Jake oparl sie o drzewo i z trudem oddychal. Z pewnoscia byl juz kiedys tak zmeczony, tyle tylko, ze nie wiedzial, kiedy.
Znajdowal sie na wzniesieniu u podnoza gory Lynch, scigany przez wszystkie ogary piekiel. Las byl rzadki, glownie debowy i bukowy, i nosil slady duzej populacji jeleni.
Na polnoc i poludnie wznosily sie strome urwiska, tworzac z tego miejsca doskonaly punkt do rozpaczliwej walki, gdyby Jake Mosovich postanowil popelnic samobojstwo. Ale sierzant nie zamierzal ginac, chcial tylko zatrzymac sie na krotki odpoczynek przed dalszym marszem. Studwudziestometrowej wysokosci gora Lynch rzucala cien na waska sciezke, ktora biegla pod oslona drzew i znikala gdzies na zboczu. Byl to drobny przeblysk szczescia w tej kiepskiej sytuacji, Mosovich bowiem zdawal sobie sprawe, ze Posleeni schwytali go w pulapke, otaczajac gore. Jego tropem podazala cala brygada wojownikow.
Spojrzal w dol zbocza i pokrecil glowa. Trzeba przyznac, ze jak sie upra, to potrafia byc nieznosni. Wezwal ostrzal artylerii, ktory mial spore szanse zdziesiatkowac cala brygade, a przynajmniej jej forpoczte. W okolicy znajdowalo sie kilka nie zburzonych domow, jednak nie warto bylo szukac w nich schronienia. Wlasna artyleria mogla je zrownac z ziemia, tak samo jak Posleeni.
Czas ruszac dalej. Wyciagnal z plecaka Nicholsa niewielkie urzadzenie, nastawil stoper i wcisnal przycisk aktywacji. To bedzie dla scigajacych go Posleenow mala niespodzianka. Choc jej sila jest nieporownywalna z ostrzalem artylerii, bedzie mogla zwiekszyc jego szanse przezycia. Zarzucil barretta na ramie i ruszyl w dol sciezki. Miala szerokosc poltora metra, ale na wielu odcinkach robila sie waska jak nitka. Z daleka widac bylo slady szalejacych tutaj niegdys pozarow.
Potem Mosovich zaczal wspinac sie po zboczu, chwytajac sie krzewow, drzewek i wystajacych spod ziemi odlamkow skalnych. Poruszal sie tak szybko, jak tylko pozwalaly mu na to drzace ze zmeczenia nogi. Czterdziesci piec sekund po aktywacji urzadzenie zadzialalo. Plastikowe jajko podskoczylo i obrocilo sie w powietrzu, a nastepnie wyrzucilo z siebie trzy zakonczone haczykami zylki. Potem opadlo na ziemie i zaczelo ciagnac je do siebie. Kiedy haczyki zaczepily sie o podloze, zadowolone urzadzenie zamarlo.
Orostan poruszyl grzebieniem, parzac z niecierpliwoscia na przenosny tenaral. Otoczeni ludzie nie mieli innego wyjscia, jak tylko biec w strone szczytu gory. Oolt’ondai rozdzielil swoje sily, aby uniknac ognia artylerii i oszczedzic swoich podwladnych, ale przejscie przez gorski grzbiet bylo nieuniknione i zapewne tam poniosa powazne straty.
— Zapowiada sie nieciekawie — powiedzial Cholosta’an.
— Co ty powiesz? — odparl zjadliwie Orostan. — Jesli chcemy dopasc tego lurpa, musimy caly czas podazac za nim.
— Moglibysmy siedziec tutaj na miejscu i zaglodzic go na smierc. — Cholosta’an spojrzal na wodza i zobaczyl dziwny wyraz malujacy sie na jego krokodylim pysku. — Pewnie nie zgadzasz sie ze mna.
Oolt’ondai odetchnal gleboko kilka razy, ignorujac jego slowa.
— Fuscirto uut! — zaklal i wydal rozkaz: — Napizod!
Jake zeskoczyl do niewielkiej pieczary utworzonej przez dwa opierajace sie o siebie glazy. To bylo doskonale miejsce do obrony, zwlaszcza ze nogi odmawialy mu juz posluszenstwa. Obydwa bloki kamienia, kazdy wielkosci ciezarowki, stoczyly sie kiedys ze szczytu i znieruchomialy w tej pozycji. Szczelina miedzy nimi od zachodu byla dosc szeroka, ale potem zwezala sie i przy wschodnim krancu nie mozna bylo wcisnac w nia nawet ramienia. Jaskinia znajdowala sie prawie u samego szczytu; mogl stad obserwowac nadciagajacych Posleenow i w razie czego ich ostrzeliwac, sam bedac chronionym przed ogniem nawet ich najciezszej broni. Tylko bunkier ze zbrojonego betonu bylby wytrzymalszy i moglby zapewnic lepsza ochrone. Na dodatek Mosovich dysponowal „tylnym wyjsciem', czyli studwudziestometrowym stromym klifem.
Owiewane wichrami zbocze bylo kiedys popularna trasa wspinaczkowa. Jeszcze teraz widac bylo slady po ogniskach i trasach alpinistow. Miejsca, w ktorych rozbijali obozy, byly osloniete drzewami i skalnymi zalomami. Nietrudno sie domyslic, czemu — lekki wiaterek w dolinie tutaj byl prawie huraganem, ktory targal drzewami i wzbijal z ziemi tumany kurzu.
Zbocza tu i owdzie pokryte byly wapiennymi skalkami, jednak dominowaly krzewy i karlowate drzewka. Jedynym wyjatkiem byl klif, ktory w wiekszej czesci pozostawal nagi. Gdzieniegdzie widoczne byly slady erozji i wykruszajacych sie kamieni. Krawedz klifu przechodzila w gladka sciane o wysokosci stu dwudziestu metrow; u podnoza rosl las, ktory ciagnal sie niemal na kilometr.
Jake polozyl sie na kamieniach, rozstawil nozki karabinu i cisnal w kat stara butelke Jacka Danielsa. Potem nalozyl lunete i obrzucil wzrokiem grzbiet ponizej. Dzielilo go od niego jakies osiemset metrow, pozbawionych przeszkod i oslony. Okreslenie dystansu w gorach zawsze jest problematyczne, jednak Jake’owi pomagal elektroniczny wyswietlacz i mapa transmitowana przez przekaznik.
Jedyna rzecza, jakiej jego urzadzenie nie moglo przeliczyc, byla sila wiatru. Przy strzelaniu na taka odleglosc kule mialy prawo schodzic z linii prawie o pietnascie centymetrow.
Nie widzac zadnych sladow nadciagajacych wrogow, Jake zaczal przeszukiwac plecak Nicholsa. Choc znacznie oproznil go w trakcie wspinaczki, po raz pierwszy od wielu godzin zdjal go z ramion. Natychmiast poczul ulge, a zaraz potem uzmyslowil sobie, jak bardzo jest glodny. Nie mial niczego w ustach od poprzedniej nocy, dlatego z rozkosza polknal kilka orzechow, ktore zebral w trakcie wspinaczki.
Zaspokoiwszy pierwszy glod, zaczal dalej grzebac w worku. Wydobyl z niego stupociskowy magazynek nabojow, paczke, kandyzowanych orzeszkow, dwie paczki tytoniu Red Man, trzy kawalki pieczonej poledwicy, pojemniki prozniowe i kilka tabliczek czekolady. Nichols najwidoczniej lubil sobie podjadac w trakcie misji. Zadnych chrupkow, chipsow, popcornu czy innego tego typu jedzenia. Czego oni ucza tych dzieciakow w szkolach? W pojemnikach znalazl spaghetti, pulpeciki i lazanie. Albo Nichols wyjadl wszystko inne, albo zabral ze soba tylko specjaly wloskiej kuchni. Mosovich jeszcze raz zajrzal do plecaka, ale nie znalazl w nim niczego godnego uwagi, oprocz kilku par skarpetek.
— Nawet ostrego sosu nie wzial… Co to za zolnierz, ktory rusza na misje, bez ostrego sosu? — Wloskie jedzenie bylo calkiem znosne, ale tylko po przyprawieniu ostrym sosem. Bez niego przypominalo w smaku przypalona jaszczurke. Na liscie upodoban Mosovicha wojskowe jedzenie nie plasowalo sie wysoko, ale jadal w zyciu gorsze rzeczy. Na przyklad pieczonego kreta albo zetlale koreanskie leczo. Po krotkim namysle zdecydowal sie na poledwice. Powachal ja ostroznie, ugryzl kawalek i uniosl ze zdziwienia brwi.
— Skad, u licha, Nichols wytrzasnal takie zarcie? — spytal sam siebie. — I dlaczego ja nic o nim nie wiedzialem?
Po kilku kesach uznal, ze musi powaznie porozmawiac ze snajperem na temat jego metody doboru racji zywnosciowych.
Nagle jego uwage przyciagnal odglos dudnienia. Wychylil sie poza polke i nadstawil ucha. Z oddali dochodzil loskot artylerii bombardujacej jakis cel. Mosovich rozejrzal sie dookola; z tego miejsca widac bylo przedmiescia Clarkesville. Miasto bylo oddalone praktycznie o rzut kamieniem, mozna rzec, bylo na wyciagniecie reki.
Mosovich wyciagnal zza pazuchy lornetke i przelknal kolejny kawalek miesa. Choc ciagnelo sie jak sparciala guma, smakowalo doskonale. Jak na jego gust bylo odrobine nie dosolone oraz za slabo przyprawione, ale przeciez doskonalosc istnieje tylko w wyobrazni Allacha.
— No prosze — mruknal do siebie. — Tutaj mamy droge 114, a tam Demorest. Chyba…
Miasto, w ktorym kiedys tetnilo zycie, bylo zrownane z ziemia.
Wstawal piekny i sloneczny dzien, jakby stworzony po to, aby wspiac sie na gore i podziwiac z niej boze dzielo. W takich warunkach mozna bylo dostrzec przez lornetke autostrade miedzystanowa 85, ktora kiedys przebiegala przez miasteczko.
Cala okolice z wolna zasnuwal dym. Posteeni umiescili „kadzidla' na szczytach wzgorz, dlatego u ich podnozy mozna bylo jeszcze to i owo dostrzec. Bez mala tysiac postaci przemykalo pod oslona gryzacych oparow.