolwiek wyraznie przeznaczony do uzywania w znacznie ciezszych warunkach.
Dennis slyszal niski glos mezczyzny, jednak nie mogl zrozumiec slow. Ksiezniczka powoli potrzasnela glowa. Mezczyzna zaczal sie denerwowac. Podszedl jeszcze blizej, potrzasajac czyms, co trzymal w dloni. W pierwszym momencie dziewczyna cofnela sie, lecz potem stawila mu czolo, nie chcac sie ponizac przyciskaniem plecow do sciany.
Serce Dennisa zabilo szybszym rytmem. Pomyslal nawet, zeby biec jej na pomoc… jakby byla dla niego czyms wiecej niz tylko nastepna z zagadek tego swiata. Tylko swiadomosc, w zaden sposob mu sie to nie uda, powstrzymala go przed realizacja tego zamiaru.
W glosie mezczyzny zabrzmialy rozkazujace tony. Wyraznie dziewczynie grozil. Potem rzucil cos na podloge, odwrocil sie i wyszedl ta sama droga, ktora przybyl. Zaslony na drzwiach zafalowaly gwaltownie, gdy przez nie przechodzil.
Linnora patrzyla jakis czas w slad za nim, potem pochylila sie, zeby podniesc z podlogi to, co on tam rzucil. Chwile pozniej wyszla przez niewielkie drzwi po lewej stronie balkonu, zostawiajac instrument, blyszczacy samotnie w ksiezycowych promieniach.
Dennis pozostal w cieniu pod murem, majac nadzieje, ze Linnora znowu sie pojawi.
Jednak kiedy po pewnym czasie rzeczywiscie wrocila, poczul sie mocno zmieszany, gdyz od razu podeszla do kraty i spojrzala na dziedziniec w jego kierunku. W dloniach trzymala jakies zawiniatko. Wpatrywala sie w ciemnosc pod murem, jakby oczekujac, ze cos lub ktos sie z niej wyloni.
Dennis nie mogl opanowac impulsu, ktory kazal mu wystapic z cienia w blady blask ksiezycow. Ksiezniczka spojrzala na niego i usmiechnela sie lekko, jakby sie go caly czas spodziewala.
Potem wystawila ramie poza kraty i rzucila zawiniatko. Pofrunelo ponad dachami nizszych pieter, niemal ocierajac sie o krawedz parteru, i upadlo u stop Dennisa.
Pochylil sie i podniosl przewiazane kawalkiem rzemienia, porwane resztki jednej z jego wlasnych, noszonych na pasie sakiewek. Wewnatrz znalazl niektore z zabranych mu przedmiotow. Wszystkie byly polamane podczas nieudolnych ogledzin. Szklo w kompasie bylo stluczone, fiolki z lekarstwami pootwierane i puste.
Oprocz przedmiotow w sakiewce znajdowala sie sporzadzona plynnym coylianskim alfabetem notatka.
Linnora podniosla swoj instrument i cicho zagrala, Dennis zas w tym czasie intensywnie przypominal sobie to, czego nauczyl sie od Sigela, i powoli czytal przeslana mu wiadomosc.
Pod notatka widnial zamaszysty, wykonany pochylym pismem podpis. Dennis podniosl wzrok ku dziewczynie. Jego umysl wypelniony byl pytaniami, ktorych nie mogl zadac, serce sympatia i wdziecznoscia,