— Ale nadal nie rozumiem, co to ma do rzeczy. No wiesz… Co z tego, ze obejrzal sie na centrum handlowe?

— Coz, Posleeni zjadali tam ludzi. Czesc z nich zywcem.

— Aha — mruknela Elgars. — To wiele tlumaczy.

— Podobno scigali tez Shari, ale ona nic o tym nie wie. Mowi, ze nie ogladala sie za siebie. Ale Billy cos widzial.

— Teraz rozumiem — Annie zmarszczyla brwi. — To musiala byc kiepska sytuacja.

— Ciebie wcale to nie rusza, prawda? — Wendy juz wczesniej zauwazyla, ze Annie bywa zupelnie nieczula na ludzkie problemy.

— Nie.

— To bylo jak koszmar na jawie. Cos cie sciga, a ty wiesz, ze nie mozesz temu umknac. Cokolwiek zrobisz, jak szybko bys nie biegla, to i tak cie dopadnie. Lekarze uwazaja, ze zamknal sie w sobie i nie potrafi o niczym innym myslec. Po prostu ciagle przezywa tamten koszmar.

— Nadal nie rozumiem. Ja nie mam koszmarow.

— Naprawde? Nigdy?

— No, raz mialam — przyznala Elgars. — Ale zabilam te osmiornice.

— Osmiornice? — zdziwila sie Wendy. — Jaka osmiornice?

— No, taka purpurowa… Nigdy ci sie nie snila? — Elgars byla nie na zarty zdziwiona. — Bo mnie tak. Zwykle ogladam siebie z zewnatrz, jak osmiornice wyciagaja moj mozg. Mozg wyglada tak, jakby skladal sie z wijacych robakow, a one rozkladaja go na stole i tluka mlotkami. Ilekroc trafia robaka, czuje to w glowie. Nigdy nic takiego ci sie nie snilo?

Wendy popatrzyla na nia ze zdziwieniem, a potem ruszyla dalej przed siebie.

— Jako przyjaciolka powiem ci, ze chyba cierpisz na ZWW.

— ZWW?

— Zbyt Wybujala Wyobraznia.

— Aha, ale nadal nie wiem, co strasznego jest w Posleenach.

— Shari miala pod opieka trojke dzieci.

Elgars przez chwile zastanawiala sie nad sytuacja opiekunki.

— Nadal nie potrafie pojac, jak mozna przed nimi uciekac. To jak odrzucenie zaproszenia do zabawy.

— Shari przezyla, podobnie jak jej dzieci — kontynuowala Wendy. — Wszyscy inni, dorosli i mali, ktorzy byli w centrum, zgineli. Jesli nie masz odpowiednich sil i srodkow, zeby walczyc, nie masensu bezcelowo ginac.

Elgars wzruszyla ramionami. Weszly do pomieszczenia, ktorego wrota przypominaly sluze powietrzna. Sciany przekraczaly wysokoscia jego szerokosc, ktora wynosila co najmniej szescdziesiat metrow, i udekorowane byly ceramicznymi plytkami.

Posrodku pomieszczenia znajdowal sie duzy kamienny obiekt przypominajacy budynek, wysoki na szesc pieter i pokryty czarna sadza. Ze scian sterczala cala masa rurek, a liczne okna pozbawione byly szyb. Futryny byly popekane, zupelnie jakby uderzano w nie mlotem lub byly poddane dzialaniu wysokiej temperatury. Liczne kladki prowadzily z budynku w strone scian i sufitu.

Kiedy kobiety weszly do pomieszczenia, wentylatory drgnely i zaczely wyc, a z najblizszego otworu dobieglo ciche zawodzenie. Wszystkie machiny zaczely wysysac powietrze z pomieszczenia; wygladalo to tak, jakby zerwal sie miniaturowy huragan.

W scianach znajdowaly sie nisze spelniajace role szafek; w ich wnetrzu ukryty byl sprzet ratowniczy. W poblizu stalo kilka wozkow. Przypominaly meleksy, ktorymi jezdzili po polach golfiarze, ale mialy znacznie wieksze silniki i miescily w sobie ogromna ilosc sprzetu gasniczego. Po usunieciu pompy wodnej mogly sluzyc za ambulans.

W pomieszczeniu bylo ze dwadziescia osob, glownie kobiet i kazda z nich byla w doskonalej kondycji. Elgars poznala juz kilka z nich, kiedy Wendy zabrala ja na spotkanie oddzialu. Jej zdaniem, Wendy wcale nie byla w najgorszej formie na tle oddzialu, plasowala sie w polowie skali. Jej glownym problemem bylo to, ze pomimo intensywnych cwiczen nie miala muskulatury predysponujacej jej do duzego wysilku. Wiekszosc kobiet, ktore zebraly sie w sali, wygladala jak lekkoatletki: mialy muskularne ramiona i male biusty.

Naprzeciwko nich stala grupa dziesieciu osob ubranych w nomeksowe kombinezony, takie, jakie zwykle nosza ratownicy. Byly to tylko kobiety; wygladaly jak panienki z rozkladowki magazynu dla kulturystek. Na czele stala kobieta w srednim wieku, ubrana w czerwony mundur. Kiedy Wendy dolaczyla do grupy, kiwnela jej glowa, nie spuszczajac z niej wzroku.

— Dobrze, skoro juz jestesmy wszyscy na miejscu, mysle, ze powinnismy zaczac sprawdzian — powiedziala. Eda Connolly byla porucznikiem w Strazy Pozarnej Baltimore, zanim w niezbyt uprzejmych slowach kazano jej przeniesc sie do sil samoobrony. W Podmiesciu byla jedna z nielicznych przeszkolonych osob, ale w ciagu czterech lat zamkniecia w tej dziurze stworzyla zespol, z ktorego mogla byc dumna. Obecnie jej glownym problemem bylo utrzymanie wysokiego stanu gotowosci zespolu.

— Wszyscy doskonale zdajecie sobie sprawe, z jakich powodow tutaj jestescie. Kazdy z was chce dolaczyc do mojej grupy. Aby tego dokonac, musicie udowodnic, ze jestescie tego warci. Do was nalezy decyzja, czy zmienicie los, na jaki was skazano.

Na twarzach ludzi widac bylo zrozumienie.

— Widze, ze wszyscy wiemy, o czym mowie. To dobrze. Z radoscia powitalabym was w moim oddziale. Gdybysmy trzykrotnie zwiekszyli nasza liczebnosc, bez watpienia dalibysmy sobie radez kazdym niebezpieczenstwem. Nie raz brakowalo nam rak do pracy. Jednak zadania, jakie stoja przed nami, nie sa latwe. W Podmiesciu zyja dwa miliony ludzi. To dwa miliony przypadkow, wypadkow i nieszczesc. Rece moga wkrecic sie w maszyny, plomienie wydostac spod kontroli, a w fabrykach moze dojsc do wybuchow. W magazynach zboza wybuchaja pozary, co moze doprowadzic do zatkania systemu wentylacji i zaczadzenia. Zbiorniki chemiczne moga okazac sie nieszczelne, a dzieci moga zaszyc sie w ktoryms z korytarzy wentylacyjnych. To do nas nalezy wyciaganie tych wszystkich nieszczesnikow z opresji — Kazda osoba z mojego oddzialu przeszla sprawdzian, a pozniej stanela w obliczu zadania, ktore czesto ja przerastalo. Niektorzy nie zdolali go wykonac i zgineli.

Westchnela cicho i rozejrzala sie po sali.

— Zostaniecie dzisiaj poddani sprawdzianowi. Jezeli wykonacie wszystkie zadania w odpowiednim czasie, wasza kandydatura zostanie przez nas rozpatrzona. Mamy siedem wolnych miejsc, ale tylko piecioro lub szescioro z was zdola przejsc test. Wole miec piecioro odpowiednio przeszkolonych niz dziesiatke, ktora nie spelnia wszystkich wymagan.

Jeden ze strazakow podal jej kartke papieru.

— Teraz bede wyczytywala wasze nazwiska. Wywolany ma podejsc do strazakow, ktorzy pomoga wam zapoznac sie ze sprzetem. Potem rozpocznie sie wlasciwy test. — Popatrzyla na jednego z kandydatow i usmiechnela sie blado. — Powodzenia, Anderson…

* * *

Wendy zarzucila na siebie ciezki kombinezon i zaczela go dopinac. Kiedys slyszala anegdote, ze jest wiele sposobow jego zakladania, ale tylko jeden gwarantuje przezycie w ciezkiej sytuacji. Co za pozytek z tak niepraktycznego sprzetu? Na scianie nad szafka znajdowal sie napis: „Kombinezon ochronny jest jak zbroja'. Wiele razy probowala sie dowiedziec, skad pochodzi cytat, ale strazacy byli bardzo tajemniczy i nie pomogli jej zaspokoic ciekawosc.

Siegnela w glab schowka i wyciagnela maske przeciwgazowa. Posmarowala jej brzegi wazelina, wybierajac ja jako najmniej obrzydliwa substancje odkazajaca. Co prawda do tego nadawala sie takze oliwka dla dzieci, ale ta w wysokiej temperaturze parowala, wydzielajac nieprzyjemne gazy. Wazelina takze parowala, ale przynajmniej nie smierdziala jak spalone wlosy. I czlowiek nie przechodzil jej smrodem.

Wendy sprawdzila butle z tlenem i reszte ekwipunku. Co prawda nie podejrzewala, zeby zastawiono jakies „pulapki', wolala jednak nie pozostawiac swojego losu przypadkowi; kiedy wszedzie dookola bedzie unosil sie dym, bedzie potrzebowala czystego powietrza.

Wszystko byl w jak najlepszym porzadku, ale dla pewnosci Wendy odkrecila tlen i kilka razy gleboko odetchnela.

I wtedy z rurek zaczal wydobywac sie dym. Byl sztucznie generowany, gdyz strazacy nie chcieli ryzykowac

Вы читаете Taniec z diablem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату