— Krenegee wybiera kogo zechce, a wybrany przez niego tworzy oblicze swiata…

Zabrzmialo to jak litania. Byc moze zwierzaki z gatunku chochlaka byly dla tutejszych ludzi czyms w rodzaju swietych krow, jakims totemem. Byc moze dzieki temu Choch wreszcie sie na cos przyda!

Wyciagnal dlon do Linnory i tym razem ksiezniczka ujela ja chetnie, nawet jesli sprawiala wrazenie nieco oszolomionej. Poprowadzil ja do tylnego siedzenia, umieszczajac przed Arthem i nakazujac mu trzymac ja, jakby od tego zalezalo jego wlasne zycie.

Z dolu dobiegla nastepna seria wrzaskow i gluchych uderzen — widomy znak, ze zolnierze przystapili do kolejnego ataku na szczyt schodow.

Dennis poczul uklucie winy, ze zostawia robota, kazac mu toczyc samotna walke. Oczywiscie to tylko maszyna. Ale tutaj, na Tatirze, to „tylko” nie bylo tak oczywistym usprawiedliwieniem jak na Ziemi.

Zolnierze wyraznie zaczeli dzialac w sposob bardziej zorganizowany. Dennis slyszal oficerow, wykrzykujacych rozkazy, tupot nog na schodach swiadczyl tez o sciaganiu tam chyba calych plutonow. To juz nie moglo potrwac dlugo.

Wiatr znowu sie nasilil. Dennis, spogladajac poza dach, na ciemny, nierowny krajobraz, poczul sie nagle bardzo niepewnie. Wysokie budynki Zuslik przycupnely na tle gor czerniejacych w oddali na nocnym niebie. Poza miastem wila sie rzeka, blyszczac odbitym swiatlem ksiezyca. Port jezyl sie prostymi kreskami masztow.

Spojrzal w tyl na swoich pasazerow. Chochlak mruczal jak zwykle, a oczy Linnory blyszczaly teraz zaufaniem, ktorego nie potrafil pojac, ale ktore podnosilo na duchu.

Gdzies w dole kapitan o przenikliwym glosie przeklenstwami zagrzewal zolnierzy do ataku. Stanowczo byl juz ajwyzszy czas, zeby sie stad zabierac.

— No dobrze — powiedzial do Artha i Linnory — teraz chce zebyscie bardzo usilnie mysleli o locie, przechylali sie w te sama strone, w ktora ja sie bede przechylal i wyskoczyli wraz ze mna, gdy wypowiem magiczne slowo „Geronimo!”.

W tej samej chwili, w ktorej znalezli sie w powietrzu, Dennis poczul przemozna i dosc usprawiedliwiona chec powrotu i pomyslenia o jakims innym sposobie ucieczki.

— Dennizz! Uwazaj na ten budynek!

Z ciemnosci, dokladnie na ich drodze wylonila sie wysoka wieza. Dennis rzucil sie calym ciezarem ciala w lewo.

— Przechylcie sie! — krzyknal, majac nadzieje, ze Arth i Linnora beda nasladowali jego zachowanie. Szybowiec powoli opuscil jedno skrzydlo. Gorne pietro jednego z wyzszych budynkow w miescie mignelo zaledwie kilka metrow po prawej. Dennis zdazyl spojrzec w jasno oswietlone okno i uchwycic jakby zamrozona scene wesolej zabawy, jakiegos przyjecia czy balu. Uslyszeli, cichnacy szybko z tylu, wysoki kobiecy smiech. Zdaje sie, ze nikt z uczestnikow zabawy nie zauwazyl ciemnego ksztaltu, ktory przemknal za ich oknem.

Dennis z trudem wyprostowal szybowiec, chwycony nagle w turbulencje nad zboczem wzgorza. Maszyna kolysala i podskakiwala, lecac rownolegle do stoku ku wlasciwemu, dolnemu miastu.

Zamek za ich plecami rozbrzmiewal podnieconymi glosami. Dennis nie osmielil sie odwrocic glowy, ale mial goraca nadzieje, ze robotowi udalo sie jakos wywinac z sytuacji, w ktora go wpakowal.

Wielowarstwowe, podobne do weselnych tortow budynki Zuslik migaly szybko pod nimi. Zewnetrzny mur znajdowal sie nie dalej niz mile od nich, a poza nim blyszczala wstazka rzeki. Niestety, ciagle tracili wysokosc. Dennis juz teraz widzial, ze bedzie im bardzo trudno sie zmiescic.

Szybowiec zakolysal sie, nagle wytracony z rownego lotu przez wznoszacy sie z jakiegos komina slup cieplego powietrza. Gdy Dennis odzyskal kontrole, z pewnym zdziwieniem stwierdzil, ze mur jest juz znacznie blizej i pedzi ku nim z wielka predkoscia.

— No, dalej! — powiedzial do szybowca. — No, maly wyzej! Jeszcze troche!

Przemawial do swojej maszyny jak niemal kazdy pilot. Jednak w tym przypadku zachety rzeczywiscie mogly rniec pozytywny skutek. Szybowcowi nie moglo zaszkodzic nieco bardziej intensywne zuzywanie.

Chochlak zlapal jego ramie przednimi lapkami i rozlozyl szeroko membrany, unoszac tylne nogi w powietrze. Czyzby tym razem, dla odmiany, rzeczywiscie chcial pomoc? Zwierzak usmiechal sie po swojemu, z uwaga obserwujac, jak Dennis radzi sobie z wymijaniem co wyzszych budynkow miedzy nimi a murem.

„Hej! wcale nie jestem w tym taki najgorszy! — pomyslal Dennis, gdy szybowiec gladko przelecial obok szczytu jakiejs miejscowej swiatyni. — Chyba nawet moglbym to polubic!”

Chwile pozniej zmienil jednak zdanie. „Nie uda nam sie, w zaden sposob nie przeskoczymy nad tym murem”.

Miasto Zuslik bylo labiryntem splatanych uliczek i zwezajacych sie ku gorze budowli. Nie moglo byc mowy o tym, zeby udalo mu sie w ciemnosci znalezc tam jakies bezpieczne ladowisko. Wygladalo na to, ze jednak sprowadzil na nich wszystkich zaglade. Tylko chochlak bedzie mial szanse, dzieki swemu wbudowanemu spadochronowi, wyjsc z tego calo.

Nagle uliczki wyprostowaly sie i mur miejski byl wprost przed nimi, odlegly jeszcze o sto czy dwiescie metrow, ale szczytem niemal siegajacy pulapu ich lotu. Czekal, zeby ich zdmuchnac z powietrza.

Dennis spojrzal na Artha i Linnore. Zlodziej usmiechnal sie do niego. Wyraznie mial calkowite zaufanie do magicznych umiejetnosci Dennisa i chyba uwazal, ze wlasnie uczestniczy w najlepszej zabawie w swym zyciu.

Oczy Linnory byly zamkniete, na jej twarzy goscil gleboki spokoj. Cos cicho szeptala. Jakkolwiek jej usta znajdowaly sie zaledwie kilkadziesiat centymetrow od jego twarzy, szum wiatru skutecznie uniemozliwial Dennisowi zrozumienie jej slow.

Szept Linnory zlewal sie jakby w calosc, znajdowal odbicie w mruczeniu chochlaka. Na chwile otworzyla oczy, zobaczyla, ze Dennis na nia patrzy, i usmiechnela sie do niego radosnie.

Chochlak zamruczal wyraznie glosniej.

Dennis poprowadzil szybowiec obok ostatniej przeszkody j przed nimi byla juz tylko pusta przestrzen, zakonczona murem.

— No, dawaj! — Dennis zachecil maszyne.

Ziemia szybko uciekala do tylu. Szept Linnory i mruczenie chochlaka zdawaly sie splatac, laczyc z koncentracja Dennisa. Rzeczywistosc wokol nich zaczela tracic ostre kontury, migotac. Drewniane zebra i linki delikatnie, niemal muzycznie drzaly. Dennis odniosl wrazenie, ze szybowiec zmienia sie mu pod palcami. Bylo to, z jakichs przyczyn, uczucie jakby znajome.

Dennis zmruzyl oczy. Mur byl juz w odleglosci dwudziestu metrow. Jego szczyt patrolowali zolnierze z pochodniami, jednak ich uwaga byla zwrocona w dol, ku miastu.

„Moze…” — W duszy Dennisa zatlila sie iskierka nadziei.

Szybowiec sprawial wrazenie zywej istoty, mruczacej napietym, podnieconym glosem. Dennis czul moc promieniujaca z ksiezniczki L’Toff. Moc, ktora odbijala sie poteznym, zwielokrotnionym echem od siedzacej na jego ramieniu istoty!

Mial wrazenie, ze szybowiec jest naladowany elektrycznoscia, po linkach i krawedziach przeplywaly strumyki delikatnego swiatla. Napiete plotno skrzydel zadrzalo nieznacznie, gdy przelecieli ponad gornym skrajem muru z dwumetrowym najwyzej zapasem wysokosci. Jeden ze straznikow spojrzal w gore, otwierajac usta ze zdumienia. Chwile potem mur zniknal z tylu, polkniety przez ciemnosc.

Nagle pod nimi pojawila sie powierzchnia rzeki, blyszczaca odbitym swiatlem ksiezyca i gwiazd.

Krotki trans felhesz gasl szybko. Dzieki niemu przefruneli cali i zdrowi ponad murem. Jednak Dennis zdal sobie sprawe, ze zaden tutejszy cud nie pomoze im przeskoczyc wody. Lecieli szybowcem, czyli urzadzeniem, ktore w zimnym nad woda powietrzu musi opasc, bez wzgledy swoja doskonalosc.

Po lewej stronie ciemnymi krechami masztow jezyl sie port. Dennis watpil, zeby udalo im sie przeleciec nad nim ku lezacym dalej polom.

— Czy wszyscy umieja plywac? — spytal. — Mam na dzieje, ze tak, bo za chwile czeka nas kapiel.

Nabrzeze byl niemal zupelnie ciemne, tylko tu i owdzie blyszczaly pojedyncze, oswietlone okna.

— Przetnijcie pasy — powiedzial do Artha — i skaczcie od razu, gdy wam powiem!

Zlodziej podporzadkowal sie natychmiast, tnac nozem skorzana uprzaz. Linnora owinela klasmodion w peleryne i skinela glowa, ze tez jest gotowa.

Dennisowi udalo sie skierowac szybko tracacy wysokosc szybowiec na kurs rownolegly do nabrzezy. Woda rozmazana smuga uciekala do tylu zaledwie dwa metry pod ich stopami.

— Teraz! Skaczcie!

Вы читаете Stare jest piekne
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату