soba Linnore i Dennisa, stojacych nad nieprzytomnymi straznikami.
Zaczal z taka werwa poklepywac Dennisa po plecach, ze niemal na nowo otworzyl jego ledwo zabliznione rany. Maly zlodziej, zwykle cichy i spokojny, teraz z trudem panowal nad rozpierajaca go radoscia.
— Dennizz! Wejdz, prosze! Pani tez, ksiezniczko! Wiesz, wiedzialem, ze sie tu ktoregos dnia pojawisz. Dlatego zostalem w tym pokoju nawet wtedy, gdy lord Hern awansowal mnie na kierownika destylarni. Wejdzcie i napijcie sie mojej brandy!
Noga odsunal bezwladne cialo straznika, zeby zrobic przejscie Linnorze. Potem nagle zamarl, zauwazywszy robot turkoczacego spokojnie za plecami ludzi. Glosno przelknaj sline. Szklane oczy cierpliwie odwzajemnily jego spojrzenie.
— Och, czy to jakis twoj przyjaciel, Dennizz? — spytaj nie odrywajac wzroku od maszyny.
— Tak, tak, spokojnie. — Dennis niemal wepchnal Linnore do srodka, potem wciagnal rowniez Artha, ciagle stojacego nieruchomo ze wzrokiem wbitym w robota.
Linnora weszla do pokoju z prawdziwym zadowoleniem ze moze znalezc sie nieco dalej od blyskow szklanych soczewek. Jakkolwiek przygladala sie robotowi w akcji, pomagajacemu Dennisowi powalic po drodze czterech nastepnych straznikow, wciaz jednak czula sie w jego obecnosci mocno nieswojo.
Zastanawiala sie, kim jest ten czlowiek majacy tak dziwnych pomocnikow. Nigdy przedtem nie zetknela sie ze zjawiskiem podobnym do tego robota, z czyms, co laczyloby w sobie takie ladunki zarowno Pr’fett, jak i tresci zwyklego przedmiotu. Czula, ze robot jest normalna, martwa rzecza… jednak poruszal sie on i dzialal jakby byl zywy!
Dennis kazal maszynie zostac na warcie w korytarzu i zamknal drzwi.
Pokoj zostal zamieniony w sklad pelen drewna, skory, tkanin i prymitywnie skleconych przedmiotow, ktore jedynie w przedszkolu moglyby stanowic powod do dumy.
— Wiesz, Dennizz — powiedzial Arth, nalewajac z brazowej butelki trzy filizanki brandy — probowalem troche swoich sil w wytwarzaniu, tak jak ty! Chcesz zobaczyc rnoje projekty? Wydaje mi sie, ze wymyslilem na przyklad calkiem niezly sposob lapania myszy.
— Hmmm, nie sadze, zebysmy teraz mieli na to czas, Arth. W kazdej chwili moga oglosic alarm.
Linnora zakrztusila sie. Oslupialym wzrokiem popatrzyla na filizanke w swojej dloni. Powachala ostroznie znajdujaca sie w niej ciecz, potem upila nastepny lyczek.
Zlodziej skinal glowa.
— Przypuszczam, ze w takim razie chcesz teraz zobaczyc szybowiec?
Dennis bal sie sam o to zapytac.
— Udalo ci sie! Wiedzialem, ze dasz rade!
— Och, to nic wielkiego. — Arth zarumienil sie. — Prawdziwa latwizna, dzieki smarowi. Jest tutaj, pod ta sterta smieci. Narobili sporo zamieszania, kiedy sie zorientowali, ze zniknal. Ale bez barona nie potrafili zorganizowac porzadnych poszukiwan.
Dennis pomogl mu odrzucac niepotrzebne przedmioty. Wkrotce zobaczyli starannie zwinieta bele jedwabistego materialu i smuklych, drewnianych zeber.
— To bardzo dobrze, ze udalo ci sie wydostac tak szybko — powiedzial Arth, spogladajac na szybowiec krytycznie. — Jeszcze kilka tygodni, a to urzadzenie znowu staloby sie zwyklym latawcem. Jednak nie sadze, zebys w tej chwili mial z nim jakies klopoty.
„Powtarzaj mi to bez przerwy” — myslal Dennis, pomagajac Arthowi wniesc ciezki, dwuosobowy szybowiec na dach palacu.
Z rozlozeniem szybowca Dennis musial uporac sie niemal zupelnie samodzielnie. Pozostala dwojka starala sie pomoc, ale Linnora byla zbyt przestraszona wielkimi, lopoczacymi na wietrze skrzydlami, a Arth ograniczyl sie do malo znaczacych podpowiedzi i zupelnie niepotrzebnych ponaglen.
Nasilajacy sie wiatr szarpal material, wielokrotnie niemal wyrywajac go Dennisowi z rak. Dennis zdolal rozprostowac skrzydla i wlasnie poszukiwal mechanizmu blokujacego, gdy na dole wreszcie zabrzmial alarm. Rozpoczal sie w jednym z rogow palacu, na najnizszym pietrze, potem sie rozszerzal, az noc rozbrzmiewala chaosem dzwonkow, okrzykow i tupotu biegnacych stop.
Znaleziono zapewne jedna z par straznikow, pozbawionych przytomnosci przez niego i przez robota.
W koncu znalazl blokade. Lopoczace dotychczas skrzyli napiely sie z glosnym trzaskiem, Dennis uslyszal zaniepokojone nawolywanie, dobiegajac z parapetu dwa pietra nizej. Oczywiscie straznicy przy drzwiach Artha nie odpowiedzieli. Wkrotce kroki rozlegly sje juz bardzo niedaleko.
— Nie ma czasu na eksperymenty — mruknal Dennis do siebie. — Arth! Wskocz na tylne siedzenie, zeby go troche obciazyc!
Gdy Arth sie usadowil, wielki szybowiec przestal szarpac sie i podskakiwac tak gwaltownie jak dotychczas. Jednak w dalszym ciagu nie stal spokojnie. Dennis skinal do robota. Uklakl przed nim, ciagle trzymajac krawedz skrzydla.
— Instrukcje! — powiedzial do malej maszyny. — Idz na dol i powstrzymaj tych, ktorzy tu nadchodza, az my odlecimy. Potem postaraj sie stad wydostac i w miare mozliwosci pojsc za nami. Bedziemy probowali leciec na poludniowo-poludniowy zachod.
Zielone swiatelko mrugnelo potwierdzajaco. Robot odwrocil sie i odjechal, sprawnie i szybko pokonujac deske, ktorej uzyli, zeby dostac sie na najwyzszy poziom dachow. Dennis uslyszal tupot butow na spiralnych schodach pietro nizej. Nie zostalo im zbyt wiele czasu.
Arth, zgodnie z poleceniem Dennisa, siedzial juz w wyplatanym siodelku, z calkowitym zaufaniem oddajac swoj los w rece Ziemianina. Widzial przeciez balon, sprawnie szybujacy po nocnym niebie, wiec przekonal sie, ze Dennis rzeczywiscie potrafi sobie radzic z latajacymi mechanizmami. Roznica miedzy balonem a szybowcem nie miala dla niego zadnego znaczenia.
— Ten szybowiec jest przeznaczony dla dwoch osob — powiedzial Dennis — ale wasza dwojka wazy lacznie niewiele wiecej niz jeden duzy mezczyzna. Linnora moze siedziec z tylu razem z Arthem. Tak czy inaczej musimy tylko wyleciec poza obreb miejskich murow.
Jednak Linnora stala nieruchomo, owijajac sie peleryna i patrzac ze strachem na wielkie, napinajace sie w podmuchach skrzydla.
„Nie moge jej za to winic — pomyslal Dennis. — Jest dzielna dziewczyna, ale zupelnie na to wszystko nie byla przygotowana”.
Istnialo duze prawdopodobienstwo, ze ta ucieczka zakonczy sie smiercia calej ich trojki. Ktos moglby powiedziec, ze co Kremer dla nich szykowal, bylo losem gorszym od smierci, jednak poki serce w piersiach bilo, zawsze istniala nadzieja.
Linnora przytulala do piersi swoj klasmodion patrzac, jak porywy wiatru szarpia wielkim latawcem, niemal ciagnac Artha i Dennisa wzdluz dachu. Szybowiec przypominal poteznego ptaka, napinajacego krepujace go wiezy, wyrywajacego sig w powietrze.
Nagle na sasiedniej, nieco nizszej czesci dachu wybuchlo zamieszanie — dobiegly ich przestraszone okrzyki i odglosy padajacych cial. Robot zajal pozycje obronna u szczytu schodow.
Dennis spojrzal na ksiezniczke i ich oczy sie spotkaly. Wiedzial, ze ona bardzo chce mu zaufac. Jednak to wszystko bylo dla niej zbyt obce, dzialo sie tak szybko. Nie mogl przeciez ciagnac jej za soba sila. Jednoczesnie nie potrafil sie zmusic do zostawienia jej tutaj samej.
Linnora zobaczyla go pierwsza, gdy tylko malenka postac chochlaka pojawila sie, wlazac na krawedz dachu. Ksiezniczka otworzyla usta ze zdumienia, patrzac na lewo. Dennis odwrocil sie szybko i zobaczyl znajomy pyszczek — pare blyszczacych, zielonych oczu i dwa rzedy ostrych, wyszczerzonych w usmiechu zebow.
— Krenegee! — powiedziala Linnora z westchnieniem.
Chochlak wyszczerzyl sie jeszcze bardziej. Przelazl do konca przez krawedz i, rozkladajac membrany, poszybowal leniwie ku Dennisowi. Wyladowal mu na ramieniu, ostrymi pazurkami czepiajac sie peleryny.
Dennis walczyl o utrzymanie rownowagi, zmagajac siez tanczacym szybowcem i przeklinajac wiatr oraz durnego zwierzaka, ktory mruczal mu z zadowoleniem do ucha.
Jednak Arth patrzyl na niego z naboznym zdumieniem, a Linnora powiedziala ledwie slyszalnym poprzez wiatr, cichym glosem: