zamknela oczy.

Uciekali, kryjac sie przed patrolami, juz niemal trzy dni. Jedli ptaki, ktore Dennisowi udalo sie trafic ze swej procy, i ryby, wylawiane z niewielkich strumieni przez zreczne rece Linnory. Dwukrotnie niemal zostali wykryci — za pierwszym razem przez zolnierzy na koniach, potem przez szybki, niemal bezglosny szybowiec. Baron albo jego regent, szukajac ich, przewracal cala okolice do gory nogami.

Linnora poruszyla glowa, ukladajac ja wygodniej obok jego policzka. Dennis czul slodki zapach jej wlosow, nawet tak splatanych po trzech dniach ucieczki po bezdrozach. Wreszcie, chocby na chwile, mieli odrobine spokoju.

— Nie mozemy tutaj zostac, Dennizz — powiedzial Arth, nie poruszajac sie ani nie otwierajac oczu.

Z poczatku zlodziej chcial ukryc sie gdzies w poblizu Zuslik do czasu, az bedzie mogl wsliznac sie z powrotem do miasta. Nie czul sie dobrze na otwartej przestrzeni. Jednak szum, jaki podniesiono wokol ich ucieczki i starannosc prowadzonych poszukiwan, sklonily go w koncu do pojscia razem z Linnora i Dennisem w strone okolic, w ktorych zamieszkiwali L’Toff.

— Wiem, ze nie mozemy. Jestem pewien, ze ludzie barona tu byli. I z pewnoscia wroca. Jednak stopy Linnory a jej kolano spuchlo jak bania. Musielismy znalezc jakies miejsce, w ktorym moglaby chwile odpoczac, i tylko ta farma przyszla mi do glowy.

— Dennis, ja moge isc dalej. Naprawde. — Linnora usiadla prosto, jednak niemal natychmiast zaczela sie chwiac. — Wydaje mi sie, ze mo…

Jej oczy stanely w slup i Dennis musial ja chwycic, zeby nie upadla.

— Wrzasnij, jesli wroga armia nadciagnie — powiedzial do Artha, biorac Linnore na rece. Wstal niepewnie, wszedl na kilka pozostalych schodkow i otworzyl drzwi kopnieciem. Zaskrzypialy przerazliwie.

Wewnatrz domu doslownie wszystko bylo pokryte kurzem. Dennis niemal czul starania i milosc, jakie Sigel i jego zona wkladali w ten dom, a teraz byl on na najlepszej drodze do zamienienia sie z powrotem w sterte pni, gliny i papieru.

Dennis zastanawial sie, co sie stalo z wysokim farmerem i z Gathem, bystrym mlodziencem, ktory chcial zostac uczniem czarownika. Czy wyszli calo z przygody z balonem? Moze Sigel wlasnie w tej chwili szuka swojej zony gdzies w lasach L’Toff?

Dennis przeniosl Linnore przez waski przedpokoj, wszedl do sypialni Sigelow i delikatnie polozyl ja na lozku. Potem niemal zwalil sie na stojace obok krzeslo.

— Tylko chwile, potrzebuje tylko minuty… — wymamrotal. Zmeczenie kladlo mu sie na ramionach jak olowiany koc. Usilowal wstac, ale mu sie nie udalo.

— Och, do diabla! — Spojrzal na mloda kobiete, spiaca spokojnie tuz obok. — To zdaje sie nie w ten sposob powinno wygladac, gdy bohater po raz pierwszy zanosi piekna ksiezniczke do lozka…

* * *

Umysl Dennisa wedrowal na wpol uspiony. Stwierdzil, ze rozmysla o chochlaku i robocie… wyobraza sobie, jak jakis przypadkowy przechodzien mogl na nich patrzec kilka tygodni temu — maly, rozowy zwierzak o blyszczacych zielonych oczach w towarzystwie maszyny z innej planety pojawiajacy sie nagle na zatloczonych ulicach Zuslik, przemykajacy po dachach i balkonach, szpiegujacy mieszkancow miasta.

Nic dziwnego, ze rozszalaly sie plotki o „diabelskim pomiocie” i o duchach.

Linnora powiedziala, ze gatunek Krenegee potrafi, podobnie jak ludzie, wsaczac Pr’fett w przedmioty, jednak sam nie posluguje sie narzedziami, nie jest tez rozumny w ludzkim znaczeniu.

Czasami dziki Krenegee pozostaje przez dluzszy okres z jednym czlowiekiem. Gdy to sie zdarza, taki czlowiek staje sie bardzo poteznym zuzywaczem. Potrafi w kilka godzin udoskonalic przedmiot w sposob, ktory normalnie zajalby cale miesiace. Nawet L’Toff, niedoscignieni mistrzowie w sztuce zuzywania, nie potrafia dorownac czlowiekowi, ktoremu towarzyszy Krenegee, szczegolnie jesli potrafi on wprawic sie od czasu do czasu w trans felhesz.

Jednak Krenegee sa niezwykle plochliwe. Ludzie, ktorzy widzieli Krenegee chociaz raz w zyciu, juz uwazaja sie za szczesciarzy. Te nieliczne osoby, ktorym udalo sie na dluzej z ktoryms z tych zwierzakow zwiazac, okreslane sa mianem „tworcow swiata”.

Dennis wyobrazil sobie chochlaka, zwiedzajacego dachy miasta na grzbiecie robota, nieustannie pchajacego go ku doskonalosci w jego zaprogramowanych funkcjach — funkcjach, ktore pierwotnie zostaly mu wyznaczone przez Dennisa. Rezultat moze byc zadziwiajacy.

Byc moze chochlak rzeczywiscie jest niestaly i plochliwy, jednak Dennis wyrzadzil mu krzywde, nazywajac go bezuzytecznym.

Nie mogl sie uwolnic od poczucia winy wzgledem robota, chociaz wiedzial, ze jest ona irracjonalna. Widzial go w swej wyobrazni, dzielnie broniacego dachu przed nacierajacymi zolnierzami.

Dennis drzemal spokojnie, sniac o zielonych i plonacych czerwienia oczach, az na ramie opadla mu jakas dlon i zaczela nim potrzasac.

— Dennizz! — Dlon byla bezlitosna. — Dennizz! Obudz sie!

— Co to…? — Dennis usiadl gwaltownie, otwierajac oczy. — Co sie stalo? Zolnierze?

Arth byl tylko niewyrazna sylwetka w mrocznym pokoju. Potrzasnal glowa.

— Nie, nie sadze. Slyszalem jakies glosy na drodze, ale tylko ludzkie, zadnych zwierzecych. Zmylem sie, zanim otworzyli brame.

Dennis wstal ciezko, podszedl do okna i wyjrzal przez szczeline miedzy zaslonami. Okno, zakurzone i pozolkle, wychodzilo na podworze farmy. Z prawej strony, na granicy pola widzenia, dostrzegl jakis ruch. Uslyszal kroki, dobiegajace z ganku.

Jedyne wyjscie na zewnatrz prowadzilo przez najwiekszy pokoj, spelniajacy w tym domu role salonu. Nie mieli wyboru — beda musieli stawic czolo ludziom, ktorzy sie tu zjawili, bez wzgledu na to kim oni sa. A niestety zadne z nich nie bylo w odpowiedniej do tego kondycji.

Dennis gestem kazal Arthowi ustawic sie za drzwiami, sam podniosl z podlogi niewielkie krzeslo. Teraz kroki dobiegaly juz z przedpokoju.

Klamka poruszyla sie i drzwi, skrzypiac, powoli sie uchylily. Dennis podniosl szybko krzeslo nad glowe.

Zachwial sie i niemal przewrocil na plecy. W tej samej chwili drzwi otworzyly sie do konca, odslaniajac krepa, niemloda juz kobiete.

Kobieta zobaczyla Dennisa i — blyskawicznie otrzasnawszy sie ze zdumienia — odskoczyla niemal dwa metry do tylu, prawie przewracajac malego, stojacego za jej plecami chlopca.

Poczekaj! — krzyknal Dennis.

Kobieta chwycila ramie chlopca i pociagnela gwaltownie w strone wyjscia. Jednak dziecko stawilo jej opor.

— Dennzz! Mamo, to tylko Dennzz!

Dennis odstawil krzeslo, dajac Arthowi znak, zeby pozostal na miejscu. Potem wybiegl do przedpokoju.

Kobieta stala niepewnie przy otwartych frontowych drzwiach. Silnie, az do pobielenia kostek, sciskala ramie chlopca, ktorego Dennis spotkal na samym poczatku swego pobytu w tym swiecie.

Dennis zatrzymal sie w drzwiach do przedpokoju, podnoszac do gory puste dlonie.

— Czesc, Tomosh — powiedzial spokojnie.

— Hej, Dennzz! — Chlopiec byl wyraznie uszczesliwiony, jednak jego matka szarpnela go w tyl, gdy probowal podbiec do Dennisa. W jej oczach ciagle mieszaly sie strach i podejrzliwosc.

Dennis usilowal sobie przypomniec jej imie. Stiyyung wymienil je kilkakrotnie, gdy byli razem. Przeciez jakos musi ja przekonac, ze jest przyjacielem!

Wyczul ruch za swymi plecami.

„Cholerny Arth! Mowilem mu, zeby sie nie ruszal! Nastepny obcy w tym domu to az za wiele, zeby ja do konca przerazic!”

Oczy pani Sigel rozszerzyly sie ze zdumienia. Jednak zamiast uciekac, westchnela z ulga.

— Ksiezniczka!

Dennis odwrocil sie, nie mogac powstrzymac zdumienia. Nawet z rozczochranymi wlosami, zaspanymi oczyma i bosymi, zakrwawionymi stopami, Linnora potrafila wygladac dostojnie. Usmiechnela sie laskawie.

Вы читаете Stare jest piekne
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату