ogolic, wiec jego czaszka pokryla sie szczecina.
— Nie musisz byc skromny. Z pewnoscia tylko czlowiek wielkoduszny okazalby zaufanie i przywrocil wiare w siebie zolnierzowi, ktorego sam usunal z Gwardii Imperialnej.
— Co ty, u licha… — zaczal Marek i zamilkl. Przypomnial sobie dwoch gwardzistow, ktorych usunal za spanie na warcie przed apartamentami Mavrikiosa. Blemmydes byl starszym z tych dwoch. Dopiero dzieki Neposowi Skaurus skojarzyl fakty.
Przypomnial sobie rowniez zawzietosc i bute, ktora okazali obaj wezwani do raportu, oraz ich wysilki, zeby zrzucic wine na niego. Gdy im sie to nie udalo, zostali sromotnie wypedzeni ze stolicy. Trudno bylo sobie wyobrazic, zeby Blemmydes zywil wobec Rzymian przyjazne uczucia.
Co oznaczalo… Trybun wezwal wartownika.
— Znajdz przewodnika i przyprowadz go do mnie. Musi mi odpowiedziec na pare pytan.
Legionista zasalutowal piescia i oddalil sie biegiem. Nepos i Senpat Sviodo wlepiali wzrok w Skaurusa.
— Wiec nie przyjales Leksosa na probe? — zapytal kaplan.
— Na probe? Nie — odpowiedzial Marek, udajac, ze nie slyszy rozczarowania w jego glosie. — Prawde mowiac, przez te wszystkie miesiace zupelnie zapomnialem, ze sukinsyn istnieje. Dlaczego nie powiedziales mi o tym tydzien temu?
Nepos z zalem rozlozyl rece.
— Przypuszczalem, ze wiesz, kim on jest, i dobrze o tobie pomyslalem.
— Wspaniale — mruknal trybun. Zastanawial sie, ile jego pomylka bedzie kosztowala Rzymian. Podejrzenie zmienilo sie w pewnosc, kiedy zobaczyl, ze straznik wraca sam. — I co? — warknal, nie mogac zapanowac nad strachem.
— Przykro mi, panie, ale nigdzie go nie ma — zameldowal legionista ostroznie, choc w przeciwienstwie do Gajusza Filipusa trybun zwykle nie wyladowywal sie na zolnierzach.
— Tego brakowalo — powiedzial Marek z rozgoryczeniem, uderzajac piescia we wnetrze dloni. — Tylko wielkoduszny idiota przyjalby takiego czlowieka.
Zapewne Blemmydes juz dokonal zemsty, skoro uciekl. Marek poczul pogarde wobec samego siebie. Na bledy innych patrzyl z tolerancja, ktora dalo mu stoickie wychowanie. Trudno oczekiwac od ludzi doskonalosci. Z drugiej strony jego wlasne braki i pomylki wzbudzaly w nim gniew wiekszy, niz odczuwal wobec wrogow na polu bitwy.
Z trudem pohamowal wscieklosc i zaczal sie zastanawiac, jak naprawic blad. Najpierw musial sie dowiedziec, jak wyglada sytuacja.
— Pakhymer! — zawolal.
Po chwili Khatrish zjawil sie przy nim.
— Znam ten ton — stwierdzil usmiechajac sie krzywo. — Co sie stalo?
— Moze nic — odparl trybun z wymuszonym usmiechem, choc nie wierzyl w to ani przez chwile. — Moze duzo. — I opowiedzial mu pokrotce, co sie stalo.
Pakhymer wysluchal go bez komentarza i zagwizdal przez zeby.
— Myslisz, ze wprowadzil nas w zasadzke? — odezwal sie w koncu.
— Obawiam sie, ze tak.
Laon skinal glowa.
— To dlatego mnie wezwales. Powinienem cie za to obciazyc. — W jego slowach nie bylo zlosci, tylko rozbawienie i kpina, charakterystyczne dla postawy Khatrishow wobec zycia. — W porzadku, wysle paru chlopakow, zeby rozejrzeli sie po okolicy. Inni sprobuja wytropic naszego drogiego Blemmydesa. — Widzac, ze Skaurus sie krzywi, dodal: — Nikt nie moze wszystkiego przewidziec, nawet Phos. W przeciwnym razie nie byloby Skotosa.
Ta uwaga pocieszyla trybuna, lecz wywolala konsternacje Neposa. Stosunek Khatrishow do religii byl rownie niefrasobliwy jak oni sami. Pakhymer oddalil sie, zanim Nepos zaprotestowal. Kaplan byl dobrym czlowiekiem, bardziej tolerancyjnym niz wielu jego kolegow, ale istnialy granice tolerancji, ktorych nie mogl przekroczyc.
Ciekawe, jak Balsamon zareagowalby na uwage Khatrisha — pomyslal Marek. Patriarcha Videssos prawdopodobnie rozesmialby sie serdecznie.
Teraz nie pozostawalo nic innego do roboty jak czekac na powrot zwiadowcow. Grupa wyslana w poscig za Blemmydesem wrocila pierwsza, z pustymi rekami. Marek nie byl tym zaskoczony. W takiej okolicy istnialy setki mozliwych kryjowek.
Zgodnie z przewidywaniem, niezwykle poruszenie w obozie wprawilo jezyki w ruch. Tym razem jednak plotki mogly okazac sie korzystne. Kiedy ludzie spodziewaja sie klopotow, szybciej na nie reaguja. Trybun doszedl do wniosku, ze szybkosc bedzie miala duze znaczenie, jesli sprawdza sie jego obawy.
Wkrotce ze wschodu nadjechali Khatrishe z drugiej grupy zwiadowcow, zeskoczyli z koni i podbiegli do Pakhymera z wiesciami. Nie odzywali sie do zolnierzy, ktorzy po drodze zasypywali ich pytaniami. Po raz setny trybun doszedl do wniosku, ze jezdzcy sa dobrymi zolnierzami, choc nie maja dyscypliny Rzymian.
Kiedy ich dowodca zblizyl sie do Skaurusa, w twarzy pokrytej bliznami nie bylo zwyklej wesolosci.
— Az tak zle? — zapytal Marek.
— Az tak zle — potwierdzil Pakhymer ponuro. — W sasiedniej dolinie roi sie od Yezda. Z tego, co mowia moi chlopcy, musi ich byc dwa albo trzy razy wiecej niz nas.
— Wyglada na to, ze Blemmydes sie zemscil — stwierdzil Skaurus gorzko. — Pewnie przez caly czas szukal Yezda i kiedy znalazl wystarczajaco liczna bande, uciekl.
— Chlopaki nie policzyli dokladnie — probowal go pocieszyc Laon — tylko zerkneli zza skal i zobaczyli namioty i ogniska.
— Ogniska — powtorzyl Marek.
Ogniska, w ktorych upieka Rzymian.
W zwiazku z ogniem zaczela go dreczyc jakas nieuchwytna mysl. Bylo to znajome uczucie, takie samo jak wtedy, gdy bez powodzenia probowal sobie przypomniec, gdzie widzial Leksosa Blemmydesa. Teraz stal bez ruchu i nie probowal niczego sobie przypominac na sile, tylko czekal, az skojarzenie samo sie nasunie.
Pakhymer zaczal cos mowic, lecz umilkl, kiedy dostrzegl zamyslenie Skaurusa.
Trybun po raz drugi uderzyl piescia we wnetrze dloni, tym razem dla przypieczetowania decyzji.
— Chwala bogom za to, ze nauczylem sie czytac po grecku! — wykrzyknal.
Laon Pakhymer nic nie zrozumial, ale spostrzegl, ze Rzymianin znowu jest soba. Odwrocil sie, zeby odejsc, ale Skaurus go zatrzymal, mowiac:
— Bede potrzebowal twoich ludzi. Sa lepszymi hodowcami i poganiaczami bydla niz Rzymianie.
— I co z tego? — spytal zdumiony Khatrish.
Zanim Marek zdazyl mu to wyjasnic, podszedl do nich Gajusz Filipus.
— Na Marsa, co sie dzieje? — zapytal. — W calym obozie wrze jak w kotle, a nikt nie wie dlaczego.
Trybun przedstawil mu sytuacje i starszy centurion zaklal brzydko.
— Mniejsza o to — powiedzial Skaurus. Kiedy wreszcie odzyskal jasnosc myslenia, zaczelo mu sie spieszyc. — Wez pare manipulow. Pojdziecie razem z ludzmi Pakhymera. Spedzcie tu cale bydlo z doliny. Macie na to godzine.
Khatris i centurion wytrzeszczyli oczy. Byli pewni, ze trybun postradal rozum. Po chwili Gajusz Filipus zgial sie wpol ze smiechu.
— Wspanialy plan — wykrztusil. — I to nie my przyjmiemy na siebie natarcie.
— Ty rowniez czytales Polibiusza? — spytal Skaurus, jednoczesnie urazony i zdumiony. Starszy centurion mial trudnosci z czytaniem po lacinie, wiec Marek nie sadzil, ze potrafi czytac po grecku.
— Kogo? Ach, to jeden z twoich ulubionych historykow? Jasne, ze nie. — Po raz pierwszy usmiech Gajusza Filipusa nie mial w sobie nic wilczego. — Jest wiecej sposobow zapamietywania roznych rzeczy niz czytanie ksiazek. Kazdy weteran zna te sztuczke, od kiedy zastosowal ja Hannibal, i wie, ze pamiec mu ja podsunie, kiedy zajdzie taka potrzeba.
— Czy wreszcie zaczniecie mowic z sensem? — rzucil z irytacja Pakhymer, ale rozbawieni Rzymianie nie zamierzali go oswiecic.
Wyjasnili plan Viridoviksowi. Marek przewidzial dla niego szczegolna role.
— Jasne! — wykrzyknal Celt z entuzjazmem, kiedy ich wysluchal. — Gdybyscie probowali wziac kogos