* * *

Joe Buckley czolgal sie ostatni raz na zaawansowanym tescie sprawnosciowym piechoty. Mialo to miejsce u zarania dziejow, kiedy musial sie martwic tylko zlamaniem nogi podczas skoku, wypadkiem na motocyklu albo bojka o jakas tlusta laska na Bragg Boulevard.

O rany, to byly czasy. Zadnych Posleenow. Zadnych wiezowcow walacych sie czlowiekowi na glowe. Zadnych wybuchajacych statkow. Czasami tylko jakis wkurwiony sierzant i ogladanie Pinky’ego i Mozga w oczekiwaniu na popoludniowy apel. Lepiej byc nie moglo.

Przycisnal tylek do ziemi, kiedy od asfaltu z gwizdem zrykoszetowal pocisk. Teraz jest znacznie gorzej.

Jeden z dwoch szeregowych odrobine za bardzo sie wychylil i za swoj blad zaplacil usmazeniem przez ladunek plazmy, Drugi w polowie drogi zmiekl i teraz lezal na brzuchu na dnie rowu. Buckley nie wiedzial, dlaczego idzie dalej. Moze z czystego uporu — Posleeni zaczeli go naprawde wkurwiac. A moze dlatego, iz wiedzial, ze jesli nie oczysci przeleczy, bedzie mial totalnie przewalone.

Przywarl jeszcze bardziej do ziemi, kiedy z nieba spadl pierwszy pocisk artylerii. Jesli wszystko pojdzie jak trzeba, artyleryjski ostrzal powinien go oslonic.

Z drugiej jednak strony, jesli artylerzysci albo obserwatorzy spieprza sprawe, pocisk rownie dobrze moze spasc na niego.

Nie spadl; trafil w wiadukt. Buckley czekal z niecierpliwoscia, az radiowiec sprowadzi ostrzal na ziemie. Wiekszosc odlamkow powinna teraz wpadac pod wiadukt, na Posleenow. Nie oznacza to, ze zostana powstrzymani, ale powinni rzadziej sie wychylac, ulatwiajac Buckleyowi podejscie. Kiedy ruszyl dalej, nadlecial z wyciem pocisk z nastepnego dziala.

Row, ktorym czolgal sie plutonowy; od jakiegos czasu bardzo plytki, nagle stal sie glebszy. Na tyle, ze Buckley mogl podniesc sie na kolana i lokcie, i nie musial juz pelzac na brzuchu. Zaczal brnac przed siebie, rozcapierzajac konczyny jak krab, kiedy od strony posleenskich okopow dobiegl jakis jazgot i niespodziewanie tylek zapiekl go jak przypalany zywym ogniem.

Opadl na brzuch, siegnal do tylu i poczul wilgoc. Albo dostal naglego ataku najgorszych na swiecie hemoroidow, albo jakis posleenski skurwysyn wlasnie postrzelil go w dupe.

* * *

Thomas pokrecil glowa, patrzac na dzielnego sukinsyna w rowie. Przez lunete na podczerwien widac bylo wyraznie, Ze wlasnie dostal w dupe — rozbryzg krwi emitowal cieplo — ale mimo to wciaz pelzl do przodu. Drugi lezal na brzuchu. Sadzac po temperaturze, byl zywy, ale pewnie za bardzo sie bal, zeby sie poruszyc. W rowie lezalo tez bezglowe cialo. Bylo tak gorace, ze musialo dostac plazma. Poza tym wygladalo na to, ze wiekszosc zolnierzy zginela w pierwszych chwilach natarcia.

Przesunal lunete na pozycje Posleenow i pokrecil glowa. Ogien z ich dzialek plazmowych zostawil wyrazne slady na drodze i podgrzal powietrze pod wiaduktem. Do tego za kazdym razem, kiedy eksplodowal pocisk artylerii, rozblysk swiatla na chwila wylaczal lunete. Mimo to Thomas byl w stanie wypatrzyc kucyki. Byly nieco chlodniejsze od ludzi, ale o wiele cieplejsze od nocnego chlodu powietrza i zimnej ziemi pod wiaduktem. Nie bylo ich duzo, czternascie, moze pietnascie. Jeden lezal na dnie okopu i nie poruszal sie.

Teraz trzeba ustalic, ktorzy z nich to Wszechwladcy. Wokol glowy jednego z Posleenow mignela poswiata ciepla. Thomas przelaczyl podczerwien na wzmocnienie swiatla. W odcieniach zieleni zobaczyl, ze Posleen ma grzebien; musial go na chwile podniesc, tworzac wokol glowy cieplna aureole.

Thomas skinal glowa i przelaczyl lunete z powrotem na podczerwien. Odetchnal, odbezpieczyl barretta, polozyl palec na spuscie i zaczal delikatnie naciskac.

* * *

Plutonowy Buckley przypadl do ziemi, kiedy Posleeni zaczeli pruc ogniem z okopu. Chyba nie strzelali do niego. Zaryzykowal szybki rzut okiem i stalo sie jasne, ze grzali ze wszystkiego, co mieli, w szczyt urwiska za nim i po lewej stronie.

Zaryzykowal jeszcze raz, podniosl sie i skulony popedzil w strone wielkiego betonowego bloku, ktory nadawal sie na oslone. Byl to prawdopodobnie odlamek poludniowego przesla, rzucony tu przez wybuch atomowki, ale dla Buckleya wygladal jak sniadanie do lozka. Moze nawet daloby sie za nim usiasc.

Wturlal sie za blok, kiedy ostrzal ucichl, i zaczal rozwazac swoje polozenie. Znajdowal sie dwadziescia metrow od okopu Posleenow i salwa sprzed chwili pochodzila z wiekszej liczby luf niz sie spodziewal. A wiec artyleria ich nie zabila, tylko uziemila. Troche.

Wygladalo na to, ze w okolicy jest jeszcze ktos, moze snajper na urwisku. O ile przezyl ostrzal. Byloby milo wiedziec, ze nie jest sie zupelnie samemu.

Okolo pieciu metrow blizej wiaduktu lezal nastepny kloc betonu, juz na pewno pochodzacy z wiaduktu, bo sterczal z niego kawal stalowego katownika. Lezal naprzeciwko srodkowych przesel. Gdyby Buckleyowi udalo sie do niego dostac, moglby przemiescic sie na flanke Posleenow, tak by moc przeczesac ich okop. Do tego moglby sie skryc w „dobrym gruzowisku” poludniowej czesci wiaduktu.

„Dobre gruzowisko” bylo okresleniem uzywanym przez piechote. Gruzowiska byly przyjacielem piechoty: byly nieprzejezdne dla czolgow, opieraly sie ostrzalowi wiekszosci artylerii, a do tego nienawidzili ich Posleeni. Dobre gruzowisko bylo takie jak ten wiadukt: poskrecane i pelne dziur, w ktorych moze sie ukryc czlowiek. Poludniowa czesc wiaduktu wygladala wrecz na doskonale gruzowisko.

Ale dostanie sie do niego bylo trudne z dwoch powodow.

Pierwszym byla artyleria. Pociski trafialy prosto w cel — wybijaly dziury w betonowej drodze — a cel byl kilka metrow od trasy, ktora Buckley musialby pokonac, chcac sie dostac do kryjowki. Gdyby mial radio, kazalby artylerzystom przestawic sie na pociski dymne. Ale nie mial, a radiowiec zostal za daleko z tylu, zeby do niego krzyczec.

Slyszal, ze mozna sie poruszac w odleglosci metra czy dwoch od takiego ostrzalu, o ile pociski spadaja „na zewnatrz”, a teraz wlasnie tak bylo. Przy kazdym wybuchu dookola rozchodzilo sie solidne lupniecie fali wstrzasowej, ale tym, co zabijalo, byly odlamki. Wiekszosc z nich leciala w strone okopu Posleenow. Zasadniczo bardzo niewiele powinno przelatywac nad miejscem, przez ktore mial sie czolgac.

Zasadniczo.

Drugim problemem — zakladajac, ze nie trafia go artylerzysci — byl fakt, ze miedzy jego obecna pozycja a nastepnym blokiem betonu nie bylo zadnej oslony ani kryjowki. Zadnej. Byl to plaski, rowny grunt, odarty z calej roslinnosci, ktora mogla tam kiedys byc, i rozciagajacy sie niecale dwadziescia metrow od pozycji Posleenow. Mogl sprobowac zerwac sie i pobiec. Problem w tym, ze Posleeni reagowali na takie cos o wiele lepiej niz ludzie. To tak, jakby probowal przebiec przed zawodowcem strzelajacym do rzutek. Obcy wychylali glowy nawet podczas ostrzalu artylerii. Szanse na przebiegniecie byly mniej wiecej takie, j akie sniezynka ma na przetrwanie w piekle.

Jedynym wyjsciem bylo sprobowac sie przekrasc. Oswietlenie bylo… niejednolite. Co chwila blyskaly wybuchy artyleryjskich pociskow i ksiezyc wygladal zza chmur, poza tym jednak bylo ciemno. Eksplozje rozniecily ognie, ale zaden z nich nie plonal blisko.

Posleeni widzieli w ciemnosciach dobrze, ale nie doskonale. Do tego byli pod ostrzalem z urwiska, ktory skupial cala ich uwage.

Ostatecznie, uznal, warto sprobowac. Ale najpierw nalezy dobrze sie przygotowac.

Siegnal do chlebaka i wyjal cos, czego od bardzo dawna nie uzywal.

41

Вы читаете Taniec z diablem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату