usmiech. Lecz Gorgidas, stojacy dosc blisko, by uslyszec komentarz Pakhymera, byl w miare trzezwy. Zachowal grecki zwyczaj dolewania wody do wina i co wiecej, uwazal wiedze za slodszy owoc niz te, z ktorych robiono wino.
— Sadzisz, iz nomadzi wiedzieli, ze szarzuje na nich bydlo? — odezwal sie do Khatrisha. — Pomyslalbys tak w kraju tkwiacym w przesadach? Jesli wszedzie weszysz czarna magie, znajdziesz ja. — Jego usta wykrzywily sie w grymasie, ktory nie byl usmiechem. — Najwazniejsza jest wiara. Kiedy studiowalem medycyne, nauczono mnie odrzucac magie i wszystko, co sie z nia wiaze. Tutaj przekonalem sie, ze magia naprawde leczy, ale mnie nie bedzie sluzyc.
— Moze ty powinienes sluzyc jej — powiedzial Pakhymer.
— Czy wszyscy tutaj przemawiaja jak kaplani? — burknal Gorgidas, lecz wzrok mial zamyslony.
— Jasne, ze nie. — Viridoviks podchwycil tylko ostatnie slowa.
Obejmowal w pasie dwie dziewczyny i wcale nie przypominal kaplana.
Marek za nic w swiecie nie mogl sobie przypomniec ich imion. Po pierwsze, Celt zawsze zwracal sie do nich „kochanie” albo „zlotko”, co zmniejszalo mozliwosc klopotliwej pomylki. Po drugie, choc wszystkie byly zgrabne i piekne jak kwiaty, zadna nie miala dosc charakteru, by wryc sie ludziom w pamiec.
Viridoviks nagle dostrzegl Skaurusa, ktory stal z greckim lekarzem i Laonem Pakhymerem. Puscil dziewczyny i zlapal trybuna w niedzwiedzi uscisk. Mimo ze sam byl pijany, poczul od niego wino. Przez chwile trzymal Marka na wyciagniecie reki i przygladal mu sie z uwaga.
— Spojrz na niego — powiedzial, zwracajac sie do Gorgidasa. — Stoi sobie spokojnie po najwiekszym kawale w historii, ktory w dodatku uratowal nam zycie. Ja jestem bohaterem, ze siedzialem na grzbiecie smierdzacego konia i wystraszylem smiertelnie bande koczownikow. A gdzie podziw dla czlowieka, ktory przydzielil mi te role?
— Zasluzyles na to — zaprotestowal Marek. — A gdyby Yezda zaatakowali zamiast uciekac? Jeden tak zrobil.
— Ten biedny glupiec? — Viridoviks prychnal z pogarda. — Gapil sie na mnie przez godzine. Obudzil sie dopiero, kiedy popuscil w spodnie. Kto by pomyslal, ze zostane jezdzcem.
— Raczej poganiaczem bydla — powiedzial Laon Pakhymer, patrzac na niego spode lba.
— Hmm. — Celtowi zaiskrzyly sie oczy. — Przewodnikiem stada, byloby blizsze prawdy. Co wy na to, kochane? — spytal, prowadzac dziewczyny w strone wspolnego namiotu. Obie nachylily sie ku niemu w milczacej zgodzie.
Pakhymer rzucil Viridoviksowi zazdrosne spojrzenie.
— Co on z nimi robi? — zastanowil sie na glos.
— Zapytaj go — poradzil Gorgidas. — Na pewno ci powie. Trudno naszego celtyckiego przyjaciela nazwac niesmialym.
Pakhymer obserwowal grupke, ktora na moment zarysowala sie w swietle, kiedy Viridoviks odchylil pole namiotu.
— Nie — westchnal. — Chyba nie jest.
Nastepnego ranka Marek przez chwile sadzil, ze bebnienie kropel deszczu o namiot to puls szumiacy mu w uszach. Bolala go glowa. W ustach mial smak sciekow. Kiedy usiadl zbyt gwaltownie, zoladek podszedl mu do gardla, a otoczenie zawirowalo.
Ruch obudzil Helvis. Kobieta ziewnela i przeciagnela sie.
— Dzien dobry, kochany — powiedziala z usmiechem, dotykajac jego ramienia. — Jak sie czujesz?
Nawet jej lagodny kontralt brzmial dla niego zgrzytliwie.
— Okropnie — wychrypial trybun, trzymajac sie za glowe. — Myslisz, ze Nepos umie leczyc kaca? — Odbilo mu sie.
— Gdyby istnialo lekarstwo na mdlosci, z pewnoscia kobiety w ciazy by je znaly. Mozemy pomeczyc sie razem — zaproponowala zartobliwie, ale widzac nieszczesliwa mine Skaurusa, dodala: — Postaram sie, zeby Malrik byl cicho. — Chlopiec juz ruszal sie pod kocem.
— Dziekuje — powiedzial Marek.
Naprawde byl wdzieczny. Halasliwy trzylatek moglby go dobic.
Ulewa oznaczala, ze nie bedzie ognisk. Rzymianie zjedli na sniadanie zimna owsianke, zimna wolowine i rozmokniety chleb. Trybun zignorowal narzekania zolnierzy. Mysl o jakimkolwiek jedzeniu napawala go wstretem. Uslyszal, ze Gajusz Filipus wydaje instrukcje, brnac z chlupotem przez bloto od jednej grupki do drugiej.
— Nie zapomnijcie naoliwic zbroi. To latwiejsze niz pozniej zeskrobywac rdze i latac przegnila skore, bo byliscie leniwi. Nasmarujcie tez bron, choc niech was bogowie bronia, skoro musze wam o tym przypominac.
Po zniknieciu Leksosa Blemmydesa nie mial kto wskazac oddzialowi Skaurusa drogi do Amorion. Dolina byla nie zamieszkana. Rozgniewani hodowcy, ktorych bydlo posluzylo rozgromieniu Yezda, nie chcieli pomoc zolnierzom. Wedlug nich przybysze najpierw zaprzyjaznili sie z nimi, a potem zdradzili.
Z duzym opoznieniem armia w koncu ruszyla blotnistym szlakiem na poludniowy wschod. Niebo mialo kolor olowiu. Deszcz padal przez wiele godzin, czasem drobnymi kroplami, kiedy indziej zas nieprzezroczystymi plachtami, ktore niosl szczypiacy zimowym chlodem wiatr.
W tych warunkach trudno bylo zachowac staly kierunek marszu. Przemoczeni i nieszczesliwi legionisci pokonywali serie przecinajacych sie malych kanionow, istny labirynt Minosa.
Pod wieczor nawalnica ustala. Slonce wyjrzalo przepraszajaco na swiat przez postrzepione chmury. Zolnierze z przestrachem zawolali, ze zachodzi na wschodzie, gdyz swiecilo im prosto w twarze.
Uslyszawszy to, Kwintus Glabrio potrzasnal z rezygnacja glowa.
— Czy to nie typowe? Predzej odwroca niebiosa do gory nogami, niz przyznaja, ze sie pomylili.
— Za duzo czasu spedzasz w towarzystwie Gorgidasa — stwierdzil Gajusz Filipus. — Zaczynasz mowic jak on.
Skaurus odniosl takie samo wrazenie, choc siegajac pamiecia wstecz, nie mogl sobie przypomniec, by czesto widzial razem mlodszego centuriona i lekarza.
— Zdarzaja sie gorsze rzeczy — zachichotal Glabrio.
Gajusz Filipus poprzestal na tym. Tolerowal wady mlodszego oficera, nawet jesli go nie do konca rozumial.
Marek, ktory poczul sie troche lepiej, byl zadowolony, ze nie doszlo do sprzeczki. Nie jadl przez caly dzien i lekko krecilo mu sie w glowie. Nie mial dosc sil, by polozyc kres prawdziwej klotni.
O swicie tylko strzepy pedzacych szarych chmur i czerwonobrazowe bloto, ktore zdzieralo sandaly ze stop, wskazywaly, ze przeszla burza. Kolor brei skojarzyl sie Markowi z choragwiami Yezda. Z zadowoleniem spostrzegl wyrastajace
— Wkrotce sie przekonaja, jak bardzo sie pomylily. — Wciagnal rzeski polnocny wiatr. Po latach spedzonych na otwartych przestrzeniach, znal sie na pogodzie. — Niedlugo spadnie snieg.
Zupelnie przypadkiem, gdyz nadal nie mieli przewodnika, dotarli po poludniu do jakiegos miasta. Nazywalo sie Aptos i liczylo okolo pieciu tysiecy mieszkancow. Nie mialo murow i najwyrazniej bylo nie znane Yezda. Na jego widok trybun omal sie nie rozplakal. Wedlug niego takie miasta stanowily najwieksze osiagniecie Videssos. Kolejne pokolenia zyly w nich bez obawy, ze nastepnego dnia zjawia sie najezdzcy, ktorzy zagarna owoce wielu lat pracy. Podobne oazy spokoju byly teraz rzadkoscia na ziemiach zachodnich. Wszystko wskazywalo na to, ze wkrotce nie ostanie sie zadna.
Mnisi, ktorzy wyrywali chwasty ze zmiekczonej przez deszcz ziemi ogrodow warzywnych, patrzyli w zdumieniu na oddzial ubloconych najemnikow. Zgodnie z nakazem goscinnosci pospieszyli do spizarn i wrocili ze swiezym chlebem i dzbanami wina. Stali przy drodze, rozdzielajac dary wszystkim, ktorzy zatrzymali sie choc na chwile.
Skaurus mial mieszane uczucia w stosunku do videssanskich kaplanow. Tacy jak ci serdeczni mnisi byli najlepszymi ludzmi pod sloncem. Pomyslal tez o Neposie i patriarsze Balsamonie. Lecz czasami gorliwosc czynila z nich groznych ksenofobow. Trybun przypomnial sobie antynamdalajskie zamieszki w stolicy i pogrom, ktory kaplan Zemarkhos probowalo zgotowac Vaspurakanerom z Amorion. Marek zacisnal usta, gdy sobie uswiadomil, ze fanatyk nadal tam mieszkal.
Pozlacane kule na iglicach monastyru zostaly za Rzymianami. Kiedy maszerowali przez Aptos, otoczyla ich banda rozwrzeszczanych malych chlopcow, ktorzy zasypywali ich pytaniami: Czy to prawda, ze Yezda maja