kolorow: zielonego, bialego, niebieskiego i lososiowego. Swiatlo, ktore widziala Wendy, bylo tak biale, ze kojarzylo sie z ultrafioletem do czyszczenia pomieszczen. Poniewaz znajdowala sie na obrzezu sektora F, skojarzenie nie bylo zbyt dalekie od prawdy; sterylny wyglad pomieszczenia i brak ozdob sprawialy, ze panowala tu szpitalna atmosfera.
Druga rzecza, ktora spostrzegla Wendy, byla szafka. Szara, niepozorna i upchnieta w odleglym rogu pomieszczenia, przypominala zaczajonego mechanicznego trolla. Wykonano ja takze z plastali, przez co praktycznie byla nie do rozbicia. Wlasciwie wszystkie zabezpieczenia zostaly skonstruowane przez obcych lub z materialow przez nich dostarczanych, dlatego mozna je bylo pokonac jedynie przecinakiem plazmowym lub wiertlem monomolekularnym. Biorac pod uwage, ze w pokoju byla takze druga szafa, pojemnik ze stali plastycznej musial byc czyms w rodzaju sejfu.
Pomijajac ten szczegol, pokoj wygladal jak jeden z wielu w Podmiesciu. Za drzwiczkami z plastiku pamieciowego znajdowal sie pojemnik bezpieczenstwa, ktory — o dziwo — nie zostal rozbity. Wedlug deklaracji zawartosci, wewnatrz znajdowaly sie cztery maski przeciwgazowe, apteczka pierwszej pomocy i para nomeksowych rekawic. Gdyby tak bylo w istocie, bylaby to pierwsza od czterech lat kompletna skrzynka, jaka widziala. Podloge pokrywal bialy prostokatny dywan, a ze sciany spozieral na nia dwudziestosiedmiocalowy monitor. Pokoj sprawial wrazenie zwyczajnej kwatery mieszkalnej. A przynajmniej tak wygladaly kwatery, kiedy Wendy po raz pierwszy trafila do tego podziemnego piekla.
Dziewczyna, ktora siedziala na jedynym w pomieszczeniu lozku, ubrana byla w pare krotkich spodenek i bluzke bez rekawow. Juz na pierwszy rzut oka mozna bylo zauwazyc, ze ma ladna figure. Jej miekka, delikatna i gladka jak u nastolatki skora byla dowodem procesow odmladzajacych; piersi, ktorych nie zakrywal zaden stanik, sprawialy wrazenie pelnych i jedrnych. Jej rude wlosy splywaly fala na ramiona, a spod delikatnych brwi patrzyly badawczo zielone oczy.
— Annie — powiedziala, usmiechajac sie cieplo, psycholog. — To jest Wendy Cummings. Pomoze ci powrocic do zdrowia. Uwazamy, ze w twoim obecnym stanie przyda ci sie towarzystwo i byc moze kilka spacerow.
Doktor Christine Richards zachowala dla siebie informacje, ze konsylium lekarskie bylo mocno zbite z tropu. Ostatnie badania wykazaly, ze pomimo trudnosci z mowa Annie O. Elgars w pelni odzyskala zdrowie i sily nadszarpniete wieloletnia spiaczka i eksperymentalna terapia operacyjna. Jedyne, czego lekarze nie byli pewni, to czy maja jeszcze do czynienia z Annie Elgars.
— Czesc, Annie — powiedziala Wendy, wyciagajac dlon i usmiechajac sie cieplo. — Mamy zostac przyjaciolkami. Zobaczymy, czy sie uda. Czasem psycholodzy nie sa w stanie znalezc wlasnego tylka, a co dopiero mowic o ludziach.
Osoba, ktora mogla, ale nie musiala byc Annie Elgars, przekrzywila glowe, a potem z wolna usmiechnela sie i z trudem powiedziala:
— A… A… Annie tesz prz… ciel.
— Milo mi to slyszec. — Wendy ponownie sie usmiechnela. — Mysle, ze bedziemy mialy o czym rozmawiac. Z tego, co wiem, sluzylas w trzydziestej trzeciej dywizji w Occoquan?
— Coz — wtracila sie doktor Richards — zostawie was same, dziewczyny. Annie, chcialabym, zebys pomogla Wendy w pracy. Skoro wracasz do zdrowia… Potrzebna nam kazda para rak.
Mily wyraz twarzy rudowlosej dziewczyny zniknal jak kamfora.
— Oookaaaj, Doooktr.
— Prosze sie nie martwic — powiedziala Wendy, rzucajac spojrzenie pani psycholog. — Damy sobie rade.
Kiedy drzwi zamknely sie za wychodzaca, Wendy oparla glowe na dloni. Przez chwile milczala. Potem wskazal na drzwi i rzucila:
— Nienawidze psychologow. — Na jej twarzy pojawil sie wyraz odrazy. — To banda idiotow.
Elgars probowala cos powiedziec, ale tylko steknela i w gescie zniecierpliwienia wyciagnela przed siebie obydwie rece, kierujac wnetrza dloni ku Wendy.
— Zeby zostac zolnierzem na froncie, musialas przejsc testy psychologiczne. — Wendy usiadla na lozku obok Annie i szybkimi ruchami zwiazala jej wlosy w kucyk. — No i tutaj jest prawdziwa zagadka, poniewaz na froncie nie chca osob niestabilnych emocjonalnie, a jednoczesnie kobieta musi byc agresywna, bo inaczej jej nie przyjma.
Elgars usmiechnela sie i warknela, co w jej przypadku oznaczalo smiech.
— Pieppp… one s… kinkoty!
Wendy kiwnela glowa.
— Racja. To banda sukinsynow, niech sie sami pieprza. Masz racje. Wiem, ze masz amnezje i klopoty z wymowa.
— Aaahhh ttty — wymamrotala Elgars; na jej twarzy widac bylo oznaki zniecierpliwienia.
— Nie przejmuj sie tym — powiedziala z uspokajajacym usmiechem Wendy. — Mamy duzo czasu na opowiedzenie sobie wszystkich historyjek. Moge zadac ci pytanie?
— Jaaa… ne.
— Czy to sejf na bron? Bo jesli tak, to zdrowo sie wkurze. Zabrali mi cale uzbrojenie, kiedy dostalam sie do tej dziury. Chodze co prawda raz w tygodniu na strzelnice, ale nie chca mnie nawet dopuscic do testow na straznika.
— Taaa — odparla Elgars z tajemniczym wyrazem twarzy. — Nieeeaaam.
Zamilkla na chwile, po czym znowu sprobowala przelozyc swoje mysli na slowa.
— Ach… Ja… nie www… wiem co…
— Nie wiesz, co tam jest? — podpowiedziala jej Wendy. — Znasz slowa, ale nie potrafisz ich powiedziec, co?
— Taaa.
— W porzadku. — Wendy zsunela sie z lozka i podeszla do szafki. Mebel mial dwa metry wysokosci i dzielil sie na szesc komor. Nigdzie nie widac bylo zamkow, drzwiczek ani otworow na klucze. — Jak ja otworzyc?
Elgars podeszla i stanela przed szafka. Mowa sprawiala jej trudnosci, ale ruchom nie mozna bylo odmowic gracji i zrecznosci.
Wendy obrzucila ja uwaznym spojrzeniem i spytala:
— Cwiczysz?
— Terpia fisssczna — odparla Elgars, kladac dlon na przedniej sciance szafki.
Scianka rozsunela sie i Wendy poczula zapach smaru i metalu. Patrzac na zawartosc szafki, nie byla w stanie ukryc zdziwienia. W srodku byl prawdziwy arsenal. Po lewej stronie wisialy mundury. Jej uwage zwrocil mundur oficerski, ktorego klapy obwieszone byly medalami oraz odznaczeniami. Dostrzegla baretki eksperta od broni automatycznej, obslugi karabinu maszynowego i ciezkiego uzbrojenia. Pomiedzy orderami widniala odznaka Programu Zaawansowanego Celowania, prowadzonego w centrum snajperskim korpusu marines, co bylo nie lada osiagnieciem. Na ryngrafie piechoty widnialy odznaczenia weterana, oprocz tego Annie zdobyla dwa Purpurowe Serca i Srebrna Gwiazde. Prawa piers munduru ozdabial prosty zloty emblemat „600”.
— O w morde — wyszeptala Wendy.
Prawa czesc szafki zajmowaly mundury kamuflujace i uniform Floty oraz pol tuzina sztuk roznej broni. Wiekszosci z nich Wendy nigdy nie widziala na oczy, na przyklad barretta M-82A1, kalibru .50. To jasne, ze bron nie sluzyla tylko do parady, i zanim odwieszono ja na haczyk, byla serwisowana przez fabryke i zapieczetowana preserfilmem. Obok niej staly dwa karabiny maszynowe, z ktorych zwieszaly sie tasmy pelne magazynkow, kilka pistoletow, glock z tlumikiem oraz dziwna bron o kanciastym ksztalcie, zaopatrzona w celownik laserowy i tlumik. Kompletu dopelnial karabin szturmowy oraz zwisajaca z polki kamizelka ze snajperskim ekwipunkiem.
— Jak, do diabla, przemycilas to tutaj? — spytala Wendy. — Przeciez Podmiescia to strefy zdemilitaryzowane!
— Jesm w cznnn szszszbie. Czczynej.
— Jestes w czynnej sluzbie? — spytala, smiejac sie, Wendy.
— Fff Szszszccc…
— W Szescsetnym? — domyslila sie Wendy, kiwajac smutno glowa. — Nawet zabici z Szescsetnego nie sa wykreslani z czynnej sluzby?
Elgars usmiechnela sie i kiwnela glowa.