— Zryj azot, dupku! — krzyknela Shari, tryskajac strumieniem cieklego azotu na kladke i Posleena.
Obcy zatrzymal sie i popatrzyl na lecaca lukiem ciecz. Wydawal sie nie rozumiec, po co thresh spryskuje kladke bialym plynem. Ta po chwili rozpadla sie pod jego ciezarem i wojownik runal w dol, do zbiornika amoniaku, wypuszczajac w locie serie pociskow.
— A niech to — powiedziala Wendy, podnoszac sie z ziemi. — O cholera, Shari.
Shari lezala na plecach i obiema rekami trzymala sie za brzuch; krew przeciekala przez krate kladki na podloge w dole.
Wendy podeszla do niej i obrocila ja na brzuch, odslaniajac wielka rane wylotowa po magnetycznym pocisku.
— Aaa! — zawyla z bolu kobieta. — O, Boze, Wendy! Nie czuje nic od pasa w dol!
— To dlatego, ze kula przeszla przez kregoslup — powiedziala ze smutkiem Wendy. Przylozyla opatrunek i pomachala na Elgars. — Przycisnij to.
— Musimy juz isc — powiedziala kapitan, dociskajac bandaz.
— Tak — odparla Wendy. — I pojdziemy, za chwile.
Rozpakowala iniektor z hiberzyna i przylozyla go do szyi Shari.
— Co to jest?
— Hiberzyna. Nie moge cie ruszyc, kiedy jestes przytomna.
— Nie chce zasypiac — wyjeczala Shari. — Dzieci mnie potrzebuja.
— Ale nie potrzebuja ciebie z wielka dziura na wylot — powiedziala Elgars. — Nie pomozesz im, krzyczac za kazdym razem, kiedy cie poruszymy.
— Jestesmy juz prawie w windzie — powiedziala z rozpacza Wendy. — Wyniesiemy cie, nie bedzie tak trudno wyniesc cie na gore.
— O Boze — jeknela Shari. Jej usta zsinialy, zaczelo jej sie robic zimno. — Nie moge teraz umrzec.
— Nie umrzesz — obiecala Wendy. Przycisnela iniektor do jej szyi i patrzyla, jak kobieta staje sie coraz bardziej bezwladna. Niemal od razu jej twarz nabrala kolorow; to nanity skierowaly krew do mozgu.
— Dobra, idziemy — powiedziala Elgars.
— Pieprze — odparla Wendy. — Musimy znalezc lecznice i nosze. — Wyjela pakiet medyczny, a z niego kilka klamer. — Jesli uda mi sie chociaz troche ja polatac, hiberzyna pomoze jej nie wykrwawic sie po drodze.
— Nie mozesz jej operowac! — warknela Elgars. — Mamy szesc godzin, zeby sie stad wyniesc, albo wszyscy zamienimy sie w galarete! Musimy isc.
— NIE ZOSTAWIMY JEJ! — wrzasnela Wendy, zrywajac sie na nogi i przysuwajac twarz niemal do samej twarzy kapitan. — NIE! ROZUMIESZ?!
Elgars nie przestraszyla sie, nie odwrocila wzroku, ale po chwili cofnela sie.
— Wiekszosc zakladow medycznych klasy jeden byla tam, gdzie byli ludzie. Niewiele mozemy zrobic, chyba ze konczylas wieczorowy kurs internisty urazowego.
— Mozemy ustabilizowac jej stan — powiedziala Wendy, wskazujac machnieciem reki konsole. — Znajdz lecznice, w ktorej nie bylo by pelno Posleenow.
— To niemozliwe — odparla Elgars, krecac glowa. Mimo to wystukala zadanie informacji o najblizszej, w pelni wyposazonej lecznicy. Baza danych zazadala od niej podania nazwiska i hasla, i kiedy Elgars podala jedno i drugie, dowiedziala sie, ze niecale trzy kwadranty dalej znajduje sie lecznica klasy jeden. Wedlug mapy miescila sie w scianie glownego sektora.
— Mamy lecznice tuz obok — powiedziala Elgars. — Te drzwi, ktorych nie bylo na mapie, prowadza wlasnie do lecznicy.
— W takim razie mamy przejebane — zaklela Wendy. — Nie mozemy ich otworzyc.
— Cofnijmy sie — zaproponowala Elgars. — Moze cos wymysle.
— Co?
— Nie wiem. Powiem „Sezamie, otworz sie” albo cos takiego.
— Dobrze, idz po dzieci — powiedziala Wendy. — Ja zaczne ja niesc.
— Swietnie. Wysylasz mnie po dzieci.
— Mnie by nie posluchaly. — Wendy podniosla Shari chwytem strazaka. — Ufff, chyba dojdziesz tam przede mna.
Kiedy Wendy wniosla Shari do hali ze zbiornikami, drzwi wlasnie sie otworzyly.
— Jak to zrobilas? — spytala. Zasapala sie i spocila; to byl ciezki dzien.
— Polozylam reke na panelu — wzruszyla ramionami Elgars. — Jestem zolnierzem, moze one otwieraja sie tylko przed wojskowymi.
W pomieszczeniu po drugiej stronie drzwi byly rzady szafek, a na drugim koncu cos, co wygladalo jak sluza powietrzna.
— Pytalas o lecznice, tak? — spytala Wendy. Pomieszczenie przypominalo raczej wejscie do serwerowni.
— Tak — odparla Elgars, prowadzac dzieci do drugich drzwi. One tez otworzyly sie pod dotykiem jej dloni. — Tedy. Mapa pokazywala jakas kreta droge, zobaczymy, co to oznacza.
Wszyscy stloczyli sie w sluzie i kapitan otworzyla nastepne przejscie.
Swiatlo ze sluzy padlo na przeciwlegla sciana i Elgars poczula dreszcz niemal zabobonnego strachu. Sciana byla oczywiscie sztuczna, ale wygladala, jakby byla wykonana z materii organicznej, a tunel skracajacy w prawo malo przyjemnie kojarzyl sie z wnetrzem jelita. Purpurowego jelita.
W oddali cos bulgotalo, ale nie tak, jak bulgocze zrodelko czy fontanna, lecz raczej na podobienstwo pracujacego zoladka. Z blizszej odleglosci dobiegalo wysokie, ostre pogwizdywanie. Powietrze pachnialo dziwnie i obco, kwasna slodycza, ktora sugerowala, ze nie znajduja sie juz w naturalnym srodowisku czlowieka.
— A to dopiero — mruknela Wendy.
Elgars zwazyla w rekach karabin i rozejrzala sie po purpurowym tunelu.
— Nie podoba mi sie to. Wcale mi sie to nie podoba.
Wendy poprawila bezwladne cialo Shari i na tyle, na ile mogla, wzruszyla ramionami.
— Nie obchodzi mnie, czy ci sie tu podoba. Gdzies tu jest lecznica i musimy ja znalezc.
— Gdzie jest terminal informacyjny? — zapytala raczej retorycznie Elgars.
— Potrzebuje pani informacji, kapitan Elgars? — Glos dobiegal wprost ze sciany.
Elgars oderwala od swojego munduru raczke jednego z dzieci i rozejrzala sie.
— Kto pyta?
— Mowi SI tej placowki, pani kapitan — odparl glos. — Potrzebuje pani pomocy?
— Mamy rannego — powiedziala Wendy. — Potrzebna nam pomoc medyczna.
Nie bylo odpowiedzi.
Elgars popatrzyla na Wendy i wzruszyla ramionami.
— Mamy pacjenta, potrzebna nam pomoc medyczna — powtorzyla.
— Prosza isc za duszkiem — rzekla SI i w powietrzu pojawil sie jeden z niebieskich swiecacych mikrytow. — Zaprowadzi pania do lecznicy.
Grupa ruszyla za duszkiem. Ostre gwizdy i bulgotanie w kretym korytarzu nie cichlo ani nawet sie nie zmienialo, ale w miejscu, do ktorego akurat sie zblizali, robilo sie jasniej; przed nimi i za nimi swiatlo przygasalo.
Mijali niskie, przewaznie puste pomieszczenia, W kilku z nich staly niskie stolki albo kzaly zadziwiajaco podobne do muchomorow poduszki, w jednym zas byla niska lawa i stol, ktore wygladaly, jakby byly przeznaczone dla dzieci. Po obu stronach bylo tez sporo pomarszczonych odcinkow scian, ktore mogly byc zamknietymi przejsciami do innych pomieszczen albo po prostu dziwaczna, architektura wnetrza.
W koncu dotarli do nieco wyzszej niz pozostale sali. Na srodku bylo niewielkie podwyzszenie, na nim zas