drzew.
— Rozumiem. — Mueller oderwal sie od skaly i ruszyl w dol zbocza.
— Szybko to dosc wzgledne pojecie — mruknal Nichols. — Nie stawialbym na siebie w biegach na setke z tym grzmotem na plecach.
Karabin snajperski wazyl dobre pietnascie kilo, a pociski do niego tez nie nalezaly do lekkich. Caly ekwipunek snajpera osiagal wage prawie piecdziesieciu kilo. Choc Nichols nie byl ulomkiem, to i Godzilla z takim obciazeniem nie pobieglaby daleko.
— Mueller, bedziesz nas ubezpieczal, ja pojde na szpicy. Miejcie oczy szeroko otwarte i, na litosc boska, niech zaden z was sie nie potknie ani nie spadnie. — Mosovich rozejrzal sie dookola i mruknal: — Ruszamy!
Najlatwiej byloby isc po zasypanym liscmi zboczu sciezkami wydeptanymi przez lesna zwierzyne. Choc bez watpienia zwierzeta znalazly bezpieczna droge, ktora omijala niespodziewanie osuwiska, podazanie ich sladem oznaczaloby kluczenie posrod gestwiny dluzsza droga. Co gorsza, przez pewien czas byliby widziani przez obserwatorow na moscie. Mosovich przez chwile rozwazal podjecie takiego ryzyka, ale uznal, ze jest ono nieoplacalne. Lepiej przeczolgac sie kilka metrow, korzystajac nawet z marnej oslony, niz bez sensu ryzykowac. To oznaczalo, ze podejscie do tamy nie bedzie latwe.
Jeden nieuwazny krok mogl oznaczac upadek. Mosovich uznal jednak, ze taki zjazd w dol stoku moze okazac sie dobrym pomyslem. Wyczolgal sie z kryjowki, usiadl na ziemi i odepchnal. Slizgajac sie coraz szybciej i szybciej po zgnilych lisciach, mial wrazenie, jakby zjezdzal na sankach. Ale w przeciwienstwie do zjezdzania po sniegu, teraz mial wieksze mozliwosci kontrolowania kierunku i wyhamowania predkosci. Drzewa i krzewy pomagaly mu w sterowaniu.
Dojechal do pierwszej przecinki. Przypadl plasko do ziemi i zaczal obserwowac droge, ktora kiedys musieli wyciac drwale. Obcy zachowywali sie tak glosno, ze predzej uslyszalby ich niz zobaczyl. Najlepiej byloby, gdyby zblizali sie od wschodu, gdyz uksztaltowanie terenu na zachodzie nie gwarantowalo ludziom dobrej oslony. No ale coz, zycie jest ryzykiem, zwlaszcza jesli sie sluzy w LRRP.
Zaczal ponownie sunac w dol. Ta czesc stoku byla bardziej stroma i coraz czesciej obijal sie o drzewa i krzewy. Ominawszy kilka niewidocznych na pierwszy rzut oka wykrotow, zatrzymal sie i ponownie zaczal nasluchiwac. Nie slyszal niczego, co mogloby go zaniepokoic, tylko wiatr, szum drzew oraz jednostajne buczenie dochodzace z odleglej o dwadziescia metrow stacji przetwornikowej.
Ostatni fragment drogi okazal sie stromizna o kacie nachylenia prawie dziewiecdziesieciu stopni. Dawniej Mosovich zaczalby ostroznie schodzic na dol, czepiajac sie kazdej nierownosci terenu. Ale kiedys poznal w Wietnamie pewnego Gurkhe, ktory usmial sie do lez, widzac nieporadnosc Amerykanina. Kiedy otarl z oczu lzy rozbawienia, pokazal mu, jak skutecznie pokonywac takie zbocza. Mosovich podniosl sie i ruszyl pedem w dol stoku. Biegl, ile tylko mial sil w nogach, nie zatrzymujac sie ani na chwile.
Lecial tak na oslep, odbijajac sie od grud ziemi i kamieni, az wyladowal w kanaliku odplywowym dziesiec metrow nizej. Unoszac glowe ponad poziom wody, rozejrzal sie dookola. Kamera umieszczona na helmie zarejestrowala wyglad terenu i przekazala go reszcie oddzialu.
— Idziecie, chlopaki, czy nie?
Zwiad zajal mu dokladnie dwie minuty i trzydziesci piec sekund.
Reszta oddzialu dolaczyla do niego, nie zachowujac szczegolnej ostroznosci, ale skoro on baczyl na patrole Posleenow, mogli pozwolic sobie na odrobine nonszalancji. Kiedy dolaczyli juz do Mosovicha i zaczeli przemykac skrajem usianego bialymi kamieniami pola, dostrzegli grupe okolo dwudziestu zwiadowcow. Przypadli do ziemi, korzystajac z oslony mlodniaka choinek, i poczekali, az Posleeni sie oddala, po czym podjeli marsz w kierunku mostu.
Byla to prosta konstrukcja. Miedzy betonowymi filarami wpuszczonymi w nurt rzeki biegla droga. Rozejrzawszy sie bacznie na wszystkie strony, Mosovich przeskoczyl przez barierke i ruszyl mostem. Reszta oddzialu podazyla za nim. Daleko po lewej stronie sierzant dostrzegl skrzyzowanie glownej szosy z boczna droga, ktora biegla rownolegle do zachodniego brzegu rzeki. Okolica uslana byla siegajacymi do kolan bialymi skalkami, ktore mogly stanowic dobra oslone. Mosovich ponownie przesadzil barierke i zeskoczyl na ziemie.
Upewniwszy sie, ze reszta oddzialu jest w komplecie, a w okolicy nie widac zadnych Posleenow, ruszyl dalej, kluczac pomiedzy skalkami. Niewielkie wzniesienie, ktore przecinalo pole, porastal nieduzy, ale za to gesty lasek, co bardzo zwiadowcy odpowiadalo.
Przeskoczyl wal ziemny i zatrzymal sie, aby zaczekac na Nicholsa i Muellera. Pomogl spoconemu snajperowi przerzucic karabin na drugie ramie i ruszyli przez lasek. Rosnace dziko roze pozwalaly przypuszczac, ze kiedys byly tutaj jakies budynki. Ich podejrzenia potwierdzily sie, kiedy Jake trafil na niski kamienny taras. Przemknal po nim i zatrzymal sie w cieniu wielkiego drzewa. Od strony odleglego brzegu rzeki szedl posleenski patrol. Widzac, ze zwiadowca pada na ziemie, reszta oddzialu poszla w jego slady. Siostra Mary zarzucila na siebie siatke maskujaca, choc jeden nieostrozny ruch oznaczal ryzyko wykrycia. Kamuflaz byl tak doskonaly, ze czlowiek nie potrafil wykryc okrytego siatka szpiega nawet z odleglosci kilku krokow.
Kombinezony Land Warrior, ktore zolnierze mieli na sobie, wyposazone byly w szeroki zestaw czujnikow, w tym w miniaturowy peryskop, za pomoca ktorego Mosovich i reszta oddzialu mogli uwaznie sledzic poczynania obcych. Okular wolno wysunal sie ponad linie trawy i zaczal obserwowac teren od mostu az po zarosla. Choc widocznosc byla kiepska, zorientowali sie, ze patrol Posleenow nadciagnal z polnocy, od strony Tiger.
Zolnierze ocenili jego liczebnosc na jakies dwiescie sztuk. Obcy zebrali sie u podnoza wzniesienia i po chwili ruszyli w droge. Mosovich jeszcze przez moment lezal nieruchomo, po czym podniosl sie i mruknal:
— Jak to mozliwe, ze nie dostrzegli naszych sladow?
— Nie wiem — odparl Mueller. Podniosl karabin snajperski z ziemi i oparl go o udo. Slady pozostawione przez czteroosobowy patrol byly wyrazne: zdeptana trawa i polamane krzaki prowadzily prosto do ich kryjowki. — Nie umiem powiedziec. Lepiej stad chodzmy.
— Racja — przytaknal Mosovich. — Darowanemu koniowi nie zaglada sie w zeby.
Posleen nie oczekuje wiele od zycia. Jesc, spac, rozmnazac sie i sluzyc swemu Wszechwladcy, dokladnie wykonujac jego polecenia. I zabijac wszystkich tych, ktorzy mu zagrazaja.
Normals stojacy na czele zwiadu wysilal caly swoj intelekt, zeby dobrze poprowadzic patrol i wykonac polecenia Wszechwladcy. Caly czas trapila go mysl, co to sa te „znaki threshkreen'. Znal thresh, bo przezyl juz trzy walki z nimi. Zwykle ubierali sie na zielono i brazowo, uzywali dziwnej broni, innej od tej, ktora mial w dloniach, i byli twardzi i zazarci.
Kiedy przekroczyli juz rzeke, gotowi zawrocic, tak jak nakazywal im plan marszruty, cos zaniepokoilo przywodce. Zatrzymal sie, a caly oolt zgromadzil sie wokol niego, rozgladajac sie na boki w poszukiwaniu oznak niebezpieczenstwa, ktore zaniepokoilo ich pana. Ale wokol byla tylko ciemnosc i cisza.
Jednak dominujacy normals mial problem. Ostatnim razem, kiedy Wladca do niego przemawial — a wspominal te chwile z blogim drzeniem — pytal go o obecnosc czegos niezwyklego. Teraz dostrzegl jakies slady w trawie. Byly niezwykle, wiec moze nalezaloby zwrocic sie o pomoc? Z drugiej jednak strony nie takie otrzymal rozkazy. Mial wystrzelac caly magazynek, jesli dostrzeze jakies „znaki threshkreen'.
A to mogly byc takie znaki. Biegnacy thresh zostawiali podobne slady. Moze powinien isc ich tropem i znalezc miejsce, gdzie sie schowali? Ale z drugiej strony czteronogie thresh zyjace na wzgorzach tez pozastawialo podobne slady. Jakis inny patrol mogl wyploszyc je z zarosli i przegnac w doline. Co wiecej, to mogl byc dziki oolt grasujacy na tych niebezpiecznych terenach.
Wszystko to bylo dla biednego normalsa czarna magia. W koncu zblizyl sie do sladow, uwaznie weszac. Slad schodzil z drogi i rozdzielal sie na trawie. Towarzyszyl mu zapach oleju i metalu. Samiec spojrzal ku wzgorzom. Zapach, w pewnym sensie grozny, mogl pochodzic od ich uzbrojenia. Co robic?
Posleen ponownie rozejrzal sie po okolicy. Pole, zarosniete trawa i chwastami, przypominalo trojkat wcisniety miedzy rzeke, glowna szose, ktora patrolowali, i boczna droge, biegnaca rownolegle do nurtu. Takze w poblizu rzeki dostrzegl teraz jakies slady, a nabral pewnosci, gdy zobaczyl wyraznie odcisniety w blocie slad buta. Samiec nie znal slowa „but', ale wiedzial, ze jego pan nakazal mu szukac „znakow threshkreen'. To byl jeden z nich. Tego prowadzacy byl pewien, bowiem juz wczesniej widzial takie slady. Podniosl karabin i wystrzelil w powietrze.