te trupiarnie.
— Jestescie tak zazarci, Sunday, ze przy was O’Neal wydaje sie milym i spokojnym kolesiem — wtracil sierzant Wacleva i na jego twarzy pojawil sie upiorny usmiech. Najwidoczniej podzielal zdanie Sundaya.
— O wilku mowa — powiedzial Mike, wspinajac sie po zboczu. Przykleknal obok nich i polozyl na ziemi szczatki pancerza.
— Juarez — rzekl. — Sluzyl w batalionie, zanim jeszcze objalem dowodzenie kompania Bravo. Nalezal do oddzialu Stewarta. Dobry zolnierz, duza strata.
Cutprice spojrzal na zbroje. Cos, zapewne dzialo plazmowe, doslownie wyzarlo gorna czesc pancerza.
— Ilu pan stracil, majorze?
— Dwudziestu szesciu — odparl O’Neal, podnoszac sie z kleczek i rozgladajac po okolicy. Przez chwile na polu bitwy panowala kompletna cisza, a potem huragan ognia zmusil go do skulenia sie za oslona. — Wiekszosc z nich to mlodziki, ktore popelniaja najglupsze bledy.
Znowu dala sie slyszec kanonada. Cutprice i Wacleva skulili sie jeszcze bardziej, a Sunday, klnac pod nosem, rzucil sie w bok, zawziecie szukajac karabinu. Jedno z rozstawionych na trojnogach dzialek, trafione posleenskim pociskiem, polecialo, koziolkujac, do tylu. Jeden rzut oka wystarczyl, zeby stwierdzic, ze nie bedzie juz z niego wiele pozytku.
— Cholerny swiat, pulkowniku! — wrzasnal Sunday. — Te skurczybyki niszcza moje zabawki!
— Przykro mi to slyszec — mruknal O’Neal. Przykleknal w kaluzy i przelaczyl widok z pancerza na zewnetrzna kamere. — Cutprice, czemu taplasz sie w blocie? Niewazne. Macie informacje na temat Barbie w okolicy. Powinnismy umiescic je na zboczu; pocielyby Posleenow na kawalki i moglibysmy jakos poruszac sie po wzgorzu. Poza tym niezle bysmy sie ubawili, patrzac na to przedstawienie.
— Jestescie blizniakami rozdzielonymi po urodzeniu czy co? — spytal Cutprice. — A co do blota, to tarzam sie w nim przez rykoszety od twojej zbroi. Uwazaj, bo kogos zranisz.
Mike zdjal helm i spojrzal na niego zdziwiony.
— O czym ty mowisz?
— Dostal pan kilka kulek i nawet pan tego nie zauwazyl? — mruknal Wacleva.
— Nie — odparl Mike. — Przykro mi, ale zupelnie nie zauwazylem.
— Dobrze panu — burczal dalej Wacleva, wyjmujac z pancerza splaszczony pocisk. — Niektorzy z nas nie siedza zakuci po uszy w pancerzu ze stali plastycznej.
— Mamy problem — powiedzial Cutprice. — Jesli poslemy zolnierzy w dol zbocza, zostana wybici do nogi. Musimy jakos rozbic te horde.
— Ja bym ich wysadzil w powietrze. Atomowka, taka mala, ale mocna. — Sunday wygladal na calkowicie przekonanego do tego pomyslu.
— To by bylo niezle rozwiazanie — przytaknal Cutprice. Doskonale zdawal sobie sprawe, ze ledwie powstrzymywali sily Posleenow, nie mowiac juz o ich odepchnieciu. — Ale prezydent zbiesila sie i powiedziala „nie”.
— Czas na Hiszpanska Inkwizycje? — spytal O’Neal, otwierajac jedna z kieszonek. — Sierzancie, przepraszam za klopoty z mojej strony. Co pan powie na fajke pokoju?
— Powiem „jasne, stary” — odparl Wacleva i smiejac sie cicho, wyciagnal z paczki Pall Malla bez filtra. — Keren juz zaczal Inkwizycje. Wyslal pluton zandarmerii, ktorego dowodca mial kartke z pytaniami. Zadawali po trzy pytania, glownie oficerom i dowodzacym. Jezeli ktos oblal dwa, zostawal zdymisjonowany. W ten sposob pozbylismy sie polowy nierobow i obibokow, a na ich miejsce znalezli sie ludzie, ktorzy umieja i chca dzialac.
— Jedyna rzecz, jaka mi sie nie podoba, to ze nie byl to moj pomysl — mruknal Mike. Wsadzil papierosa do ust i uruchomil miotacz ognia, po czym przypalil Marlboro od dwumetrowego plomienia. Zaciagnal sie gleboko i wylaczyl gaz. — To nie jest dobra metoda, jesli chodzi o piechote, ale artyleria to zupelnie inna broszka. Jak nie potrafisz wykopac dolu w ziemi, nie powinienes byc w wojskach inzynieryjnych. Nie umiesz dobrac anteny, nie bedziesz lacznosciowcem, prawda? A jak nie potrafisz obliczyc sily wiatru, to nie powinienes byc cholernym dowodca dziala.
— Musze sobie taki sprawic — powiedzial Sunday, wyciagajac z kieszeni paczke Marlboro. — Moge sprobowac?
— Jasne — odparl Mike.
Sunday pochylil sie i przypalil papierosa od plomienia, po czym gleboko sie zaciagnal i mruknal pod nosem.
— Uwielbiam to.
— To nie jest standardowe wyposazenie — powiedzial Mike, spogladajac na miotacz ognia. — Wprowadzili go na moja prosbe, po tym jak suszylem glowe komitetowi o kilka usprawnien. Pancerz Ronco naprawde moze wykazac sie duza skutecznoscia.
— Rozumiem, ze dzieki twoim modyfikacjom tnie na plasterki, sieka na drobne i przysmaza na zlocisty kolor? — spytal ze smiechem Cutprice.
— Chwytasz, co mialem na mysli — przytaknal Mike. — Czasem przydaje sie do przypalania kolegom papierosow. A teraz z innej beczki. Jak zamierzamy dobrac sie do dupy tym skurwielom, a sami pozostac przy zyciu?
— Rozumiem, ze nie podejmiesz sie tego zadania?
— Nie zamierzam — odparl O’Neal, opierajac sie o zwloki sierzanta Juareza. — W dzisiejszych walkach stracilem jedna czwarta moich ludzi. Nie jest jeszcze tak zle, jak bylo w Roanoke, bo tam wpadlismy naprawde w powazne szambo, ale jesli wychylimy nosa poza ten wal ziemny, zjedza nas zywcem. Mozemy utrzymac pozycje, ale nie ma co marzyc o dalszym szturmie. I tak siedzimy tu dzieki oslonie artylerii.
— To oznacza, ze chlopaki nie przezyja — powiedzial Wacleva, pokazujac podbrodkiem na szpital. — Wytna ich co do nogi.
— Wyjrzal pan na dluzej z okopu, sierzancie? — spytal kpiacym tonem Sunday. — Posleeni gina tam tysiacami na minute, co mogloby wydawac sie sporym osiagnieciem, gdyby nie to, ze i tak wybicie ich zajmie nam czterdziesci dni i czterdziesci nocy.
— A w tym czasie oni rozmnoza sie jak kroliki i zaleja cale wybrzeze — dodal Mike. — Chutliwe lobuzy.
Zaciagnawszy sie papierosem, O’Neal pograzyl sie w ponurych rozmyslaniach. Siegnal reka do tylu i zacisnal palce na zlamanym mieczu boma. Wlasnie ogladal ostrze, kiedy rozlegl sie terkot karabinu i nad jego glowa smignal pocisk z mozdzierza. Potem seria kul wybila mu ostrze z reki, niszczac je doszczetnie.
— W dalszym ciagu maja przewage ognia — stwierdzil spokojnie O’Neal, kiedy reszta zolnierzy przypadla obok niego do ziemi. — Jak sie nie zabije pierwszego miliona, strzelaja az do wykonczenia zapasow amunicji. A jak juz zabijesz pierwsza fale, przychodzi druga, a ci maja pelne magazynki. Mielismy taka sytuacje w… Jezu Chryste… chyba w Harrisburgu Jeden. Zatrzymalismy pierwsza fale, wykonczylismy ich co do jednego, ale potem przyszli ich koledzy z tylow i cala zabawa zaczela sie od poczatku. Tak to chyba wygladalo. Nie pamietam dokladnie, bo sporo czasu juz uplynelo od tamtej kampanii. Jezeli teraz pozwolimy sobie na taki blad, otocza nas. Cos takiego mialo miejsce, kiedy wycofywalismy sie z zewnetrznych pozycji obronnych i nagle znalezlismy sie w ciasnym korytarzu miedzy Posleenami.
— Czyli ta opcja odpada — powiedzial Cutprice. — Co zatem robimy?
Mike polozyl sie na ziemi i spojrzal w niebo. Nadal bylo zachmurzone, ale lekki deszczyk z wolna przestawal padac. Na wschodzie wstawalo slonce i jego pierwsze promienie niesmialo padaly na ziemie. Dopiero teraz Mike zdal sobie sprawe, ze swita.
Przeturlal sie na brzuch i wsadzil palce w rdzawy pyl. Okoliczne budynki zostaly wzniesione z cegly, ktora w wyniku walk zamienila sie w sypka gline. Przypomnialy mu sie rodzinne strony. Ciekawe, co jest pod spodem? Zaczal rozgrzebywac resztki cegiel. Potem spojrzal ku wzgorzom i rzece, choc bardziej wydawalo sie, ze obserwuje dym z papierosa. Zalozyl helm i kleknal.
Cutprice skulil sie tuz obok, kiedy nawala ognia ponownie uderzyla w okop.
— Zamierzasz kontemplowac przyrode czy cos wymyslisz? — spytal.
Mike uniosl do gory palec wskazujacy, nakazujac mu cisze, i skulil sie przy scianie okopu.