bitew, broniac Stanow przed barbarzynskim najazdem obcych. Na miejscu pozostal tylko Papa Mike, ktorego rzad nie uznal za godnego ponownego powolania do sluzby.
Choc O’Neala gryzlo to, ze zostal w domu, dostrzegal tez pozytywne strony tej sytuacji. Mogl pilnowac farmy i swojej wnuczki.
— O co moglo im pojsc? — spytala zaciekawiona Cally.
— Pewnie ten twardziel wpadl na pomysl zawarcia blizszej znajomosci z toba.
— I co z tego?
Panie moj w niebiosach, pomyslal O’Neal, dlaczego nie moglem polec gdzies chwalebna smiercia zamiast byc torturowany przez kobiety?
Wendy rozejrzala sie dookola, pomagajac Susie wysiasc z pojazdu.
Farma byla niewielka i polozona w glebokiej dolinie, z dala od glownej drogi do Rabun Gap. Stoki byly lagodne i porastaly je geste lasy. Przez doline przeplywal wartki strumyczek. Dom O’Neala mial dwie kondygnacje; zbudowano go z drewna i kamieni. Weranda wychodzila na polnoc, gdzie rozciagaly sie pola. Z jednego z nich niedawno zebrano kukurydze, na drugim dojrzewalo jakies zboze, a pozostale byly nie uzywane i teraz porastala je trawa przysypana liscmi. Na wschodnim zboczu Wendy dostrzegla sad, a po przeciwnej stronie strzelnice.
Dom przypominal mala twierdze. Okna byly niewielkich rozmiarow, gleboko osadzone w kamiennej czesci budynku. Nad weranda wznosil sie balkon, ktory takze przypominal fortyfikacje: kazdy, kto probowalby szturmowac glowne drzwi, narazal sie na ogien obroncow zgromadzonych na balkonie. Po zachodniej stronie domu, gdzie mozna by sie spodziewac garazu, byl okryty workami z piaskiem bunkier. Na jego szczycie umieszczono karabin maszynowy, ktory teraz wycelowany byl w niebo. Przed wschodnim frontem budynku znajdowal sie sporych rozmiarow grill, ktorego niedawno uzywano.
W koncu Wendy takze wydostala sie z ciasnego humvee. Mimo ze byl dopiero wczesny wieczor, na zewnatrz bylo bardzo zimno.
Dziewczyna zadrzala, ale nie z powodu przenikliwego chlodu. Miala nadzieje, ze gospodarze okaza sie mili.
Mosovich uscisnal dlon starego O’Neala.
— Jestem na twojej lasce, przyjacielu.
— Goscie sa zawsze mile widziani pod moim dachem — odparl z cieplym usmiechem Mike. — Pod warunkiem, ze nie probuja dobierac sie do mojego skarbu albo sa kobietami.
— Wiedzialem, ze to powiesz — rzekl ze smiechem Mosovich. — Ale to bardzo dluga historia.
— Opowiesz mi ja przy kolacji. Zapraszam do srodka. Jest zimno, a dzieci nie sa odpowiednio ubrane.
Kiedy nieznajomi weszli do salonu, Cally po cichutku wycofala sie do w glab domu. Od tak dawna nie mieli gosci, ze teraz nie mogla przyzwyczaic sie do ich obecnosci. Cos ostrzegalo ja przed niebezpieczenstwem, ktorego przeciez nie bylo. Wreszcie weszla do salonu i obdarzyla nieznajomych slodkim usmiechem. Stala wyprostowana, z lewa reka opuszczona, a prawa oparta na biodrze. Jej slodka tajemnica byl H#ampers#K tkwiacy w kaburze na plecach. Wszystko bedzie dobrze, bo jesli nie, to krwawo rozprawi sie z intruzami.
Jedno spojrzenie na Cally powiedzialo O’Nealowi, ze dziewczyna jest podminowana. Musi szybko zalagodzic sytuacje, zeby nie bylo ofiar.
— Sierzancie, czy przedstawialem panu moja wnuczke Cally? Reszty waszej gromady chyba jeszcze nie znamy?
Mosovich usmiechnal sie szeroko, a potem zaczal wszystkich po kolei przedstawiac.
— Nie znam chyba imion wszystkich dzieci…
— To Billy, Kelly, Susie, Shakeela, Amber, Nathan, Irene i Shannon — wybawila go z opresji Shari. — Dziekujemy za goscine. Nie bedziemy naduzywac panskiej uprzejmosci.
— Prosze darowac sobie te glupstwa — odparl O’Neal, sciskajac jej dlon. — Po zmroku kreca sie po okolicy dzicy Posleeni, a chyba nie chcielibysmy zebyscie stali sie ich posilkiem. — Puscil jej dlon i dodal lekko zaklopotany: — Nalegam, zebyscie przenocowali pod moim dachem. Mamy sporo wolnych pokoi.
— Sama nie wiem… — mruknela Shari i rzucila Wendy bezradne spojrzenie.
— Nie jestesmy przygotowani do biwaku, a nie chcemy nocowac pod golym niebem. Chetnie przyjmiemy panska propozycje.
— To dobrze, bo mowie najzupelniej powaznie. Mamy sporo lozek oraz zbednych ubran. Prawde mowiac, jestem przygotowany do obecnosci sporej grupki ludzi, wiec… — Spojrzal na Shari i Wendy. — Uczynia mi panie zaszczyt.
Shari popatrzyla na niego zdziwiona, ale kiwnela glowa na znak, ze sie zgadza.
— Bardzo chemie, jezeli nie bedziemy sie narzucac.
— Ani troche. — O’Neal wyraznie sie ucieszyl. — W najmniejszym stopniu. Przenocujcie i zostancie na sniadanie.
— Wspaniale — skwitowala Wendy, rozprostowujac ramie, zeby ukryc schowana pod pacha bron. — Czy macie moze jakis zestaw do czyszczenia broni?
Cally przekrzywila glowe, przygladajac sie, jak Wendy wyciska smar z tubki.
— Uwazam, ze jestes bardzo ladna.
— Dziekuje, ale to dotyczy raczej ciebie.
Siedzialy w zbrojowni O’Nealow, probujac naprawic szkody, jakich doznala bron Wendy. Pomieszczenie znajdowalo sie w piwnicy, bylo jednak wentylowane i ogrzewane.
Na zachodniej scianie wisialy przyrzady slusarskie, wiertla i szlifierki. Pod narzedziami ulozono sztabki roznych metali oraz pudelka z materialami wybuchowymi. Nad nimi znajdowala sie tabliczka z napisem „Zakaz palenia!”.
Po przeciwnej stronie staly niebieskie beczki z odczynnikami chemicznymi. Wendy zamierzala wrzucic pistolet do tej z plakietka „Uwaga! Silny kwas', ale poniewaz nie wiedziala, do czego uzywaja go O’Nealowie, wolala wstrzymac sie na chwile.
Na polnocnej scianie, wychodzacej na zbocze, przytwierdzonych bylo kilka wieszakow, a posrodku byly niewielkie drzwiczki z zamkiem cyfrowym.
Srodek pomieszczenia zajmowal duzy stol, wokol ktorego siedzieli; Elgars, Wendy, Cally, Kelly i Shakeela. Billy z poczatku chcial’ zejsc do nich, ale przestraszyl sie i wrocil na gore.
— Co masz na mysli? — spytala Cally.
— To, co mowie. Dziwi mnie, ze nie gania za toba pietnastu chlopakow. Kiedy ja bylam w twoim wieku, to juz sie za mna ogladali.
Elgars rozlozyla pistolet na czesci i przysluchiwala sie rozmowie.
— Co to znaczy „miec chlopaka'?
— Dobre pytanie — zachichotala Cally. — W okolicy nie ma zadnych chlopakow. Wszyscy sie wyprowadzili. Bali sie Posleenow, ktorzy sa tuz za przelecza. A patrzac na mojego tate i dziadka, dochodze do wniosku, ze zolnierze wcale mnie nie interesuja. Zreszta sa dla mnie za starzy i mysla tylko o jednym.
— Tak — przytaknela Wendy. — Moglabym o rym napisac ksiazke. Na szczescie mam na nich tajna bron.