przejezdna dla moich ciezarowek, a pani czolgi…
— Sa ciezkie jak cholera.
— Tak. W kilku miejscach nie mam pewnosci, czy dacie sobie rada. Mowie szczerze. Jesli zakopiecie sie na dobre, proponuje przesiasc sie na nasze ciezarowki. Ale mam nadzieje, ze spotkamy sie po drugiej stronie. Bog mi swiadkiem, potrzebna nam wasza pomoc.
— Moglibysmy pojechac inna trasa — powiedziala Chan, przewijajac mape. — Naprawde nie sadze, zebysmy dali rade przedrzec sie ta droga.
— Zgoda — westchnal Mitchell. — Ale nie widze innego wyjscia z doliny.
— A ja widze — usmiechnela sie kapitan. — Pojedziemy za wami.
— Eee,… — zajaknal sie major. — My…
— Robicie cholerny balagan — dokonczyla Chan. — Wiem, przeciez przyjechalismy tu za wami. Ale rozgniatacie wszystko na plasko, nawet kikuty drzew zamieniacie w trociny. Dla wiekszosci pojazdow to jest nieprzejezdna droga, ale abramsy daja sobie rade w takim terenie. Wiec po prostu pojedziemy za wami.
— Dobra — powiedzial major. — To juz jakis plan.
— No, nie ma to jak dobry plan — powiedziala kwasno Kitteket. Humvee stal na skraju urwiska, ktorego nie bylo na mapach.
Az do tego miejsca droga byla ciezka. Prowadzila lesna przecinka, do tego nie karczowana od lat, na pewno od poczatku wojny. Juz wtedy przecinka nie byla najwygodniej sza, a teraz wymyte doly i zwalone pnie jeszcze bardziej utrudnialy przejazd. Jednak urwisko przebilo wszystko.
— Bez takich uwag, specjalisto — powiedzial major, znow patrzac na mape. — To z cala pewnoscia nie jest to, co powinno tutaj byc. A raczej tego, co powinno tu byc, nie ma.
— Wszystko jedno, musimy znalezc jakies miejsce, ktore w ogole j est na mapie — zrzadzila Kitteket.
Major siegnal do teczki i wyjal stamtad buteleczka z pigulkami.
— Prosze jedna wziac — powiedzial, podajac kobiecie.
— Co to jest?
— Provigil — odparl i sam lyknal tabletka. — Robi sie pozno, mamy za soba ciezki dzien i wszyscy jestesmy zmeczeni, prawda?
— Prawda — powiedziala Kitteket, tez biorac jedna.
— Juz nie. Nie czytala pani nigdy o provigilu?
— Nie. Slyszalam te nazwe, ale nie wiem, co to jest.
— Usuwa zmeczenie — powiedzial major. — To nie jest srodek pobudzajacy, tylko cos w rodzaju przeciwienstwa srodka nasennego. Nie chce sie po nim spac. Jutro, zakladajac, ze nie bedziemy mieli okazji sie przespac — a wszystko na to wskazuje — rozdam srodki pobudzajace, a one poprawia nam predkosc kojarzenia. Bedziemy prawie jak nowi. Do momentu, kiedy nie zaczna nas oblazic pajaki.
Znow spojrzal na mape i zasepil sie.
— Jesli wycofamy sie i pojedziemy w gore, jest tam druga droga, prowadzaca wzdluz grzbietu do Betty Gap. Powinna byc przejezdna.
— O ile w ogole tam jest — mruknela Kitteket, wrzucajac wsteczny.
— O, wy malej wiary — powiedzial major, siadajac wygodnie. — Mogloby byc gorzej, mogloby byc o wiele gorzej.
— Czyzby? — spytala z sarkazmem.
— Niech mi pani zaufa — odparl, wskazujac odznake Szesciuset na swojej piersi. — ylem, widzialem…
— Co robicie? — spytaja Shari. — Odbito wam.
— No, nie wiem, czy komukolwiek o tym opowiem — odparla Wendy. — akladajac, ze wyjdziemy stad zywi. Ale nie, nie odbilo nam.
— Musialo wam odbic — powiedziala gniewnie Shari, rozgladajac sie po hali. — Nie mozecie tego wysadzic! W calym Podmiesciu sa ludzie!
— Odbicie Podmiescia Rochester trwalo cztery lata — przypomniala Wendy. — Ocenia sie, ze po dwoch tygodniach pozostanie przy zyciu niecale dwiescie osob, a ja uwazam, ze to i tak zawyzona ocena. Wedlug mnie nie dwiescie, tylko dwie. Porownaj to ze stratami Posleenow, jesli zwali sie na nich caly kompleks; juz
— I tak nie mozecie wysadzic calego miasta — odparowala Shari. — Jest zaprojektowane tak, ze wytrzyma wybuch atomowy!
— Ale wybuch na zewnatrz, kochanienka — powiedziala Elgars. — Wsporniki nie wytrzymaja uszkodzen. Poza tym od takiej bomby wybuchna pozary, duzo pozarow. Jesli nie spala wszystkich Posleenow, oslabia wsporniki i wszystko sie zawali.
Shari spojrzala na nia podejrzliwie.
— Jakiej bomby? Od kiedy ty mowisz z brytyjskim akcentem?
— Annie jest medium Brytyjczyka — powiedziala Wendy. — Prawdopodobnie jakiegos eksperta od materialow wybuchowych. A bombami sa wszystkie kadzie; kazda jest pelna wybuchowej mieszanki azotanu amonu z olejem napedowym.
— Wyglada to jak… szara maz — powiedziala Shari.
— Spokojna glowa, to bomba oznajmila Wendy. — Wystarczajaco duza, zeby rozniesc cale Podmiescie i wszystkich Posleenow, ktorzy tam sa.
— I wszystkich ocalalych ludzi — dodala Shari.
— I wszystkich ocalalych ludzi — przytaknela Wendy.
— To chore.
— Nie, to wojna — odparla zimno dziewczyna. — Pamietasz, skad przyjechalysmy?
— Ja przezylam Fredericksburg — warknela Shari. — Tak samo tutaj przezyja jacys ludzie! Ale nie uda im sie, jezeli odpalicie te bombe!
— We Fredericksburgu najwazniejsze bylo to, ze mocno utarlismy Posleenom nosa! — odwarknela Wendy. — Od tamtej pory wiedzieli, ze mozemy i ze bedziemy przy kazdej sposobnosci im dopieprzac! Tutaj mozemy odciac leb ich natarciu i wyeliminowac spora czesc ich wojsk. A to jest warte ofiar. Na wojnie gina ludzie. Dobrzy i zli. Gdybym uwazala, ze wiekszosc z nich przezyje, nie zdetonowalabym bomby. Ale oni wszyscy zgina w tych korytarzach i zostana przerobieni na karme. Nie. Nie pozwole na to.
— A wiec zostaniesz tu i dasz sie wysadzic? — spytala gorzko Shari.
— Nie ma mowy! — odparla Wendy. — Zamierzam wyniesc sie stad w cholere, jesli dam rada. I zabrac ze soba ciebie i dzieci! Nastawilysmy bombe na szesc godzin…
— Okolo czterech minut temu — wtracila Elgars, patrzac na wyswietlacze. — Wiec proponuje, zebyscie obie szybko sie dogadaly.
— Cholera — powiedziala cicho Shari. — Dobrze, dobrze, chodzmy. — Spojrzala w gore, na reszte Podmiescia. — Przykro mi.
— Mnie jest przykro, ze nie zginelam w sekcji A — powiedziala Wendy, kladac jej dlon na ramieniu. — Tak by bylo… prosciej. Ale przypieprzymy Posleenom, i to sie liczy.
— Sluchajcie, mozecie sobie tutaj dyskutowac do usranej smierci — powiedziala Elgars, ruszajac do drzwi — ale ja spadam.
— Zgoda. — Wendy poszla za nia. — Zgoda.
Shari jeszcze raz spojrzala na pulpit, a potem odwrocila sie, by ruszyc za nimi, kiedy otworzyly sie polnocne drzwi.
Posleenski normals jednym spojrzeniem objal trzy kobiety, a potem zaczal biec w ich strone kolyszaca sie kladka, sciagajac z grzbietu karabin magnetyczny.
Wendy odwrocila sie i z krzykiem wycelowala w niego MP-5.
— NIE! — wrzasnela Elgars, wyrywajac jej pistolet maszynowy. — Wysadzisz nas w powietrze!