gotowy do walki. Gdy swiergoczacy z cicha potwor podpelzal powoli ku niemu, wbrew swej woli zacisnal powieki i wstrzymal oddech udajac, ze go tu nie ma.
Potwor zatrzymal sie. Dennis czul jego bliskosc, slyszal ciche, powolne mamrotanie.
Czekal. Potem pluca zaczely go palic z braku powietrza. Nie mogl juz wstrzymywac oddechu ani chwili dluzej. Otworzyl jedno oko, przygotowany na kazdy widok…
…i wypuscil powietrze w dlugim westchnieniu.
— O Boze…
Przed nim, na zimnej, kamiennej podlodze czekal cierpliwie maly robot zwiadowczy Instytutu Saharanskiego. Przycupnal spokojnie, cicho buczac czujnikami, gotowy wreszcie wypelnic otrzymane polecenie — zdac sprawozdanie.
Nawet w tak niewyraznym swietle Dennis zauwazyl, ze robot sie zmienil. Stal sie nieco nizszy, mniej kanciasty, na jego plecach pojawily sie maskujace kolory. Stal sie bardziej… zuzyty… lepiej przystosowal sie do zadania, ktore polecono mu spelnic. Ostatnia instrukcja, ktora otrzymal, pospiesznie wykrzyczana przez Dennisa kilka tygodni temu, nakazywala mu po wypelnieniu glownego zadania zglosic sie i zlozyc sprawozdanie. W obecnych okolicznosciach zaden z ziemskich robotow nie bylby w stanie jej zrealizowac. Jednak, jak widac, ten robot nie byl juz calkowicie „ziemski”.
Najwyrazniej podazal sladem Dennisa od tamtego spotkania na dachach Zuslik, cierpliwie, jedna po drugiej, pokonujac wszystkie przeszkody.
Jak to jednak bylo mozliwe? Zeby narzedzie moglo skorzystac z dobrodziejstw Efektu Zuzycia, musi sie nim ktos poslugiwac, prawda? Czy mozna powiedziec, ze on, Dennis byl uzytkownikiem robota znajdujacego sie poza zasiegiem jego wzroku i mysli?
Niemal calkowicie burzylo to jego teorie, twierdzaca, ze Efekt Zuzycia jest przynajmniej w czesci wywolany silami parapsychicznymi tutejszych ludzi.
Potem sobie przypomnial. Podczas ostatniego spotkania robot nie byl sam, rzeczywiscie towarzyszyla mu zywa istota — ktos, kto uwielbial obserwowac narzedzia podczas ich uzytkowania, im bardziej skomplikowane, tym lepiej.
— Wejdz wreszcie, Choch — szepnal. — Wszystko zostalo wybaczone.
W prostokatnym otworze w drzwiach pojawily sie dwa jasne, zielone punkciki. Zamrugaly i po chwili dolaczyl do nich szeroki, ostrozeby usmiech.
Niewielki zwierzak odbil sie od podlogi i poszybowal nisko, ladujac na kolanach Dennisa. Mruczal i moscil sie, jakby je opuscil zaledwie kilka godzin temu.
Dennis siedzial nieruchomo, glaszczac futerko chochlaka i sluchajac cichego buczenia robota. Niespodziewanie jego oczy wypelnily sie lzami. To bylo zbyt piekne — znowu miec przy sobie przyjaciol po tak dlugim czasie w ciemnej samotnosci…
W korytarzu znalazl jednego ze straznikow, lezacego bez przytomnosci obok swojej lawki. Zdjal z niego ubranie i wrzucil go, zwiazanego i zakneblowanego, do swej celi. Udalo mu sie jakos umocowac na dawnym miejscu wyciety kawalek drzwi, dosc prowizorycznie, ale najlepiej jak mogl w obecnych warunkach.
Na lawce straznika stala miska zupy z opartym o nia kawalkiem chleba. Dennis pozarl lapczywie ten najbardziej obfity od dlugiego czasu posilek, jednoczesnie wciagajac na siebie zdobyczne ubranie — nieco za ciasne w ramionach i zbyt luzne w pasie. Kiedy uporal sie z tym wszystkim, chochlak wskoczyl mu na ramie, zajmujac swoje dawne miejsce i po dawnemu szczerzac do wszystkiego zeby.
W oryginalnym wyposazeniu robota znajdowal sie niewielki pistolet ogluszajacy, pomyslany jako pomoc przy chwytaniu probek zycia zwierzecego. Niewatpliwie robot udoskonalil go, wielokrotnie uzywajac i teraz byl w stanie ogluszyc kazdego, kto stal miedzy nim a spelnieniem wyznaczonego mu zadania. Ta zdolnosc moze sie okazac bardzo pomocna w ciagu najblizszej godziny.
Dennis uklakl i zaczal mowic do maszyny powoli i starannie:
— Nowe instrukcje. Notuj. — Robot zafurkotal w odpowiedzi.
— Masz mi teraz towarzyszyc i pozbawic przytomnosci kazdego, kogo wskaze w ten sposob. — Pokazal, odciagajac kciuk i imitujac strzal z pistoletu. Bylo to dosc skomplikowane, ale Dennis zakladal, ze maszyna stala sie juz dostatecznie sprawna, zeby wszystko wlasciwie zrozumiec.
— Potwierdz, czy zrozumiales i czy jestes w stanie wypelnic to polecenie.
Zielone swiatelko na szczycie robota mrugnelo dwa razy. Jak na razie wszystko szlo dobrze.
— Polecenie drugorzedne. Jezeli zostaniemy rozdzieleni, masz chronic swoje istnienie i zrobic wszystko, co bedzie potrzebne, zeby mnie znowu odnalezc.
Swiatelko ponownie mrugnelo.
— Wreszcie — szepnal — jesli stwierdzisz, ze jestem martwy, albo w kazdym przypadku po uplywie trzech miesiecy, wrocisz do zevatronu i bedziesz obok niego czekal na przybycie kogos z Ziemi. Jezeli ktos taki sie zjawi, zdasz mu sprawozdanie z tego, co zaobserwowales.
Robot potwierdzil. Potem na jego malenkim ekraniku pojawila sie prosba o pozwolenie na rozpoczecie encyklopedycznego sprawozdania na temat mieszkancow Tatiru. Wyraznie czekal z niecierpliwoscia na okazje do wywiazania sie ze zleconych mu poprzednio obowiazkow.
— Jeszcze nie teraz — odpowiedzial Dennis. — Najpierw musimy sie stad wydostac. Musze rowniez uratowac dwoi przyjaciol. A przynajmniej jednego przyjaciela oraz osobe, o ktorej bardzo chcialbym myslec jako o przyjacielu… Zdal sobie sprawe, ze zaczyna plesc bzdury. Nadzieja byla dobrodziejstwem ze skutkami ubocznymi. Stwierdzil, ze znowu jest zdolny do odczuwania niepokoju.
— Dobrze. Wszyscy gotowi? — Jego dwaj mali towarzysze nie sprawiali wrazenia armii, z ktora mozna ruszyc na podboj tej fortecy. Chochlak prawdopodobnie ucieknie przy pierwszej oznace jakiegokolwiek niebezpieczenstwa.
Dennis wygladzil na sobie mundur straznika, opuscil helm nizej na oczy, potem ruszyl naprzod.
Nie musial pomagac robotowi nawet przy wejsciu na schody. Ta maszyna rzeczywiscie zaczela miec niemal cudowne zdolnosci.
„Musze ja zabrac na Ziemie, gdy to wszystko sie skonczy, i dokladnie zbadac, co sie z nia stalo! — pomyslal.
Ksiezniczka Linnora nie miala wielkiego wyboru — musiala w koncu zaczac korzystac z niektorych ze zgromadzonych w jej pokoju wspanialych przedmiotow.
Usiadla przy bardzo starej toaletce i spojrzala na swoje odbicie w liczacym setki lat lustrze. Nie chciala pomagac w doskonaleniu rzeczy nalezacych do czlowieka, ktory ja wiezil, ale tak niewiele miala tutaj, w tym eleganckim pokoju, zajec. Stwierdzila, ze szczotkowanie wlosow jest zupelnie dobrym sposobem zabijania czasu.
Poprzednio ten pokoj byl zajmowany przez jedna z metres barona. Gust tej wiejskiej dziewczyny odcisnal sie ciezkim pietnem na jego wygladzie. Po miesiacu uwiezienia Linnora miala juz dosc jaskrawych kolorow i przesadnych dekoracji. Usunela najbardziej krzykliwe z nich i skoncentrowala sie na swym wlasnym wyobrazeniu tego pokoju.
Uzywanie niewielkiej czesci mocy, zeby uczynic to wiezienie nieco bardziej znosnym, bylo dla niej jakby forma obrony. Kremer wyraznie chcial ja zlamac metoda malych kroczkow. I Linnora wcale nie byla pewna, czy potrafi temu zapobiec. Byl czlowiekiem o bardzo silnej woli, poza tym trzymal w swych rekach jej zycie.
Podniosla wspaniala, antyczna szczotke i przeciagnela nia po wlosach, przygladajac sie swemu odbiciu w lustrze i probujac wymyslic jakis sposob na obronienie sie przed zalotami Kremera, gdy wreszcie wstanie z lozka, a gdyby jej sie to udalo — na zapobiezenie sytuacji, w ktorej zostalaby uzyta przeciw wlasnemu ludowi jako zakladniczka.
Skoncentrowala sie na widzeniu w lustrze Prawdy. Byla to taka drobna zemsta. Nastepne osoby, ktore beda sie w nim przegladac, zobacza wiecej niz tylko przelotne odbicia swych postaci.
Patrzyla na mloda kobiete, ktora popelniala bledy. Od tego dnia, w ktorym odjechala samotnie na