porozmawiac o odwolaniu rozkazow i zaprzestaniu ognia.
— Zrobimy to, kiedy bedziemy mieli pewnosc, ze nie zyja — warknal Ryan. — A do tej chwili artyleria ma celowac tam, gdzie jej kazalem. Lufy ani personel nie zmecza sie, od innego niz zwykle ustawienia.
Nagle zaterkotal telefon. Rozzloszczony Ryan podniosl sluchawke i rzucil obcesowo:
— O co chodzi?
— Polaczenie ze sztabem Dowodcy Armii Kontynentalnej — poinformowala go automatyczna telefonistka.
— Moze pan powiedziec swojemu dowodcy, ze wlasnie mam wazny telefon ze sztabu glownego — rzucil zjadliwie Ryan.
Oficer obdarzyl go wscieklym spojrzeniem i wyszedl, kiedy telefon powtornie zadzwonil.
— Tutaj sztab Dowodcy Armii Kontynentalnej — oznajmila tym razem zywa telefonistka. — Prosze odebrac polaczenie, dzwoni starszy sierzant sztabowy Jacob Mosovich. Otrzymalismy dyrektywe, aby polaczenia pana sierzanta byly przesylane za posrednictwem centrali do stanowiska artylerii. Prosze o chwile cierpliwosci.
— Jasna cholera — wyszeptal Ryan.
— Jest pan tam, majorze? — rozlegl sie w sluchawce glos Mosovicha.
— Milo znowu pana slyszec, sierzancie — powiedzial ze smiechem Ryan.
— Moze pan wyobrazic sobie, ze i my cieszymy sie jak dzieciaki. Doniesienia o mojej smierci byly przesadzone… Jak zwykle.
Ryan ponownie rozesmial sie na glos. Tymczasem do pomieszczenia wszedl dowodca korpusu.
— Jestesmy gotowi do ostrzelania trzech lub czterech punktow na drodze 197. Zaraz je panu przedstawie do akceptacji, i na panski rozkaz bedziemy mogli strzelac.
— Swietnie — odparl Mosovich. — Ciesze sie, ze znow jestesmy na linii, ale na mnie czas. Musze zjechac z nastepnej cholernej gory.
— Bedziemy czekac na sygnal — zapewnil go Ryan. — To byl Mosovich, sir — wyjasnil dowodcy korpusu, ktory patrzyl na niego zdziwiony. — Zwiad skorzystal z IP i polaczyl sie z DowArKonem, a oni przekazali transmisje do nas.
— Czyli to nie DowArKon nas wywolywal? — spytal general Bernard.
— Nie bezposrednio, sir. Wydali rozkaz, aby przekazywac im pelen zapis rozmow z Mosovichem, zarowno sluzbowych, jak i prywatnych. Wydaje mi sie, ze dowodztwo chce wiedziec, co tam sie dzieje.
— No coz, skoro general Homer chce miec raport na biurku, to chyba musimy wydostac ten oddzial z potrzasku, prawda? — spytal Bernard. — Czy jest jeszcze cos, o czym mnie nie poinformowano?
— Mozemy wyslac im z pomoca kolumne latajaca, ktora stacjonuje w Unicoi Gap — powiedzial ktorys z oficerow. — Mamy tam batalion zmechanizowany. Wedlug raportow, w okolicach Helen nie ma zbyt wielu Posleenow, dlatego zwiad, jesli nie wpadnie na jakis patrol, ma szanse przebic sie az do Sautee. W Sautee zarejestrowalismy najdalej wysuniete na poludnie slady ladowania.
— Poslijcie im na pomoc batalion — polecil Bernard. — Powiedzcie im, zeby przemiescili sie pod Helen, dobrze schowali i czekali na dalsze rozkazy.
— Natychmiast, sir — odpowiedzial sztabowiec i ruszyl do stolu taktycznego.
— Mam nadzieje, ze oni maja jakies szanse.
— Wszyscy w to wierzymy, sir — rzekl Ryan.
Mosovich spojrzal w dol i pokrecil glowa. Zbocze bylo bardzo strome, dlatego najlepiej byloby zejsc na dol szybko, ale to oznaczalo rappeling, a odleglosc byla za mala, zeby ich pasywne systemy rappelingowe zadzialaly tak, jak powinny. Nie mieli tez tak dlugiej liny, zeby zrobic z niej petle na drzewie; za krotka lina zostalaby na miejscu, zdradzajac poscigowi, ze wybrali wlasnie te trase. Dlatego musieli schodzic etapami.
— Mueller, dawaj line — zdecydowal Mosovich.
— Jasne. — Mueller wyciagnal z plecaka zwoj i zaczal go rozplatywac.
Zielony sznur, wykonany z nylonowych wlokien o duzej wytrzymalosci na rozciaganie, byl dokladnie taki sam jak te uzywane przez wytrawnych alpinistow. Mial kilka zalet; pomagal we wspinaczce i zaciskal sie wokol ciala, uniemozliwiajac wypuszczenie go z dloni. Glowna wada sznura byla jego grubosc i szorstkosc; najlepsze liny wspinaczkowe mialy mniejsza srednice i byly gladsze.
Jednak dzieki szorstkosci i temu, ze sie nie slizgal, zolnierz, trzymany przez karabinczyk i klamra, mogl miec jedna wolna reka. Dzieki zielonej linie druzyna zwiadu mogla nie zabierac ze soba calego zestawu wspinaczkowego.
Mueller owinal line wokol solidnego drzewa, wyrownal obydwa konce i zawiazal supel. W innej sytuacji wybralby bezpieczny wezel, ale teraz postanowil zaryzykowac. Gdyby wezla nie dalo sie rozwiazac jednym silnym pociagnieciem, pozostalby jako drogowskaz trasy ich ucieczki, skazujac na smierc caly oddzial.
— Ja ide pierwszy — powiedzial Mosovich, obwiazujac sie lina w pasie.
— Ja jestem najciezszy z was, wiec jesli mnie sie uda, to i wam pojdzie gladko — zaprotestowal Mueller.
— Nie. Idziemy w kolejnosci wagi. Chce, zeby jak najwiecej nas znalazlo sie na dole. Bedziesz ostatni i wez barretta.
— A nich cie, Jake. Jak bedziesz schodzil, pamietaj, ze jestem tutaj na gorze i mam noz.
— Jasne — odparl z usmiechem sierzant, przechylil sie przez krawedz zbocza i zaczal schodzic w dol.
Mimo iz mogl operowac lina tylko jedna reka, trzymal ja w obu dloniach. Przeciagnal sznur miedzy udami i zawiazal go na ramieniu. Tak bylo bezpieczniej. W duchu Mosovich musial przyznac, ze ma juz po dziurki w nosie zycia na krawedzi.
Jak do tej pory wszystko szlo gladko. Opuscil sie juz jakies trzydziesci metrow w dol, kiedy zauwazyl skalna polke, wystarczajaco szeroka, by moc wygodnie na niej stanac i rozejrzec sie dookola. Okoliczne strzeliste drzewa zapewnialy oslone. W poblizu wyrastala z klifu samotna smukla sosna. Nie byla tak potezna jak to drzewo, do ktorego Mueller przywiazal line, gdyz rosla na gorszym podlozu, no ale coz, biedacy nie maja prawa narzekac.
Nastepna w kolejce byla siostra Mary, ktora opuscila sie szybko i sprawnie. Ona i Mosovich trenowali razem przez szesc miesiecy w obozie, a ponadto kobieta miala doswiadczenie wspinaczkowe, co widac bylo po jej ruchach. Odbijala sie od zbocza, do czego Mosovich nie byl w stanie sie zmusic, zgrabnie omijajac kupki kamieni i skalnych okruchow. Wreszcie opadla ciezko na polke, kruszac kawalek nadzartego zebem czasu kwarcu. Odlamek poszybowal w dol, ale — szczescie w nieszczesciu — upadl w kaluze blota, nie czyniac najmniejszego halasu.
Nastepny byl Nichols, ktory nie mial zadnego doswiadczenia w zakresie wspinaczki. Opuszczal sie powoli i ostroznie, pozostawiajac za soba wiecej sladow niz Mosovich i Mary razem wzieci. W koncu jednak dolaczyl do reszty oddzialu i cala trojka odsunela sie na bok, robiac miejsce dla ostatniego zolnierza.
Ale Mueller zamiast schodzic na dol, podciagnal line do gory, a po chwili pojawil sie barrett i jego plecak. Dopiero w slad za nimi zjechal Mueller.
— Sam nie wiem, Jake — powiedzial, spogladajac na biala pokrecona sosne, przygieta do ziemi ustawicznie dmacymi tutaj wichrami. Z tej odleglosci zdawalo sie, ze jest przegnila i chora.
— Da rade — powiedzial pewnym glosem Mosovich. — Siostro, bede cie asekurowac.
— Jasne — odparla bez wahania Mary. Skoro sierzant mowi, ze lina i drzewo wytrzymaja, to na pewno tak bedzie. Obwiazala sie sznurem w pasie. — Schodze.
— Dobrze. Sprobuj stanac w strumieniu, ale nie ruszaj sie nigdzie dalej.
— Zrozumialam. — Mary odepchnela sie i zniknela za krawedzia klifu. Chwile pozniej wyladowala na ziemi i kilkoma susami znalazla sie w strumieniu, znikajac z oczu reszcie oddzialu.
— Teraz ty, Nichols. I wez karabin, Mueller, pomoz mi.
We dwoch asekurowali opuszczajacego sie w dol Nicholsa, obciazonego na dodatek karabinem snajperskim. Snajper opadl ciezko na ziemie, ale szybko zerwal sie z kleczek i pognal do strumienia. Chwile pozniej z lasu dobiegl cichy krzyk, a potem chichot. Spojrzeli na siebie, wzruszyli ramionami i Mueller spytal:
— Jestes pewien, ze jakos mnie utrzymasz, Jake? Moge zejsc jako ostatni.
— Dam sobie rade. Nie bierz tego do siebie, ale nie lubie na kims polegac. Utrzymam cie, nie jestes az tak