Linnora usmiechnela sie do Dennisa przelotnie, Arth skinal glowa, potem oboje wyskoczyli. Szybowiec podskoczyl i pochylil sie do przodu. Dennis zaczal z nim walczyc. Maszyna byla zuzywana do noszenia dwoch pasazerow i teraz jej rownowaga zostala powaznie zachwiana.
„Srodek ciezkosci — przypomnial sobie Dennis, wychylajac sie maksymalnie do tylu. — Gdzie teraz jest twoj srodek ciezkosci?”
Uslyszal w tyle dwa plusniecia, potem zajal sie juz tylko swoim wlasnym losem.
Bylo zbyt pozno, zeby skakac. Bedzie musial wodowac. Zaczal manipulowac przy swoich pasach i udalo mu sie odpiac je w chwili, w ktorej jego stopy dotknely wody.
Podkurczyl nogi, zauwazajac nagle, ze chochlak zniknal z jego ramienia. Jakos wcale go to nie zaskoczylo.
Chwile potem jego kolana zaczely pruc wode, zostawiajac za soba spienione slady. Szybowiec opadl wokol niego i rzeka wziela go w swoje mokre objecia.
— Dennizz!
Arth zanurzal wiosla ukradzionej lodki tak cicho, jak to bylo mozliwe. Owinal ich piora skrawkami materialu, ale i tak z ogromna niechecia myslal o wyplywaniu na otwarte wody. Oddziaty poszukiwawcze wyruszyly juz z zamku i wkrotce piesze i konne patrole beda przetrzasac cala okolice.
— Widzisz go?
Linnora wpatrzyla sie w ciemnosc.
— Jeszcze nie. Ale on gdzies tutaj musi byc! Wiosluj dalej!
Mokre ubranie lepilo sie do jej ciala, drzala w chlodnych podmuchach wiejacego wzdluz rzeki wiatru. Myslala jednak tylko o rzece i o czlowieku, ktorego musieli uratowac.
— Czarowniku! — zawolala. — Jestes tam? Odezwij sie! Czarowniku!
Jednak jedyna odpowiedzia bylo ciche skrzypienie wiosel i dobiegajace z oddali nawolywania zolnierzy barona Kremera. Arth wioslowal wytrwale.
— Dennis! — Glos Linnory niemal sie zalamal. — Nie mozesz umrzec! Daj nam jakis znak!
Nasluchiwali przez chwile w bezruchu, wstrzymujac oddech. Tym razem z zalegajacej rzeke ciemnosci dobiegl cichy dzwiek, jakby odpowiedz.
— Tam! — Linnora chwycila Artha za ramie, wskazujac kierunek.
Zlodziej mruknal potwierdzajaco i pociagnal za wiosla.
— Dennis! — krzyknela. Uslyszala dobiegajacy z przodu, zduszony kaszel. Potem ochryply glos powiedzial:
— Ladownik z bluskiem wodowal w oceanie… na szczescie moj gwiazdolot blywa. A wy, chlopcy, jestescie z miejscowej Strazy Brzybrzeznej?
Linnora westchnela. Nie zrozumiala wiecej niz dwa slowa z tego, co powiedzial, ale to nie mialo znaczenia. Czarownicy z natury bywaja nieodgadnieni.
— Koniecznie musze jakos zadzwonic do domu — mruknal glos w ciemnosci. Potem nad woda ponioslo sie glosne kichniecie.
Dennis plywal, uczepiony szybowca. Maszyna utrzymywai sie na powierzchni dzieki bablom powietrza pod skrzydlami zmniejszajacymi sie jednak z kazda chwila. Na brzegu oddzialy poszukiwawcze podchodzily coraz blizej. Wreszc, Dennisowi udalo sie dostrzec na tle odleglych latarni poruszajacy sie po rzece, smukly cien.
Lodka podplynela i zatrzymala sie. Z postaci siedzacego za wioslami zlodzieja Dennis dostrzegal wylacznie szeroki usmiech. Nie mogl jednak pomylic sylwetki Linnory, pochylajacej sie ku niemu z wyciagnieta reka. Nie zwazajac na swa sytuacje, poswiecil chwile na podziwianie tego, co woda zrobila z jej strojem.
W koncu wspial sie do lodki, drzac jak w febrze. Linnora w braku czegos lepszego, narzucila mu na ramiona znalezione tutaj plotno zaglowe. Jednak gdy Arth ponownie pochylil sie nad wioslami, Dennis go zatrzymal.
— Sbrobujmy wyciagnac z wody ten szybowiec — powiedzial, usilujac opanowac szczekanie zebow. — Wolalbym, zeby nie byli calkowicie bewni, w jaki sbosob ucieklismy Niech raczej bodejrzewaja, ze za bomoca magii.
Linnora usmiechnela sie. Jej dlon spoczywala na jego ramieniu.
— Masz zadziwiajacy sposob wyslawiania sie, Dennisie Nuelu. Nie wyobrazam sobie, zeby komukolwiek przyszlo do glowy okreslenie tego, przez co wlasnie przeszlismy, inaczej niz wlasnie jako magie.
IX. DISCUS JESTUS
Farma wyraznie zaczynala juz ulegac rozkladowi.
Dennis patrzyl z otwartej bramy przez podworzec ku domowi Stivyunga Sigela. Budynek, ktory jeszcze kilka miesiecy temu sprawial wrazenie tak zadbanego i wygodnego, teraz wyglad miejsca od dawna opuszczonego i zostawionego pastwe zywiolow.
— Zdaje sie, ze nikogo nie ma — powiedzial do Artha i Linnory.
Pomogl ksiezniczce oprzec sie o plot, zeby mogla zdjac reke z jego ramienia. Dziewczyna usmiechnela sie dzielnie, ale Dennis wyraznie widzial, ze byla zupelnie wykonczona.
Gestem nakazal Arthowi miec szeroko otwarte oczy, potem szybkim krokiem przeszedl podworze i spojrzal do wnetrza budynku przez jedno z metniejacych okien.
Wszystko pokrywala gruba warstwa kurzu. Wspaniale, stare meble zaczynaly juz nabierac prymitywnego wygladu. Bylo to bardzo smutne, ale znaczylo, ze farma jest zupelnie opuszczona, ze zolnierze, przeczesujacy w pogoni za nimi cala okolice, nie umiescili tu posterunku.
Dennis wrocil do bramy i pomogl isc Linnorze, podczas gdy Arth dzwigal rozmontowany szybowiec. Wszyscy troje padli wyczerpani na prowadzace do domu schody. Przez chwile jedynym poza ich ciezkimi oddechami zaklocajacym cisze dzwiekiem bylo natretne bzyczenie owadow.
Siedzac poprzednim razem na tych schodach, Dennis nie mogl nadziwic sie stojacym w skrzyni przy drzwiach narzedziom, z ktorych czesc wygladala jak z filmu o Bucku Rogersie, pozostale zas robily wrazenie przeniesionych z poznej Epoki Kamiennej. Teraz zauwazyl, ze ponad polowa tych narzedzi zniknela… ta lepsza polowa. Wspaniale instrumenty, doprowadzone przez Sitvyunga Sigela do doskonalosci, znajdowaly sie prawdopodobnie wraz z Tomoshem w domu ciotki chlopca. Podobnie jak najlepsze przedmioty z wyposazenia domu Siegla.
Pozostale narzedzia ze skrzyni zostaly tu zostawione, poniewaz nie mial ich kto uzywac. Wiekszosc wygladala juz jak rekwizyty z niskonakladowego hollywoodzkiego filmu o jaskiniowcach.
Arth oparl sie o schody z zalozonymi na piersi rekoma 1 niemal natychmiast zaczal donosnie pochrapywac.
Linnora ostroznie zdjela buty. Pomimo intensywnego w ciagu ostatnich dwoch dni ich zuzywania, ciagle nie nadawaly do chodzenia po nierownym, dzikim terenie.
Ksiezniczka nabawila sie kilku okropnych babli, a ponadto w nocy skrecila sobie kolano i przez ostatnie kilkanascie godzin mocno utykala. W sumie bardzo ja to bolalo, jednak nie poskarzyla sie ani slowem zadnemu ze swych towarzyszy.
Dennis podniosl sie powoli. Ciezkim krokiem powlokl sie za rog domu, podszedl do studni i wrzucil do niej wiadro. Po chwili uslyszal z dolu plusk. Wyciagnal wiadro, odczepil je i poniosl z powrotem na ganek, rozchlapujac wode.
Arth obudzil sie na wystarczajaco dluga chwile, zeby wypic kilka glebokich lykow, potem znowu usnal. Linnora pila bardziej umiarkowanie, zmoczyla jednak chusteczke i otarla kurz z twarzy.
Dennis obmyl jej stopy, najdelikatniej jak potrafil, usuwajac zakrzepla krew. Linnora skrzywila sie, jednak dzielnie milczala. Gdy skonczyl i usiadl obok niej na zakurzonym schodku, oparla glowe na jego ramieniu i