— Coz, przynajmniej dostaja inni — powiedzial Cholosta’an. Sensory tenara ustawil tak, aby przeczesywaly odlegle gorskie zbocze.
Glowna droga Oakey Mountain zostala zniszczona, a dwie odnogi, ktore przypominaly lesne wycinki, prowadzily donikad. Druga szosa, Gap Road, ktora przecinala miasteczko Seed, prowadzila prosto do jeziora o tej samej nazwie.
Z osady nic nie pozostalo. Jedynymi sladami jej istnienia byly porosniete chwastami pola i ogrody oraz kratery w miejscach, gdzie staly domki wyposazone w system samozniszczenia „Spalona Ziemia'. Tereny te zalala horda Posleenow sluzacych Orostanowi oraz kilka nowo przybylych oddzialow, odpowiedzialnych za patrolowanie okolicy. Orostan nakazal odbudowac droge i teraz trwaly tu pierwsze od czasu inwazji prace. Wiekszosc sil zgromadzono w okolicach jeziora Seed; spodziewano sie, ze ludzie beda probowali przebic sie w tym miejscu. Jednak okazalo sie, ze to oddzialy poscigowe byly blizej zdobyczy, i to wlasnie one ginely teraz pod ostrzalem artylerii.
— Racja — przyznal Orostan. — Lardola zachowuje sie tak, jakby niczego sie nie nauczyl. Najwieksze straty ponieslismy wsrod nowo przybylych oddzialow, zwlaszcza tych, na ktorych nam nie zalezalo.
— Ciesze sie, ze do nich nie naleze — powiedzial ponurym tonem kessentai.
— I powinienes dalej tak czynic, w przeciwnym wypadku bylbys juz thresh, podobnie jak inni.
Zabrzeczal komunikator i Orostan dotknal jednej z blyszczacych kropek, aby odebrac polaczenie.
— Orostanie, mowi Tulo. Ludzie nas oszukali. Wydaje mi sie, ze beda przebijac sie na zachod. Jeszcze raz przekrocza droge. Patrole, ktore tam stacjonowaly, rozproszyly sie w trakcie bombardowania. Sprobujcie odciac ludziom droge, jesli mozecie; w przeciwnym razie scigajcie ich.
Przed oczami Posleenow pojawila sie holograficzna mapa przedstawiajaca przypuszczalne pozycje ludzi.
— Rozumiem — odparl oolt’ondai. — Zrobimy, co w naszej mocy.
— Nie musze ci chyba przypominac o zachowaniu nalezytej ostroznosci, prawda? — dobiegl ich syczacy glos dowodcy.
— Nie, panie.
— Poprowadze moj oolt na polnoc — powiedzial Cholosta’an, obracajac tenar.
— Nie tak szybko, mlody kessentai — sprzeciwil sie Orostan, poruszajac grzebieniem. — Mowilem, ze nie chcialbym cie stracic.
Przesunal dlonia po kontrolkach i mruknal z zadowoleniem.
— Oldoman — rzucil do komunikatora. Przez chwile panowala cisza, a z gardla zirytowanego wodza dobiegal warkot. Wreszcie lampka zapalila sie i uslyszeli chropowaty glos.
— Czego?
— Ludzie staraja sie przedrzec przez szose. Ruszaj na polnoc i zagrodz im droge, a my ruszymy za toba z wszystkimi silami.
— Natychmiast! Dosc bezczynnego siedzenia po ciemku!
— Czy mozemy ich stracic?
— Chyba tak. Jego oolt ledwo zipie z glodu. Cierpia nie dlatego, ze nie ma kredytow najedzenie, ale dlatego, iz Oldoman uwaza, ze sami powinni go sobie szukac. Poza tym sa kiepsko wyekwipowani i maja zalosne geny. Latwo ich zastapic. Nie sa warci powietrza, ktorym oddychaja.
— Ale czy rzeczywiscie zamierzamy ruszyc za nimi z wszystkimi naszymi silami?
— Tak, oczywiscie. Musimy jednak zachowac pelna ostroznosc i za bardzo sie nie spieszyc. Niech nic niewarci zwiadowcy wezma ciezar uderzenia na siebie. Po co tracic tysiac oolt, skoro przy mniejszych stratach mozna pochwycic tak niewielka grupe wrogow?
— Nie widze powodu, aby dawac taka pomoc jednemu malemu oddzialowi — powiedzial dowodca artylerii.
Kazdy, kto zostalby wyrwany z lozka bladym switem, mialby zly humor i narzekal. Ale wiesc o niezwyklym wydarzeniu obiegla lotem blyskawicy caly sztab i gniew pryncypala skupil sie na majorze.
A ten nie mial zadnego wsparcia.
— Tak samo ja nie widze powodu, aby pana tutaj trzymac, pulkowniku. — Ryan mial juz dosyc wiecznych utyskiwan i marudzenia przelozonego. Prowadzenie ostrzalu rowniny z gderajacym idiota za plecami nie wplywalo dobrze na jego nerwy.
— Wystarczy — przerwal mu niskim basem general Bernard. Byl postawnym mezczyzna, na ktorym mundur nieomal pekal w szwach. Kiedys uwazano go nawet za geniusza militarnego, ale ten osad nie wytrzymal konfrontacji z rzeczywistoscia. Przed inwazja general byl glownodowodzacym Gwardii Narodowej w Wirginii. Po wcieleniu wszystkich sil do armii Stanow Zjednoczonych zachowal zwierzchnosc nad dwudziesta dziewiata dywizja piechoty. Jego kariera zalamala sie nagle po rzezi, ktora oficjalnie nazywano bitwa o hrabstwo Spotsylvania. Podczas pierwszych ladowan Posleenow dywizja dzielnie walczyla, a general wykazywal sie czasem przeblyskami geniuszu. Jednak prawdziwe oblicze jego zmyslu wojskowego dalo o sobie znac, kiedy wbrew jasnym rozkazom nakazal artylerii dywizji otworzyc ogien do Posleenow, rozpoczynajac tym samym bitwe, ktora zakonczyla sie masakra dziewiatego i dziesiatego korpusu piechoty.
Talenty wojskowe generala ustepowaly, i to znacznie, jego zmyslowi politycznemu, ktory uchronil go przed konsekwencjami tego czynu. Kiedy minal pierwszy szok, zaczelo sie szukanie winnych, i choc Bernard doskonale nadawal sie na kozla ofiarnego, w jakis sposob zdolal wywinac sie od odpowiedzialnosci. Kariery wielu generalow raptownie sie zakonczyly, prezydent zginal, ale Bernard i kilku innych, zarowno tych zaslugujacych na kare, jak i nie, uniknelo przykrych konsekwencji. W przypadku Bernarda jego sytuacja nawet stale sie poprawiala. General Simmosin, jego glowny oskarzyciel, sam stal sie ofiara rozgrywek politycznych. Fakt, ze bitwa rozegrala sie w najbardziej niekorzystnym miejscu i w najgorszym czasie, a stalo sie tak z winy Bernarda, umknal uwadze wszystkich. Efekt byl taki, ze generala przywrocono do sluzby, a pozniej promowano. Wszyscy, ktorzy choc odrobine orientowali sie w sprawach wojskowych, wiedzieli, ze Bernard jest calkowicie niekompetentny i stanowi zagrozenie glownie dla wlasnych zolnierzy. Stad przeniesiono go do stosunkowo malo waznej strefy ochronnej Rabun Gap. Wiekszosc decydentow zdawala sobie sprawe, ze nie mozna mu powierzyc obrony Chattanooga, Roanoke czy Harrisburga.
General Bernard byc moze wykazywal sie niekompetencja, ale nie byl glupi. Doskonale zdawal sobie sprawe, ze stapa po kruchym lodzie. Dlatego nie zaczal z miejsca bronic dowodcy artylerii.
— Jestesmy tutaj po to, aby zadecydowac, ile wsparcia ci chlopcy potrzebuja. To ja zezwolilem na ostrzal.
— Najprawdopodobniej wcale nie potrzebuja oslony artyleryjskiej — powiedzial pulkownik Jorgensen. — Cala uwaga wroga zwrocona jest na zwiad. Jesli podaza za nim wzdluz drogi, co jest malo prawdopodobne, dopiero wtedy bedziemy mieli czym sie przejmowac.
— Wszystko wskazuje na to, ze zwiad ma zwiazane rece — rzekl pulkownik McDonald. Zasadniczo grupa znajdowala sie pod jegokomenda. Co wazniejsze, nie mial zadnej innej grupy o podobnym doswiadczeniu, i w przypadku jej utraty nie zanosilo sie na uzupelnienia. Dysponowal co prawda domoroslymi zwiadowcami, ale zaden z nich nie mogl poszczycic sie sprzetem i umiejetnosciami, ktore dorownywalyby zwiadowi Floty. Grupy te byly standardowo wyposazone, miedzy innymi w radia, a poniewaz Posleeni nauczyli sie podsluchiwac ich, mozliwosc porozumiewania sie druzyn byla mocno ograniczona.
Zatem bylo kilka powodow, nie wylaczajac zwyklej ludzkiej serdecznosci i zolnierskiej solidarnosci, dla ktorych pulkownik McDonald nie zamierzal pozwolic tym dwom palantom zostawic Mosovicha na pewna smierc.
— Czujniki z tamtej okolicy wskazuja na spore poruszenie; nawet jesli grupa opusci ich zasieg, to i tak bedziemy w stanie ostrzelac scigajacych ich Posleenow. To tylko amunicja, nie zapominajcie o tym — dodal.
— Moze to dla pana pestka, ale to moi ludzie laduja dziala, wymieniaja lufy i remontuja sprzet. To ja bede sie tlumaczyl z ubytkow amunicji i przeprowadzanych napraw. Sam pan wie, jak wyglada sytuacja. Co bedzie, jesli nagle Posleeni zaatakuja Mur? Skad ja wtedy wytrzasne amunicje?
— Pulkowniku, ma pan wystarczajaca ilosc amunicji w skladach — odparl Ryan. — Moze pan prowadzic